18.10.2017

“Quo Vadis Himalaizm?”, czyli góry wysokie oczami Janusza Gołąba i Andrzeja Bargiela

Gdzie znajduje się obecnie i dokąd zmierza dyscyplina, którą nazywamy himalaizmem? Na to i podobne pytania odpowiedzi szukali: wspinacz i himalaista Janusz Gołąb oraz skialpinista Andrzej Bargiel. Podczas spotkania zorganizowanego przez markę Salomon oraz sklep 8a.pl, aula Gliwickiej Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości pękała w szwach.

                       

Tłumy na sali oraz duże zainteresowanie transmisją w internecie – to dowody, że himalaizm ma w naszym kraju sporą rzeszę sympatyków. W trakcie półtoragodzinnej dyskusji nie brakowało spraw poważnych, ale też ciekawostek i anegdot z himalaistycznych wypraw. W końcu spotkały się dwie osobowości, o różnym doświadczeniu oraz nieco odmiennym spojrzeniu na góry wysokie i uprawiane w nich aktywności. Dla tych, którzy nie mieli okazji uczestniczyć w wydarzeniu, przygotowaliśmy skrót z najciekawszymi (naszym zdaniem) odpowiedziami. Debatę Quo Vadis Himalaizm (Andrzej Bargiel, Janusz Gołąb) poprowadził Piotr Turkot z portalu wspinanie.pl.

Janusza Gołąb i Andrzej Bargiel

Uczestnicy debaty “Quo Vadis Himalaizm?”, czyli góry wysokie oczami Janusza Gołąba i Andrzeja Bargiela. (fot. 8academy)

K2 Wyprawa Przygotowawcza

Zaczęło się od pytań dotyczących letniej wyprawy na K2 (w której uczestniczyli obaj prelegenci) oraz o przygotowania do wyprawy zimowej, na którą wybiera się Janusz Gołąb.

Piotr Turkot (wspinanie.pl): Andrzej, Ty miałeś zaproszenie na zimę (mowa o Zimowej Narodowej Wyprawie na K2 – przyp. red.). Dlaczego nie podjąłeś wyzwania?

Andrzej Bargiel: Bardzo mi miło, że dostałem zaproszenie, ale po prostu dla mnie priorytetem są narty. Tak, jak mężczyźni mają z kobietami, to ja mam z nartami. [śmiech] Wybierając K2 musiałbym zrezygnować z zimy, a to jest okres, w którym najbardziej mogę się realizować i najwięcej radości mnie czeka. I to był główny powód. Poza tym nie wiem, czy byłbym w stanie te trzy miesiące wytrzymać, bo jestem człowiekiem, który nie potrafi zbyt długo wysiedzieć w jednym miejscu. Już podczas letniej wyprawy, pod koniec mnie bardzo nosiło. Może do tego trzeba po prostu dorosnąć. Nie jadę, ale na pewno będę z całych sił trzymał kciuki!

Wróćmy jeszcze do letniej wyprawy na K2. W czym wówczas się wspinaliście?

Janusz Gołąb: To był specyficzny czas, bo było bardzo ciepło. Wydaje mi się, że do wysokości 7,5 tysięcy metrów można było się wspinać w PrimaLoft‘ach, czy kurtkach GORE-TEX®`owych i dokładnie tak robiliśmy. Z Andrzejem byliśmy na 7 tysiącach przy niepogodzie, gdy bardzo wiało i takie niezbyt grube komplety PrimaLoft’owe (choć ja akurat miałem GORE-TEX®) – to wystarczało. Wyżej już byliśmy wyposażeni w kombinezony puchowe, ale to też nie musiało być takie ciężkie. Myślę, że zdałby egzamin lekki kombinezon, ewentualnie kurtka GORE-TEX®-owa. Jeśli chodzi o sprzęt, to widać duży postęp, bo jest on coraz lżejszy, fajnie odprowadza wilgoć i to wszystko działa.

[O planach i celach Andrzeja i Janusza mogliście przeczytać w naszym artykule pod tytułem: Janusz Gołąb i Andrzej Bargiel jadą na K2 – jakie mają plany?]

Janusz Gołąb, Piotr Turkot i Andrzej Bargiel

Janusz Gołąb, Piotr Turkot i Andrzej Bargiel. (fot. 8academy)

A jakie temperatury panowały w nocy?

Janusz Gołąb: – Myśmy mieli cieplutko, aczkolwiek z przodu nas przysypywało. Dwukrotnie w ciągu nocy nas zasypało, ale wtedy, to jest jeszcze cieplej.

Andrzej Bargiel: – Podczas tej wyprawy było nienaturalnie ciepło. Ja w zasadzie spałem w lekkich koszulkach technicznych…

Janusz Gołąb: – …na 7 tysiącach metrów!

Andrzej Bargiel: Latem ciężko jest się poruszać w klasycznych kombinezonach, które są toporne i ograniczają swobodę ruchu. Jak wychodzi słońce, to nie da się w tym po prostu wytrzymać. Byłem pod wrażeniem, gdy Jurek Natkański wrzucał kombinezon już na 5 tysiącach metrów i naparzał w tym, a w słońcu było ze 30 stopni!

Janusz Gołąb: No ale lato różni się od zimy tym, że latem jest cieplej, a zimą jest zimniej. I zimą, jak byłem na wyprawie na Gaszerbrum I, to największe wrażenie zrobiły na mnie temperatury. I to nie w trakcie akcji górskiej, pomiędzy obozami: pierwszym, drugim, trzecim, czy szczytem – gdzie człowiek idzie sprężony psychicznie, ubrany w te kurtki.  To dotyczyło bazy, gdzie był nasz “dom”. Myśmy tam przecież 2 miesiące spędzili, na tym lodowcu, na wysokości 5 tysięcy metrów.  Ja codziennie miałem -26, -27 stopni w namiocie. I tak naprawdę to było najtrudniejszym elementem wyprawy.

góry wysokie oczami Janusza Gołąba i Andrzeja Bargiela - spotkanie na auli GWSP Gliwice

“Quo Vadis Himalaizm?”, czyli góry wysokie oczami Janusza Gołąba i Andrzeja Bargiela – spotkanie na auli GWSP Gliwice. (fot. 8academy)

Zimowa Narodowa Wyprawa na K2

Zanim znajdziecie się pod K2, czeka Was dostarczenie sprzętu. Jak to się odbędzie?

Janusz Gołąb: Sytuacja się trochę skomplikowała. Mamy fundusze, bo wygraliśmy grant w Ministerstwie Sportu i Turystyki na zorganizowanie wyprawy, która też ma promować dobre imię Polski na świecie. Natomiast jesteśmy – musimy sobie to powiedzieć szczerze – spóźnieni. Gdyby te pieniążki były pół roku temu, to bylibyśmy lepiej przygotowani. Oczywiście zrobimy co w naszej mocy, żeby wszystko dobrze się skończyło, aczkolwiek mam obawy, bo już teraz w październiku powinniśmy wypuścić tzw. wyprawę jesienną. Tragarze przenieśliby całą bazę i jedzenie, żeby to czekało do zimy, jak przyjdziemy. Transportowanie tego zimą wiąże się ze sporym ryzykiem, bo zwiększy się ilość ludzi na lodowcu. Proszę sobie wyobrazić, że trzeba przejść lodowcem Baltoro i Godwin Austen. Dzikim lodowcem. On może być przysypany częściowo śniegiem, może być załamanie pogody. To jest odległość, jak z Krakowa do Zakopanego, bez ścieżki. Trzeba tam przeprowadzić pół tysiąca ludzi, niosących ładunki.

Czyli będzie normalna karawana?

Janusz Gołąb: Normalna, tradycyjna karawana. Ja się tego bardzo obawiam, bo – o czym się rzadko wspomina – to jest jeden z kluczowych, elementów całej wyprawy. Szczyt jest gdzieś tam dalej, ale najpierw trzeba pod tą górę dotrzeć i to zimą. To jest bardzo odległe miejsce w górach Karakorum.

Został wyłoniony team. Jako kierownik sportowy, jak oceniasz siły, które będziecie mogli rzucić na K2? Jak na taką dużą górę, to nie jest duży zespół.

Janusz Gołąb: Zespół nie jest może bardzo duży, ale nie jest też mały. Trzeba powiedzieć, że na Gaszerbrum I (tylko to jest dużo łatwiejsza góra) pojechaliśmy praktycznie w 3 osoby, w tym jedna została, by obsługiwać bazę. Tutaj będzie o wiele poważniejsze wyzwanie. Pojedziemy w teamie: 10-, 11-, bądź 12-osobowym. Zastanawiałem się, czy inne nacje mogłyby sformować taki zespół. Prawdopodobnie mogłyby, ale nie wszystkie są zainteresowane wspinaczką zimową. Tak naprawdę tylko Rosjanie byliby do tego zdolni.

spotkanie ludzi gór - Janusz Gołąb i Andrzej Bargiel

“Quo Vadis Himalaizm?”, czyli góry wysokie oczami Janusza Gołąba i Andrzeja Bargiela – wydarzenie transmitowane było za pośrednictwem Facebooka. (fot. 8academy)

Zespół jest zróżnicowany, a to dobrze. Tam będą wspinacze techniczni. Ostatnio zaproponowaliśmy udział Maciejowi Bedrejczukowi. Jest to przedstawiciel młodego pokolenia, kompletny alpinista, obecnie polska czołówka. Bardzo się cieszę, że on wyraził zgodę na uczestnictwo w tej wyprawie, bo to świeża krew. Będą też zawodnicy doświadczeni, którzy mają na koncie wejścia zimowe, tak jak: Artur Małek, Adam Bielecki, czy Denis Urubko oraz ludzie, którzy mają duże doświadczenie wyprawowe. Pojedzie z nami też mój kolega z Gliwic – Jarek Botor, który jest ratownikiem w pogotowiu lotniczym i GOPR-owcem. Będzie czuwał nad naszym zdrowiem tam na miejscu. Nie zapominajmy, że w Polsce też będzie sztab ludzi, którzy będą nas wspierać.

Chris Bonington, który przygotowywał wyprawę na Mount Everest, mówił, że to logistyka jest najważniejsza: planowanie, ustawienie zespołów. Uczestnicy wiedzieli wówczas, że są częścią większej układanki. Ale to były inne czasy, bo chodzi o lata 70. Jak to wygląda teraz, gdy nie brakuje indywidualistów w zespole, a Ty będziesz kierownikiem sportowym. Czy będziesz decydował o tym, kto wykona czarną robotę?

Janusz Gołąb: Wydaje mi się, że teraz jest trudniej, bo wtedy rzeczywiście nie było takiej demokracji, jak jest obecnie. Z tego zespołu naprawdę każdy może stanąć na wierzchołku i trzeba tak grać, żeby każdemu tę szansę dać. Wydaje mi się, że to sama góra zweryfikuje zawodników. Moim zadaniem będzie obserwacja i wytypowanie tych ludzi, którzy czują się na siłach, żeby działać w górnej partii.

Janusz Gołąb i Andrzej Bargiel

Andrzej Bargiel i Janusz Gołąb – prelegenci dyskusji “Quo Vadis Himalaizm?” odpowiadali na pytania, ale też dzieli się anegdotami. (fot. 8academy)

Współczesny Himalaizm

Główny panel dyskusji poświęcony był jednak himalaizmowi jako dyscyplinie. Piotr Turkot rozpoczął od nieco przewrotnego pytania, adresowanego do Janusza Gołąba.

Himalaizm zimowy nazywany bywa “sztuką cierpienia”, za to wspinacze bardziej się wspinają, niż cierpią. Janusz powinien sobie zdawać sprawę czym się różnią te 2 dyscypliny, bo ma na swoim koncie fantastyczne przejścia techniczne, a teraz chyba zmienił swoje podejście. Jedzie na najtrudniejszą górę w zimie. Będzie siedział trzy miesiące w namiocie i marzł. Jak to jest? Po powrocie z G I mówiłeś, że to było “takie chodzenie”, a nie alpinizm, który jest w twoim DNA. Czy coś się zmieniło w Twoim podejściu do himalaizmu?

Janusz Gołąb: Nie powiedziałbym, że się zmieniło, bo nadal potrafię ocenić wagę obu z tych aktywności. Z alpinizmem jest tak, jak z lekkoatletyką – ma różne dyscypliny. Ja znam wartość himalaizmu technicznego, który zimą w Himalaje jeszcze nie dotarł i długo nie dotrze. Zimowy himalaizm polega na tym, że wchodzi się na szczyty drogami pierwszych zdobywców, które są łatwe technicznie i jest to po prostu “chodzenie”.

Jeśli robimy pierwsze wejście – wpisujemy się w karb historii, ale – mi się wydaje – że ma to troszeczkę mniejsze odniesienie do sportu. Po wejściu na Gaszerbrum I byliśmy nominowani do “złotych czekanów” (to jest taka nagroda w środowisku wspinaczkowym za przejście sezonu), ale wiedzieliśmy, że ich nie zdobędziemy, bo trudniejsze są przejścia techniczne latem. My nie jesteśmy krajem alpejskim i świadomość tych różnic, zwłaszcza wśród dziennikarzy niezajmujących się fachowo tematem alpinizmu, jest bardzo płytka.

Andrzej, Ty z kolei jeździsz na nartach. To jest dla Ciebie sposób na zdobywanie gór. Twoim największym – jak dotąd – osiągnięciem jest zjazd z Broad Peak. K2 byłoby – oczywiście – sporym wyzwaniem. Jakie jeszcze cele stoją przed Tobą w tym najtrudniejszym – ekstremalnym skialpinizmie himalajskim?

Andrzej Bargiel: Tak jak mówisz, ja wybrałem narciarstwo. Uważam, że góry wysokie cięgle jeszcze nie są wyeksplorowane i można bardzo wiele zrobić. Jestem przekonany, że istnieją możliwości zjazdu z ośmiotysięczników, ale wcześniej trzeba być w tych miejscach i zebrać mnóstwo informacji, wynajdywać ciągi śniegu.

A jeśli chodzi o wyzwania, to dopóki czuję, że się rozwijam i doświadczenie rośnie, chciałbym jeszcze kilka wypraw zorganizować. To będą góry wysokie, może eksploracja innych kontynentów. Na pewno chciałbym wrócić na K2, bo uważam, że zjazd jest możliwy i byłby fantastyczną przygodą. Zobaczymy jak to wszystko będzie się układało. Bardzo fajną rzeczą jest łączenie takich szybkich wejść jednodniowych ze zjazdem. Daje to zupełnie inne możliwości i dużo więcej frajdy. Nie trzeba się tak męczyć, tylko można troszeczkę oszukiwać tę wysokość. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się pojechać w góry wysokie na jakąś drogę wspinaczkową i połączyć wejście ze zjazdem, na przykład inną ścianą. I może tutaj namówię Janusza…

góry wysokie

Góry wysokie to temat, którym interesują się osoby w różnym wieku. Mimo dosyć późnej pory, na auli pojawili się też najmłodsi. (fot. 8academy)

Reinhold Messner wskazał już jedno z najważniejszych wyzwań współczesnego himalaizmu – trawers Everestu i Lhotse. Dodam do tego, że jedynym Polakiem, który zdobył najwyższy szczyt na Ziemi bez pomocy tlenu jest Marcin Miotk. Może więc Everest bez tlenu połączony z Lhotse? Co o tym myślicie panowie?

Janusz Gołąb: Jestem pewien, że Jędrek z tego Everestu zjedzie na nartach, więc trzeba jeszcze nad trawersem pomyśleć. Zjedzie i tydzień odpocznie. [śmiech] Jędrek jest świetnym taternikiem – nie tylko doskonale jeździ na nartach, ale też się świetnie wspina. W ogóle uważam, że łączenie nart z ośmiotysięcznikami to też jest kreatywne działanie. Nie chodzenie utartymi szlakami, ale krok do przodu.

Przyszłość

No dobrze. Wiemy, że Janusz wybiera się na K2, a Ty Andrzej jakie masz plany?

Andrzej Bargiel: Mam nadzieję, że uda mi się fajnie spędzić czas “lokalnie” – w Tatrach zimą. Chcę pojeździć na nartach. Umawiam się też z kolegą na wyjazd do Ameryki Południowej. Mam nadzieję, że nam się poszczęści z pogodą i uda się coś podziałać. Ale to będzie bardzo szybki wyjazd. Może też Kanada? Podejrzewam, że latem będzie jakaś wyprawa w góry wysokie. Na razie muszę włożyć trochę pracy, żeby to wszystko uporządkować. Jeszcze nie odgrzebałem się po poprzedniej wyprawie. Mam nadzieję, że w tym wszystkim będzie miejsce na sport i pasję. Zresztą ponoć ma być zima stulecia. [śmiech]

Janusz, a Ty jak trenujesz przed K2?

Janusz Gołąb: No, ja już jestem w takim wieku, że wiele się nie da wytrenować. [śmiech] Mogę co najwyżej utrzymywać to, co jest. Generalnie nie narzekam. Jeśli chodzi o szczegóły, to jest troszeczkę pracy beztlenowej – interwały sobie robię. Są też takie wytrzymałościowe przebieżki, trwające – powiedzmy – 24 godziny non stop, albo coś w tym stylu. Czyli nuda. [śmiech]

okazja do porozmawiania i zrobienia sobie zdjęcia z prelegentami

Po spotkaniu “Quo Vadis Himalaizm?” każdy mógł porozmawiać z prelegentami oraz zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. (fot. 8academy)

“Quo Vadis Himalaizm?” Pod koniec spotkania Janusz Gołąb i Andrzej Bargiel podzielili się swoimi opiniami na ten temat.

Bardzo często himalaizm postrzegany jest jako sport, ale gdy słyszymy o wejściach wspomaganych tlenem, niektórzy dziwią się dlaczego środowisko umniejsza taki sukces. Jak podchodzicie do turystyki himalajskiej, w której klienci wciągani są na szczyt i korzystają z tlenem? Czy właśnie tak w przyszłości będzie wyglądał himalaizm?

Janusz Gołąb: Wydaje mi się, że to są dwa światy, niezależnie funkcjonujące w Himalajach. Na pewno nadal będą wyjeżdżać zespoły sportowe, choć to jest teraz mniejszość. W przeważającej większości jeżdżą wyprawy komercyjne. Zaczęło się to w połowie lat 90. Przewodnicy amerykańscy z Kolorado zauważyli potencjał, że można w ten sposób zarabiać pieniądze. Od jakiś 3 lat, to się dzieje w Karakorum, również na K2. Ci ludzie płacą olbrzymie pieniądze, ale nie zawsze wiedzą co ich czeka w górach. Ja osobiście widziałem gościa w białej koszuli, z taką “brochą teksańską”. I uczyli go na lodowcu, jak się kijkami powinien podpierać. Ja na takich ludzi mówię “transformersi”, bo oni już prawdopodobnie nigdy nie wrócą w góry wysokie. Wśród turystów wysokościowych jest też sporo ludzi, którzy kolekcjonują szczyty. Najczęściej jest to oparte o potencjał tych szerpów, którzy prowadzą ich zwykle z użyciem tlenu – co de facto “obniża” wysokość o 2-3 tys. metrów.

[O tym, że góry wysokie dosięgła komercjalizacja przeczytasz w artykule Janusza Gołąba: “Czy K2 to nowy Everest? O komercjalizacji słów kilka“.]

Jeśli chodzi o przyszłość sportową, to mi się wydaje, że będzie ona szła w kierunku działań, jakie prowadził Wojtek Kurtyka: mały zespół 2-3 osobowy, bardzo duża ściana lub przejść solowych, które uskuteczniał wspomniany Ueli Steck.

Andrzej Bargiel: To ja jeszcze bym coś dodał odnośnie porównywania takich wejść. Ja jestem trochę zszokowany rozmowami na te tematy, bo wywodzę się ze środowiska sportowego i troszeczkę się na tym znam. Nie można porównywać podobnych aktywności na poziomie sportowym oraz amatorskim. To, że zdarzy mi się przejechać jakiś odcinek samochodem rajdowym, nie oznacza, że jestem kierowcą rajdowym. Przerażające jest to, że spośród osób wyjeżdżających w tamte góry, 90% stanowią jednostki niesamodzielne. Ten teren jest łatwy i to je przyciąga. Nie ma naturalnego ograniczenia, że przychodzisz i jest ściana pionowa, a jak ktoś tego nie ogarnia, to nie ruszy się z miejsca. Jedynym ograniczeniem jest własna energia i ludzie, którzy organizują ten cały wyjazd.

Mam wrażenie, że problemem jest też coraz większa konkurencja wśród agencji. To sprawia, że czasem wyprawy są organizowane niemal po kosztach. Niekiedy wręcz widać, że w razie jakiejkolwiek sytuacji awaryjnej, czy wypadku nie ma tam zaplecza, które mogłoby przeprowadzić akcję ratunkową. Gdyby coś się wydarzyło, spada to na wspinaczy, których jest bardzo mało i którzy zmuszeni są ryzykować. Takie zjawisko już teraz jest niebezpieczne, a turystów przybywa.

                 

Udostępnij

W Temacie

Strona wykorzystuje pliki cookies w celach wyłącznie statystycznych. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były instalowane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na wykorzystanie plików cookies. Dowiedz się więcej.