„Małe K2”. Tak niekiedy nazywany jest szczyt, górujący nad rozległym łańcuchem Tien-Szanu na styku granic kirgiskiej kazachskiej i chińskiej. Mający tylko nieco ponad 7 tysięcy metrów wierzchołek przyciąga swoją elegancją i rzeczywiście, jego kopuła szczytowa jest przykładem góry „idealnej”, stawianej za sprawą urody obok Matterhornu, K2 czy Alpamayo.
Swoją wysokością nie wybija się ponad szczyty Azji Centralnej. Skalny rdzeń góry wznosi się na 6995 metrów, jednak z kopułą lodową ma on 7010 metrów n.p.m. Nie wysokość ma jednak znaczenie. Chan Tengri uważany jest za szczyt trudny i zimny. Jest położonym najdalej na północ siedmiotysięcznikiem, wystawionym na wiatry znad chińskiej pustyni Takla Makan oraz kazachskich stepów. Jest też najwyższym szczytem Kazachstanu i częścią trofeum Śnieżnej Pantery – pięciu najwyższych szczytów dawnego Związku Radzieckiego. Wyrastający na kilometr ponad otaczające masywy, jest widoczny z daleka. Za sprawą jego wyjątkowego kształtu i białych skał, odcinających się od otoczenia, znany jest od wieków Kazachom i Ujgurom, którzy nadali szczytowi jego nazwę. Oznacza ona „Pan Niebios”. Choć najwyższy w łańcuchu Tien-Szanu Pik Pobiedy (Zwycięstwa) przerasta go o ponad 400 metrów, a sam Chan Tengri jest najniższym szczytem z całej Śnieżnej Pantery, trudności czynią z niego ambitny cel.
Choć znany od wieków, położony jest w niedostępnym zakątku gór, w końcowym odcinku lodowca Inylczek, jednego z najdłuższych na Ziemi. Niemiecki alpinista Gottfried Merzbacher nazwał górę „niemożliwą do zdobycia”. Jako pierwsza szczyt osiągnęła wyprawa Michaiła Pogriebieckiego w 1931 roku.
Dziś góra jest celem alpinistów z całego świata, choć w porównaniu z wyższym i łatwiejszym Pikiem Lenina ma co roku stosunkowo mało wejść. Ma kształt piramidy, która od wysokości 6000 metrów tworzy trójkąt z białego marmuru. Dzięki skale o wschodzie i zachodzie słońca szczyt nabiera intensywnej, czerwonej barwy.
Pod Chan Tengri pierwszy raz zjawiłem się w sierpniu 2021 roku. Po wejściu na Pik Lenina próbowałem wykorzystać aklimatyzację, by szybkim strzałem stanąć na drugim siedmiotysięczniku. Niestety, zabrakło sił, a okno pogodowe było zbyt krótkie. Po wycofaniu się obiecałem sobie jednak wrócić i w połowie lipca 2022 roku znalazłem się w górach Kirgistanu, tym razem po południowej stronie szczytu, by spróbować ponownie.
Opcje transportu do tego kraju omówiłem już przy okazji Piku Lenina (LINK). Obecnie najlepszą jest lot do Biszkeku liniami Pegasus (z Wiednia, Pragi lub Kopenhagi) lub Turkish Airlines (z Warszawy). Po przesiadce w Stambule lądujemy w Biszkeku. Jako jedyny kraj Azji Centralnej Kirgistan oferuje Polakom ruch bezwizowy. Przybywając tu otrzymujemy pozwolenie na 2-miesięczny pobyt turystyczny.
Z Biszkeku dwa dni podróży dzielą nad od bazy. Pod szczytem działa obecnie jedna agencja, Ak Sai Travel, będąca właścicielką dwóch baz (północnej i południowej) i organizująca loty helikopterem.
Pobyt pod Chan Tengri wymaga wykupienia jednego z pakietów. Najbardziej ekonomiczny obejmuje pozwolenie na pobyt w strefie przygranicznej, samochód z Biszkeku do lądowiska w Karkarze i transport helikopterem do bazy z limitem bagażu 30 kg. Nocleg w bazie we własnym namiocie, jedzenie we własnym zakresie. Droższy pakiet oferuje to, co powyżej, ale bez limitu wagowego bagażu. Dodatkowo miejsce w jednym z namiotów w bazie i wyżywienie kuchni.
Choć cena nie jest mała, jestem zwolennikiem tego drugiego. Posiłki w bazie i odpoczynek w dużych namiotach pozwalają na regenerację i zmniejszają ilość jedzenia, jakie musisz przywieźć. Trzeba jednak pamiętać, że powyżej bazy musisz być już całkowicie samowystarczalnym. Musisz mieć własny namiot wysokogórski, kuchenkę i jedzenie.
Z Biszkeku do Karkary jedziemy ok. 8 godzin, przez góry i wzdłuż brzegu jeziora Issyk-Kul, osiągając małą wieś na granicy z Kazachstanem. Stamtąd co 1-2 dni odlatuje helikopter transportujący wyposażenie i ludzi do obu baz. Południowa jest znacznie większa i bardziej uczęszczana i znaczna część alpinistów startuje na szczyt stamtąd. Po stronie północnej baza jest mniejsza i operuje tam kilkakrotnie mniej osób. Lot trwa 40 minut. W bazie, poza namiotami, znajduje się kuchnia, mesa – namiot jadalny będący też miejscem spotkań, prowizoryczna sauna i namioty obsługi. W bazach dostępny jest internet satelitarny. Cena w 2022 roku wynosiła 5 USD/godzinę.
Helikopter nie jest jedynym środkiem transportu. Ale tylko on pozwala dotrzeć pod Chan Tengri w rozsądnym czasie. Drugi wariant to tygodniowy trekking wzdłuż języka lodowca Inylczek.
Szczyt osiągnąć można kilkoma drogami, ale najpopularniejsze są dwie: z południa i północy. Obie łączą się w obozie 3., na przełęczy 5800 m. Stąd prowadzi na szczyt zachodnia grań. Każda z nich ma inne niebezpieczeństwa i trudności.
To droga pierwszych zdobywców z 1931 r. Jest łatwiejsza technicznie, ale narażona na lawiny spadające z pobliskiej, wielkiej ściany Piku Czapajewa. Jest wyceniona na 5A w skali rosyjskiej, co odpowiada TD (bardzo trudno) w skali alpejskiej – jednak tylko teoretycznie. W praktyce obecność lin poręczowych w kopule szczytowej usuwa sporo trudności wspinaczkowych, pozostawiając trudności obiektywne (szczeliny, lawiny, ekspozycja na wysokość) i wysiłek związany z rozrzedzonym powietrzem.
Z bazy położonej na 4 000 m n.p.m. między Chan Tengri i Pikiem Pobiedy ruszamy moreną lodowca Inylczek Południowy. Po 60-90 minutach droga skręca na lodowiec. Tu czeka nas wymijanie kilkunastu większych szczelin, które przy dobrej pogodzie są jednak widoczne. Droga prowadzi na środek lodowca, po czym skręca, by przejść mostami śnieżnymi nad dwiema rzekami lodowcowymi i dotrzeć na północna krawędź lodu. Stąd około 2 km idziemy do obozu pierwszego. Jedynka to wypłaszczenie na wysokości 4 250 m n.p.m. Widać stąd wielki masyw Piku Czapajewa oraz kopułę Chana na drugim planie. Dotarcie do „jedynki” powinno zając 2,5-3 h.
Za załamaniem ściany od Inylczeka odbija boczny lodowiec, opadający stromo wąską przerwą między masywem Chan Tengri i Pikiem Czapajewa. Lód jest stromy, powyżej 4400 m n.p.m. zaczynają się też pokaźne szczeliny. Na 4900 m n.p.m. zaczyna się lodospad, złożony z urywających się, olbrzymich bloków, podzielonych głębokimi szczelinami. Przestrzeń między szczytami zwęża się, tworząc „Butelkę”, formację nazywaną identycznie do kuluaru Bottleneck na K2. Nie bez powodu: tu na wąskiej przestrzeni droga dociera pod olbrzymią ścianę Piku Czapajewa, zagrożoną lawinami.
Miejsce pokonuj szybko, przy dobrej pogodzie i tylko po ciemku (przed 5 rano). Jak niebezpieczne jest to miejsce, przypominają dwie tragedie z 1993 i jedna z 2004r. Wtedy w idących do „dwójki” ludzi uderzyła lawina z góry. W pierwszej z nich zginęła m.in. dwójka Polaków. Miesiąc później, w kolejnej lawinie, czwórka ludzi z Rosji i Wielkiej Brytanii, wśród nich Walery Chrzyszczaty, pierwszy zimowy zdobywca Chan Tengri. W 2004 roku obryw seraka zmiótł kilkadziesiąt osób, zabijając 11 z nich.
Na wysokości 5300 m, na niewielkim wypłaszczeniu, znajduje się „dwójka”. Miejsce przyjmie kilkanaście namiotów, warto jednak uważać na szczeliny pod śniegiem. W pozornie bezpiecznym miejscu na moich oczach para Irańczyków usunęła namiot i dopiero wtedy zorientowała się, że pod podłogą zieje wąska rozpadlina bez dna. Miejsce jest jednak oddalone od potencjalnego toru lawin.
Powyżej lodowiec wznosi się i zakręca. Przed nami otwiera się widok na przełęcz i widoczną z daleka „trójkę”. Po drodze czeka nas przejście jednej dużej szczeliny, a na ostatnich 600 metrach – stromego podejścia do namiotów w ostatnim obozie.
Od strony południowej „trójka” umiejscowiona jest na wąskim wzniesieniu poniżej zasadniczej przełęczy. Alpiniści podchodzący od północy obóz zakładają w najniższym punkcie siodła 5900 m, rozdzielającego Pik Czapajewa i Chan Tengri. Oprócz namiotów zbocze pod przełęczą posiada kilka jam śnieżnych. Osoby mające aklimatyzacje i zmierzające na szczyt często przechodzą odcinek z „jedynki” do „trójki” naraz, w ciągu 8 h.
Od strony północnej prowadzi trudniejsza droga, wspinająca się śmiało filarem Czapajewa. Choć stromy i w kilku miejscach techniczny (odcinki mikstowe, z poręczówkami, ale wymagające), nie jest zagrożony lawinami. Wspinając się tu jesteś jednak stale w ekspozycji. Obecność poręczówek powinna zapewniać bezpieczeństwo. Jednak moja próba wejścia w 2021 r. pokazała, że filar wymaga umiejętności wspinania w skale i śniegu oraz opanowania przepinek. Błąd przy wpinaniu się w kolejny odcinek liny to, moim zdaniem, główna przyczyna wypadków na drodze północnej. W razie błędu lecisz tu co najmniej kilkaset metrów, a wyhamowanie czekanem jest bardzo rzadko możliwe. Jedyny wypadek śmiertelny w sezonie 2022 zdarzył się właśnie w ten sposób powyżej obozu 2.
Od północny znajdują się obozy: pierwszy na 4700 m i drugi na 5500 m. Pomiędzy nimi wspinamy się wąskim filarem, często mając pod sobą setki metrów powietrza. Śnieżne odcinki przedzielają pionowe uskoki skalne, gdzie konieczne jest wprawne stawanie rakami na małych stopniach. Filar Czapajewa wymaga „pary” w rękach i uważam go za znacznie bardziej męczący niż strona południowa. Nawet będąc dobrze zaaklimatyzowanym nie mogłem przeskoczyć z „jedynki” wprost do „trójki”. Droga wyprowadza na wysokość 6150 m, na wierzchołek północny masywu Czapajewa. Stąd strome zejście (zainstalowana drabina) sprowadza na przełęcz.
Drogę północną cechują trudności 5B (alpejskie ED – niezwykle trudno). Jednak i tu liny ułatwiają pokonywanie odcinków wspinaczkowych, a o wejściu decyduje bardzo dobra forma fizyczna.
Z obozu trzeciego na wierzchołek prowadzi skalno-śnieżne żebro, o wycenie 5A. Na szczyt masz 1100 m podejścia. Z początku podejście jest łagodne, ale po 20 min zaczyna wspinać się sekwencją 10-20-metrowych progów skalnych. Wkrótce zamieniają się one w skalno-śnieżny filar o nachyleniu ok. 45 stopni. Droga prowadzi w większości po prawej stronie kulminacji, miejscami przechodząc nad przepaścią północnej ściany. Ekspozycja miejscami jest duża. Mając doświadczenie zimowych wspinaczek w Tatrach i sprawnie operując na linach, nie napotkasz trudności technicznych większych niż IV-V UIAA. Pamiętaj jednak: wszystko dzieje się o świcie, przy temperaturze odczuwalnej -25 st. C, na wysokości 6,5 kilometra. Zachowaj koncentrację i dobrze oceń swoje siły.
Na wysokości 6 400m znajdziesz platformę – to używany niekiedy obóz 4., z miejscem na 3 namioty. Niektórzy stąd startują na wierzchołek, skracając tym samym dzień szczytowy. Wyżej droga kieruje się przez skały i śnieg w kierunku dużego, pionowego progu (ok. 6700 m). Nad nim przecina śnieżny kuluar. Musisz osiągnąć szczyt kuluaru, by skręcić w lewo i wspinając się między skałami osiągnąć rozległe, śnieżne pola. Tu trudności wspinaczkowe się kończą, ale nie kończy się wysiłek. To właśnie śnieg pod szczytem spowolnił mnie najbardziej i to tu walczyłem o każdych 10 metrów. Nieco łatwiejszym, ale wciąż nachylonym terenem, droga prowadzi w kierunku niewielkich skał. Kilkadziesiąt metrów dalej dostrzeżesz rozległa białą połać i stojący na niej aluminiowy trójnóg z krzyżem i chorągiewkami.
Koniec drogi to symboliczne miejsce na wysokości ok. 6985 m. Zasadniczy szczyt jest około 100 m dalej, jednak główną kulminację otaczają wielkie nawisy i wejście na najwyższy punkt jest niebezpieczne. Moją wspinaczkę zakończyłem tuż przed najwyższym punktem, gdy GPS w zegarku pokazał ponad 7 010 m npm.
Podczas zejścia zjazdy na linach i przepinanie między nimi zabierają czas i zejście może nie być szybkie. Ważne, by mimo zmęczenia w każdej chwili panować nad tym, co robisz. Raz jeszcze: błąd w przepinaniu poręczówek może kosztować życie. Sprawdzaj sprzęt i sprawdzaj do jakiej liny się wpinasz, wybierając tylko najnowszą. Z obozu trzeciego do bazy zejście jest już szybkie i w dobrych warunkach zajmie 6 godzin. W złych warunkach, przy opadzie śniegu, staje się loterią.
Idąc na Chan Tengri miej sprzęt biwakowy dostosowany do złych warunków. Oznacza to namiot wysokogórski (np. Samaya Assaut 2) lub solidny namiot całoroczny (np. Robens Nordic Lynx 3) o dużej odporności na wiatr. Do tego dobrze izolująca mata oraz śpiwór dający Ci komfort w okolicy -20 stopni. Na biwaku koniecznością będzie wydajna kuchenka (w góry wysokie bardzo polecam MSR Reactor). Weź też łopatę do kopania miejsca pod namiot.
Na zimnym siedmiotysięczniku konieczne będą podwójne buty wysokogórskie z botkiem. Sporo alpinistów wybiera na Chan Tengri modele La Sportiva G2 i La Sportiva Olympus Mons, Zamberlan 8000, Millet Everest. Sam używam bardzo ciepłych Olympus Mons, przystosowanych do wejść na ośmiotysięczniki i bardzo doceniam. Nie próbuj wchodzić na Chan Tengri w butach pojedynczych.
Obowiązkowe będą: czekan, raki i kijki trekkingowe. Do asekuracji na lodowcu i wyżej – lina, uprząż, kask, śruby lodowe, kilka taśm, ósemka do zjazdów (nie polecam kubka) i przyrządy zaciskowe. Piszę „przyrządy”, gdyż bardzo dobrym pomysłem jest używanie na poręczówce dwóch „małp”. W razie potrzeby wypięcie przyrządu daje nam klasyczną lonżę z karabinkiem do wpinania w stanowisko. Do ochrony twarzy konieczne będą okulary ze szkłami SP4, a na wypadek silnego wiatru polecam też gogle.
Zwróć uwagę na rękawice. Podczas mojego wejścia miałem na sobie 3 pary (!), a oprócz nich także puchowe łapawice w plecaku.
Kilkanaście godzin z „trójki” na szczyt i z powrotem to duży wysiłek. Weź sporo kalorii, ale raczej w postaci łatwo przyswajalnej – spalanie tłuszczu na wysokości jest bardzo wolne. Cukierki, słodka czekolada, batony i żele energetyczne. Nie zapomnij o nawodnieniu: w moim przypadku 2,5 litra to minimum jakie zabieram na podobny szczyt.
Nie wpadnij w pułapkę. Część górskich ubezpieczeń nie działa na tych wysokościach. Na szczęście „Bezpieczny Powrót”, po wykupieniu odpowiedniego rozszerzenia, pozwala bez problemu na wejścia do 7600 m.
Moje wejście na szczyt było duża nauczką. Po ostatnim wyjściu aklimatyzacyjnym do „trójki” i powrocie do bazy sprawdziłem prognozy. Ku mojemu zaskoczeniu najlepszy dzień na szczyt był pojutrze. Kolejne okno pogodowe miało być za 10 dni. Nie miałem szans skorzystać z tego najbliższego, ruszyłem jednak już nazajutrz z powrotem i na wierzchołek wyszedłem w nocy 8 sierpnia. Brak regeneracji dał się we znaki. Wejście na szczyt zajęło całkiem dobrych 13 h, ale zejście – długich 8h.
Kolejnego dnia nie miałem sił na zejście. Przeczekałem do kolejnej nocy i 10 sierpnia wyszedłem w zamieci śnieżnej i przy metrowym śniegu zakrywającym lodowiec. Szczeliny zniknęły, wystawiając mnie na ryzyko. W „butelce” lawiny huczały co kilka minut. Wiedziałem, że muszę zostać w „dwójce” i czekać – marsz na dół oznaczał samobójstwo. Szczęśliwie spotkałem w „dwójce” kilkunastoosobowy zespół, z którym przeczekaliśmy opad, a wieczorem zaczęliśmy zejście , torując w głębokim śniegu na stromym lodowcu. Wszystko to wśród przepastnych szczelin i w dużym zagrożeniu lawinowym. Zamiast 2 godzin, zejście do „jedynki” zajęło siedem i wyczerpało mnie kompletnie. Nigdy nie byłem tak zmęczony po zejściu z jakiejkolwiek góry, co na Chan Tengri.
Mój przypadek pokazał mi dobitnie, jak ważne jest dopasowanie się do prognoz pogody i danie sobie dużego marginesu sił na zejściu. Chan Tengri jest górą trudną, wymagającą umiejętności wspinaczki w skalno-śnieżnym terenie, operowania na lodowcu, biwakowania i przetrwania w silnym mrozie, determinacji i motywacji, a także dobrego wyczucia swoich sił. To ostatnie jest niezbędne także po to, by w odpowiednim momencie zatrzymać się lub zawrócić. Ostatecznie, jak powiedział himalaista Ed Viesturs, szczyt jest rzeczą opcjonalną. To powrót na dół jest obowiązkowy.
Strona wykorzystuje pliki cookies w celach wyłącznie statystycznych. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były instalowane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na wykorzystanie plików cookies. Dowiedz się więcej.