28.08.2021

Matterhorn – warto jechać? Piotr Deska o wrażeniach z “Mata”

Jako wspinacz skałkowy poczułem ostatnio, że zatraciłem się w ciągłych wyjazdach w skały, a przecież poza wspinaniem mamy całe mnóstwo przeróżnych aktywności do wyboru. Poczułem potrzebę szukania również innych bodźców. Wiedząc jednak, że wspinaczkowa forma ruchu jest we mnie zakorzeniona bardzo mocno, to wciąż jednak szukam takich aktywności, które są powiązane z górami lub skałami. Stąd coraz częstsze przygody choćby w Tatrach, jak opisywana przeze mnie niedawno Grań Wideł, czy właśnie wyjazd na jedną z najsłynniejszych gór na świecie, czyli Matterhorn.

                       

Nigdy nie byłem typem człowieka, który musi zrobić najtrudniejszą drogę, czy zdobyć najwyższą górę. Owszem, harda cyfra w skałach łechce ego. Być może dorosłem jednak jako wspinacz do tego, że liczy się dla mnie głównie estetyka drogi i przechwytów. Podobne podejście mam do gór. Nie muszę próbować zdobyć góry najwyższej, ale zdecydowanie musi zauroczyć mnie jej piękno. Dlatego właśnie Matterhorn jest jednym z tych szczytów, który od dawna pobudzał moją wyobraźnię.

Na szczyt Matterhornu możemy wejść jedną z czterech grani: Hörnli, Zmutt, Furggen i Lion. Początkowo mieliśmy plan, żeby atakować szczyt od strony włoskiej, czyli wchodząc na Monte Cervino granią Lion. To jednak nie to samo, mimo że to przecież ta sama góra. Od szwajcarskiej strony jest to w końcu ikona, której kształt od tak dawna siedział gdzieś z tyłu mojej głowy. Koniecznie więc chciałem pojechać do Zermatt i spróbować swoich sił na słynnej grani Hörnli. Wiem, że wiele osób, podobnie jak ja, marzy o wejściu na ten szczyt, stąd pojawił się pomysł na napisanie tego tekstu.

matterhorn
Grań Hörnli w całej okazałości (fot. Piotrek Deska)

Matterhorn – jest pewne „ale”

Niestety, słowa „słynna”, „ikoniczna” i wszelkie „naj” jakimi określany jest Matterhorn niosą ze sobą pewne brzemię. Takie określenia jak magnes przyciągają tłumy równie zdeterminowanych do zdobycia szczytu jak my. Do tego, w Zermatt jest znacznie więcej turystów chcących jedynie zobaczyć „górę gór” na żywo. I oczywiście nie możemy nikomu tego zabronić, w końcu mamy do tych gór wszyscy równe prawo. Wiąże się to jednak z różnymi niedogodnościami, które musimy zaakceptować.

Tłumy

Pierwsze i najbardziej oczywiste “ale”, to spore tłumy. Już od samego Zermatt trzeba się liczyć z tym, że o odpoczynku z dala od ludzi i romantycznym, samotnym pobycie w górach możemy jedynie pomarzyć. Plus jest taki, że ze względu na znacznie większą przestrzeń niż ta, jaką mamy w Tatrach, jest mimo wszystko mniej tłoczno.

Pociągi, parkingi, benzyna, roaming – w Szwajcarii tanio nie jest (fot. Piotrek Deska)

Ceny

No cóż, nie ma się co czarować – tanio nie jest. Począwszy od parkingów, przez dojazd do Zermatt, do którego nie możemy wjechać samochodem, po kolejki i przede wszystkim schroniska. Z drugiej strony – czego się spodziewać po jednym z najbogatszych krajów w Europie? Oczywiście, można szukać różnych sposobów na minimalizowanie kosztów. Sami szukając nieco oszczędności zostawiliśmy samochód na parkingu w Randzie zamiast w Täsch. Do samego Täsch szliśmy pieszo, bo bilet na pociąg okazał się być o 16CHF droższy za przejechanie dodatkowych 2,5km. Nad Schwarzsee można wjechać kolejką, ale można też podejść. Jest też trzecia opcja, z której skorzystaliśmy, czyli podejście do Furi, gdzie znajduje się stacja pośrednia. Stamtąd można wjechać kolejką nad Schwarzsee.

Dla większości nie powinno to być zaskoczeniem, ale myślę, że warto też tutaj wspomnieć o kosztach roamingu. W dobie ciągłego połączenia z Internetem wyprawa na Matterhorn może okazać się bardzo kosztowna. Zwłaszcza, jeśli nie potrafimy żyć offline przez jakiś czas. U mojego operatora miałem możliwość wykupienia pakietu 1GB transferu i myślę, że warto takie opcje rozważyć przed wyjazdem. A jeśli ktoś potrafi wytrzymać nieco dłużej bez Internetu, to przy wszystkich kolejkach jest możliwość podpięcia się pod publiczne wifi.

matterhorn
Ostatnie pola śnieżne, przed nami szczyt (fot. Piotrek Deska)

Tłok na grani

Ponieważ zdobycie Matterhornu jest marzeniem wielu miłośników gór, trzeba liczyć się z tym, że, przy dobrej pogodzie, na grani Hörnli będzie tłoczno. To właśnie nią większość zespołów próbuje wejść na szczyt. A jak już przy temacie szczytu jesteśmy, to niezależnie od tego, którą granią postanowimy go zdobyć, na wierzchołku spotykają się wszyscy. Oczywiście poziom zagęszczenia ludzi nie jest tak duży jaki potrafi być na Rysach czy na Giewoncie. Potrzeba jednak sporo szczęścia, żeby znaleźć się na nim samotnie.

Czasami trzeba uważać by nie dostać kamieniem lub bryłą lodu od zespołu powyżej (fot. Piotrek Deska)

Aklimatyzacja

Temat najbardziej bolesny, choć aktualny niezależnie od tego, skąd planujemy Matterhorn zdobywać. Jeśli na wyjazd mamy więcej czasu, a na co dzień większość spędzamy znacznie poniżej wysokości, na jaką będziemy wchodzić, to warto poświęcić kilka dni na złapanie odpowiedniej aklimatyzacji. Doświadczenia związane z jej brakiem do przyjemnych nie należą i pół biedy jeśli tylko trochę uprzykrzą przygodę. Ale inna sprawa, jeśli z powodu jej braku zmuszeni będziemy podjąć decyzję o wycofie. Tak zwany „szybki szpil” jest oczywiście możliwy jeśli ktoś spędza w górach odpowiednio dużo czasu i ma właściwe przygotowanie a do tego zna swój organizm odpowiednio dobrze. Mimo wszystko jednak nie polecam zdobywania szczytu bez aklimatyzacji.

matterhorn
Grań szczytowa, czyli wisienka na torcie (fot. Piotrek Deska)

Matterhorn – czy są jakieś plusy?

Żeby nie było, że widzę wszystkiego w czarnych barwach. To, co powyżej opisałem, to po prostu kwestie, które musimy zaakceptować. Taka jest charakterystyka miejsca i pewnie to samo można by powiedzieć o niejednym miejscu w Tatrach. A ponieważ w przyrodzie wszystko dąży do równowagi, to jakieś zalety też muszą przecież być. I są! Ba! Nawet jest ich zdecydowanie więcej. Przede wszystkim góra, od której ciężko oderwać wzrok. Na tych, którym uda się wejść na Matterhornu, czeka niezapomniany spacer słynną granią szczytową. Do tego dochodzą niesamowite widoki, które zapadną w pamięć na bardzo długo. I na deser, choć to bardzo próżne uczucie, da się odnieść wrażenie zazdrości i podziwu wszystkich turystów u podnóża góry, którzy widząc nas z większym plecakiem, czekanem i liną pytają czy byliśmy na szczycie.

matterhorn
Spektakularna grań szczytowa wynagradza trudy podejścia (fot. Piotrek Deska)

Pora więc odpowiedzieć na tytułowe pytanie. Czy warto? Moim zdaniem tak. Czy atakować Matterhorn czy lepiej Monte Cervino? To oczywiście kwestia subiektywna i każdy powinien zdecydować sam. Dla mnie było to niesamowite przeżycie i nie żałuję decyzji, że uparłem się na grań Hörnli. Do tej pory przejście granią szczytową Matterhornu widziałem tylko na filmach w Internecie. Będąc tam, oczy mi się zaszkliły z emocji, że mogę tego doświadczyć sam zamiast oglądać na ekranie komputera. I chociaż wiele osób mówiło, że jest mnóstwo ciekawszych gór do zdobycia, sama grań Hörnli nie stanowiła dla nas wyzwania pod względem wspinaczkowym, a Matterhorn traci coś ze swojego uroku im bliżej niego jesteśmy, to dla tych przeżyć i możliwości spojrzenia na tę górę na żywo warto było się wybrać do Zermatt. W związku z tym myślę, że dla większości miłośników gór, tytułowe pytanie wyda się być pytaniem retorycznym.

matterhorn
Widok na Breithorn i lodowiec z podejścia do schroniska Hörnli (fot. Piotrek Deska)

[Przeczytaj także relację Piotrka Deski z wejścia na Cima Grande oraz nasz artykuł o najwyżwszych szczytach Alp]

                 

Udostępnij

W Temacie

Strona wykorzystuje pliki cookies w celach wyłącznie statystycznych. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były instalowane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na wykorzystanie plików cookies. Dowiedz się więcej.