15.09.2018

Wejście na Matterhorn drogą Hörnli

"Góra gór"! Któż nie spotkał się w swoim życiu z takim określeniem? O ile w skali globalnej owe miano możemy przypisać położonej w Karakorum, niezdobytej zimą górze K2, to już w skali europejskiej nasuwa się inny faworyt. To Matterhorn, legendarny alpejski 4-tysięcznik, którego historię pisali również nasi rodacy.

                       

We wtorkowy wieczór 10 lipca o godzinie 18:00 zaczynamy naszą podróż w kierunku upragnionej góry. Nie byłoby w tym tylu emocji, gdyby nie fakt, że decyzję o wyjeździe (którego celem miało być wejście na Matterhorn) podjęliśmy z przyjacielem i górskim kompanem – Wojtkiem Czarnym – niecałą dobę wstecz. Po dokładnej analizie warunków, jakich możemy się spodziewać na miejscu, postanowiliśmy bezzwłocznie wykonać telefon do schroniska i dokonać rezerwacji. Czekało nas około 15 godzin jazdy samochodem i około 1350 kilometrów do pokonania. Ostatnie 300 kilometrów to około 5 godzin podróży przez piękne góry Szwajcarii. Dojechaliśmy do Tasch. To ostatnia miejscowość przed Zermatt, do której mogliśmy wjechać samochodem. Zostawiamy auto na jednym z parkingów, których w tej okolicy zdecydowanie nie brakuje (ceny kształtują się od 10 do 15.50 CHF – jeśli chcemy zostawić auto pod samym dworcem).

Wejście na Matterhorn drogą Hörnli
Wejście na Matterhorn. (fot. archiwum autora)

Matterhorn w “pióropuszu”

Jest środa 11 lipca. Około godziny 11:00 przemieszczamy się już pociągiem do Zermatt. W pewnej chwili wreszcie ukazuje nam się majestatyczna sylwetka słynnej góry. Patrzymy na nią z zachwytem i z nadzieją, że jutro na nią wejdziemy. Góra jest przepiękna! Nad wierzchołkiem rozciąga się charakterystyczny biały pióropusz. Z pewnością wieje tam silny wiatr. Z dworca w Zermatt w szybkim tempie przemieszczamy się do kolejki, która zawiezie nas do Schwarzsee, stacji obok malowniczego jeziorka na wysokości 2583 m n.p.m. (koszt przejazdu w obu kierunkach to: 55 CHF, w jedną stronę: 35 CHF).

To dla nas bardzo korzystne rozwiązanie, szczególnie, że już następnego dnia mamy w planie wejście na Matterhorn. Teraz do schroniska Hörnlihütte położonego na wysokości 3260 m n.p.m. zostaje niecałe 4 kilometry marszu i około 700 metrów przewyższenia. Mija półtorej godziny i docieramy na miejsce. Jest dosyć ciepło, ale solidnie wieje wiatr. Nad wierzchołkiem ciągle widoczny jest pióropusz. O godzinie 14:00 meldujemy się w schronisku (cena: 150 CHF, ale jako członkowie Alpen Verein otrzymujemy 10% zniżki).

Wejście na Matterhorn – przygotowania do akcji

Teraz jest chwila na szybkie przepakowanie, no i przygotowanie do jutrzejszego wymarszu. Mam ze sobą 35-litrowy plecak marki Gregory, którego pojemność w zupełności wystarczy na zabranie w górę najpotrzebniejszych rzeczy. Lekkie buty techniczne, przystosowane pod raki w półautomacie, również powinny być na jutro w sam raz. W końcu możemy coś spokojnie zjeść. Nieco później postanawiamy z Wojtkiem udać się na mały rekonesans i drobne oględziny drogi. Chcemy wejść na górę, wspinając się północno-wschodnią granią Hörnli. Z miejsca, w którym przebywamy, to niecałe 2 kilometry do przejścia i 1200 metrów przewyższenia do pokonania. Droga ma wycenę III+.

Zbliża się wieczór. Po 19:00 topimy trochę śniegu na herbatę i staramy się teraz poleniuchować, by osiągnąć małą regenerację po mozolnej podróży. Towarzyszy nam czterech Szkotów, z którymi dzielimy pokój. Panuje tu taka tradycja, że o 3:30 nad ranem jest śniadanie, a przewodnicy wyruszają z klientami tuż przed godziną 4:00. My, natomiast, rezygnujemy z tak wczesnej pobudki. Pozwoli nam to uniknąć zatoru przy początkowych trudnościach drogi. Kładziemy się spać, ale ciężko opędzić się od myśli o jutrzejszej wspinaczce. Z trudem, ale udaje nam się w końcu jednak zasnąć. Noc jest da nas bardzo krótka. Przesypiamy raptem 3 godziny. Po 3:00 zaczyna się śniadaniowa krzątanina. Teraz ciężko nam już zasnąć, pozostaje jeszcze poleżeć do momentu, w którym planujemy ruszyć w górę.

Jak wejść na Matterhorn
Wejście na Matterhorn. (fot. archiwum autora)

W drodze na Matterhorn

Nadchodzi wymarzona chwila i około godziny 6:30 startujemy. O tej porze jest już na tyle jasno, że nie ma konieczności używania czołówek. Docieramy do pierwszych trudności, mijając po drodze dwóch przewodników z klientami, którzy zdecydowali się zawrócić. Przed nami znajduje się grupa nieostrożnych ludzi, którzy idąc, zrzucają w naszym kierunku kamienie. Na szczęście żaden z nich nam nie zagroził. Ale to, niestety, jest problem związany z brakiem doświadczenia i sporym ruchem na szlaku.

Nadszedł moment, żeby się związać. Mimo dość „przedeptanej” drogi po naszej lewej, trzymamy się nieco bardziej prawej strony grani. Tutaj skała jest pewniejsza. Natrafiamy na ślady po rakach i stanowiska zjazdowe. Idąc w ten sposób, możemy bez problemu wyprzedzać wolniejsze zespoły. Przed nami ciąg kominków, w których mijamy kolejne dwie osoby. To zespół, który postanowił zawrócić i poruszać się kruchym, lecz łatwiejszym technicznie trawersem. My, natomiast, dalej na asekuracji lotnej pokonujemy kolejne kominki, które według nas są największymi napotkanymi trudnościami tej drogi. Nim docieramy do schronu awaryjnego Solvay, mijamy jeszcze dwa inne zespoły.

W schronie awaryjnym robimy krótką przerwę. Trzeba się napić, zjeść baton energetyczny i można dalej ruszać w górę. Staramy się pilnować, żeby regularnie popijać chociaż małe ilości wody. Dojście do schronu zajęło nam niewiele ponad półtorej godziny wspinaczki. Przed nami najciekawszy etap drogi. W górze widzimy mały zator na fragmencie uważanym za najtrudniejszy na całej długości. Znajduje się on na wysokości około 4200 m n.p.m. To kolejny kominek, a dalej płyty pokryte śniegiem. Za nimi znajduje się już tylko finałowe pole śnieżne. Nie brakuje tam jednak ułatwień w postaci lin, drabinki oraz stałych punktów asekuracyjnych. Przewodnicy mają tu pełne ręce roboty, prowadząc mniej doświadczonych klientów. Mijamy się z kilkoma zespołami, które wracają już ze szczytu, a przynajmniej zakładamy, że udało im się na wierzchołek dotrzeć.

Chwilo trwaj!

Na wysokości około 4150 m n.p.m. miłe spotkanie! Mijamy naszych współlokatorów z pokoju. Są ewidentnie zdziwieni faktem, że jesteśmy już tak wysoko, bo przecież zaczynaliśmy podejście dużo później niż oni. Po przejściu ostatnich skalnych trudności, w końcu docieramy na pole śnieżne i śnieżną grań. Jest niesamowicie, to najbardziej efektowna część drogi. Tutaj ma się już poczucie przestrzeni! Widoczność jest genialna, nie ma chmur i rozciąga się rozległa panorama. Mijamy figurę św. Bernarda, a w oddali widać już charakterystyczny szczyt. Delektujemy się tymi widokami. Chwilo trwaj! Spacer po śnieżnym grzbiecie szczytowym jest swego rodzaju wynagrodzeniem za trud wspinaczki na tę legendarną górę.

Na szczycie spotykamy dwóch Polaków i oczywiście zamieniamy z nimi kilka zdań. Gratulują nam wejścia na górę w dobrym czasie. Na wierzchołku jesteśmy około 10:00. Przejście drogi zajęło nam dokładnie 3 h 29 min i 37 s. Chyba obiektywnie możemy uznać taki czas za dość dobry wynik. Na szczycie przez chwilę jest tłoczno, ale po krótkiej chwili wszyscy zaczynają schodzić. Teraz szczyt jest tylko dla nas. Robimy zdjęcia, cieszymy się widokiem i oczywiście pijemy herbatę. W oddali widać podnoszące się z wolna chmury. Trzeba niebawem zbierać się do zejścia.

Matterhorn to niebezpieczna góra

Podczas drogi powrotnej ponownie mijamy Szkotów z naszego pokoju. Nie pędzimy w dół. Na wysokości około 4150 m n.p.m. ściągamy raki i schodzimy w swoim stabilnym tempie. Czujemy się dobrze, zmęczenie nie daje nam się we znaki. W międzyczasie wzmaga się wiatr. Na około 4100 m n.p.m. mijamy zespół, który wcześniej spotkaliśmy idąc w górę. Panowie już wtedy z jakiegoś powodu zawracali. Niestety, nie wyglądają na przygotowanych do zdobycia góry, a warunki z każdym kwadransem są coraz gorsze.

Schronisko Hörnlihütte coraz bliżej. Finalnie droga w dół zajmuje nam 2 h 50 min. Zejście z Matterhornu jest wymagające i warto wziąć to pod uwagę, gdy oceniamy nasze możliwości i planujemy taką wyprawę. Docieramy do schroniska przed godziną 14:00. Dostrzegamy helikopter ratunkowy, który leci w kierunku wierzchołka. Na górze miał miejsce jakiś incydent. Obserwujemy również zespół ratowniczy, który rusza pośpiesznie do góry. Matterhorn to niebezpieczna góra. Jeśli ktoś nie bierze tego pod uwagę, nie powinien się tutaj zapędzać.

Powrót z naładowanymi “bateriami”

Po powrocie do schroniska następuje szybka reorganizacja. Przebieramy się, zmieniamy buty na lekkie adidasy biegowe i ruszamy w dół. Odjazd ostatniej kolejki za 2 h – spokojnie zdążymy. Zjeżdżamy wagonikiem do Zermatt. Zerkamy przez okno na Matterhorn ostatni raz, ale mam nadzieję, że nie po raz ostatni w ogóle. To była naprawdę fajna przygoda. Nagradzamy się klasycznym bratwurstem i colą w barze na rynku – w końcu zasłużyliśmy!

Gdy docieramy do naszego samochodu pozostawionego w Tasch, jest kilka minut po godzinie 17:00. Przed nami wiele godzin jazdy powrotnej, ale czujemy się naładowani energią. Adrenalina jeszcze utrzymuje się w naszych organizmach. 13 lipca przed południem docieramy do domu. Uważam, że nasza spontaniczna akcja ekspresowa „z domu do domu” poszła nam nadzwyczaj sprawnie. Wspomnę jeszcze, że Szwajcaria nie należy do krajów „tanich”. Jeśli chcemy korzystać z różnego rodzaju atrakcji i udogodnień, musimy liczyć się z dużymi wydatkami. Z drugiej strony, czy można wrócić z Zermatt bez przynajmniej jednej paczuszki czekoladek Toblerone?

Jak zdobyć Matterhorn
Wejście na Matterhorn. Autor na tle “góry gór”. (fot. archiwum autora)

Wejście na Matterhorn – sprzęt

A co zabrałem ze sobą na Matterhorn?

Wejście na Matterhorn drogą Hörnli – podstawowe informacje

Warto wiedzieć, że pierwsze przejście grani miało miejsce w roku 1865. Było to jednocześnie pierwsze wejście na szczyt Matterhornu, którego dokonało 7 wspinaczy. Niestety, 4 z nich spadło w przepaść podczas zejścia.

Grań jest oczywiście piękna, ale podejście tym wariantem jest stosunkowo długie i męczące. Trzeba się dobrze przygotować do wspinaczki pod kątem kondycyjnym jak i psychicznym (ekspozycja, trudności). Działalność na grani staje się trudna i niebezpieczna, szczególnie podczas załamań pogodowych przy ograniczonej widoczności. Nad schronem Solvay znajdują się punkty zjazdowe, a w wyższych partiach droga jest ubezpieczona linami. By wspinać się na Matterhorn, warto mieć na koncie inne wysokogórskie wędrówki w pozaszlakowym terenie.

[O tym czy warto wejść na Matterhorn przeczytasz w artykule autorstwa Piotra Deski]

                 

Udostępnij

Strona wykorzystuje pliki cookies w celach wyłącznie statystycznych. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były instalowane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na wykorzystanie plików cookies. Dowiedz się więcej.