Korona Ziemi, zdobyta po raz pierwszy w 1985 roku, jest marzeniem i wyzwaniem dla niejednego ,,górołaza”. Pogoń za najwyższymi szczytami siedmiu kontynentów była i jest motorem działania rzeszy wspinaczy z całego świata.
Korona Ziemi to ogromne, wymagające determinacji wyzwanie dla najlepszych alpinistów, a zarazem cel, który w obecnych czasach pozostaje w zasięgu możliwości również zapaleńców-amatorów. Liczba wspinaczy posiadających wystarczające umiejętności wspinaczkowe, pozwalające stanąć na najwyższych szczytach Ziemi w ostatnich latach znacznie wzrosła.
Kolekcjonerstwo szczytów to przedsięwzięcie na skalę światową, nieograniczone do jednego pasma górskiego, kraju czy kontynentu. By zdobyć Koronę Ziemi, trzeba udać się do najbardziej odległych zakątków świata. Wspinacze kolekcjonują wejścia na najwyższe wierzchołki w dowolnej kolejności i w różnoraki sposób. Każdy z siedmiu kontynentów i każdy jego najwyższy szczyt jest wyjątkowy, co staje się źródłem odmiennych doświadczeń.
Aconcagua – nagi, targany wichrami Kamienny Wartownik – panuje nad Andami w Ameryce Południowej. Przykryte czapą śniegu Kilimandżaro wznosi się na tle afrykańskich sawann, po których przemieszczają się stada dzikich zwierząt. Dwuwierzchołkowa korona Elbrusu króluje w Europie. Wśród lodów niezamieszkanej Antarktydy stoi Masyw Vinsona. Natomiast Denali, najwyższy szczyt Ameryki Północnej, spływa jęzorami lodowców na jednostajny płaskowyż Alaski. W Australii i Oceanii można wybierać między przyjemnym spacerem na Górę Kościuszki, a podróżą w czasie i przestrzeni ku ścianom Piramidy Carstensza. Najwyższym z najwyższych jest Mount Everest, zdobycz najbardziej zdeterminowanych i największych szczęściarzy.
Sprowadzając powyższe szczyty do wspólnego mianownika powstał twór zwany Koroną Ziemi. Większość z Was wie, że są to najwyższe szczyty siedmiu kontynentów. Ale kto zdobył je wszystkie jako pierwszy? Jak do tego doszło? Co ciągnie ludzi w stronę zdobycia korony i z jakim nakładem finansowym się to wiąże?
Na kuli ziemskiej mamy siedem kontynentów. Stąd logicznym wydaje się, że najwyższych szczytów jest również siedem, czyli:
No właśnie wydaje się… Zdefiniowanie najwyższych szczytów łączy się jednak po dziś dzień z wieloma nieścisłościami i często do jednego kontynentu przypisane są dwa różne szczyty i tak na przykład dzieje się z Australią i Oceanią oraz z Europą, gdzie do najwyższych szczytów zaliczane są dodatkowo:
Z geologicznego punktu widzenia do kontynentów zaliczane są również obszary szelfowe, czyli przylegające do lądów obszary płytkich mórz (do 200 m głębokości) wraz z wyspami połączonymi nimi z kontynentem. Stanowią one razem blok kontynentalny. W takim przypadku np. wyspa Nowa Gwinea połączona z Australią morzem szelfowym traktowana jest jako część kontynentu Australii, a co za tym idzie szczyt Puncak Jaya 4884 m n.p.m. leżący właśnie na wyspie Nowa Gwinea traktowany jest jako najwyższy szczyt kontynentu.
Podobne trudności pojawiają się z określeniem najwyższego szczyty Europy. Ze sporem o najwyższy punkt Europy, rozumianą jako osobny kontynent, związany jest spór o granicę europejsko – azjatycką i leżącym bezpośrednio na niej szczytem Elbrus o wysokości 5642 m n.p.m. na Kaukazie. Dosadnie problem Elbrusa skwitował himalaista Piotr Pustelnik: “Jeśli Messner [o którym autorka pisze w dalszej części tego artykułu-przyp. red.] twierdzi , że Kaukaz to jest Europa, niech wejdzie do ubikacji w Mineralnych Wodach. Zobaczy, jak wygląda ta jego Europa. Jeśli według niego tak ma wyglądać Europa, to ja bardzo przepraszam!”.
Niemożliwym jest przypisanie pojęcia „Korona Ziemi” tylko jednej osobie. Po raz pierwszy idea zdobycia najwyższych szczytów siedmiu kontynentów pojawia się w związku z Georgem Mallory. Prawdopodobnie wcieliłby on ją w życie, gdyby nie jego tragiczna śmierć w katastrofie podczas wejścia na Mount Everest w 1924 roku.
Kolejnych kilkadziesiąt lat absolutnie nie sprzyjało zdobywaniu szczytów- trudna sytuacja polityczna i związana z tym niedostępność wielu gór, a także pogłębiający się kryzys światowy. Przełomem są lata 80. Zainteresowanie Koroną Ziemi znacznie wzrosło. W szranki do zebrania wszystkich szczytów staje Dick Bass i Frank Wells. Dwie osobistości, które wcześniej nie były związane z górami. Swoją przygodę zawdzięczają silnej determinacji oraz własnemu, sporemu z resztą, wkładowi finansowemu. Multimilionerzy, którzy sami nie posiadają doświadczenia wysokogórskiego, korzystają z usług amerykańskich przewodników. Tym samym do wyprawy potrzebne stają się jedynie chęci i solidne zaplecze pieniężne. Dick Bass wygrywa wyścig o Koronę Ziemi, 30 kwietnia 1985 roku staje na szczycie Mount Everestu wraz z siedemnastoosobową ekspedycją norweską.
W 1978 do wyścigu przyłącza się Reinhold Messner, człowiek który jeszcze za życia stał się legendą (pierwszy zdobywa Koronę Himalajów – czternaście ośmiotysięczników w Himalajach i Karakorum – 1986 rok). W wielkim stylu w 1978 roku wraz z przyjacielem Peterem Habelerem ustanawia pierwsze beztlenowe wejście na Dach Świata, co zdumiewa świat ludzi gór. Wkrótce prowadzi prym w udanych wejściach na najwyższe szczyty, a co więcej, zasiewa ziarno zamętu wysuwając kandydaturę Elbrusa (Kaukaz) oraz Carstensz Piramid (Góry Śnieżne) jako najwyższych szczytów Europy oraz Australii i Oceanii. Mont Blanc i Góra Kościuszki zostały tym samym zdeklasowane. W 1986 roku Messner kompletuje szczyty Korony Ziemi jako drugi. W “wyścigu” według listy Messnera zwycięża Pat Morrow.
W połowie lat siedemdziesiątych turystykę opanowała moda na podejmowanie działań, w których w mniejszym lub większym stopniu występował element ryzyka. Do takich form aktywności należy m.in. wspinaczka górska i skałkowa oraz trekking wysokogórski. Ludzie znudzili się miastem, jego rozwojem, pracą, wygodnym i stabilnym życiem, zaczęli na nowo podążać w stronę natury, poszukując w wybieranych przez siebie dyscyplinach sportowych ucieczki od życia codziennego oraz mocnych wrażeń. Wtedy jeszcze nikt nie przypuszczał, że za kilkanaście, kilkadziesiąt lat sporty zwane ekstremalnymi zrewolucjonizują świat. Nikt nie przypuszczał też, że góry wysokie do tej pory dziewicze, groźne i srogie nagle staną się destynacją turystyczną dla każdego potencjalnego piechura.
Na przestrzeni lat świat górski przeszedł kompletną metamorfozę. By jeździć w Himalaje, nie trzeba już przynależeć do Klubu Wysokogórskiego, posiadać bogatą kartę dokonań górskich, wspinać się uprzednio w Tatrach, Alpach, Kaukazie i Pamirze. Alpinizm i himalaizm wkroczył w epokę komercjalizacji, gdzie fundusze i zasobność portfela są równie ważne co doświadczenie górskie.
Góry same w sobie nigdy się nie zmieniły i nie zmienią. Cały czas jest to ta sama surowa skała pokryta wiecznym śniegiem. Zmieniają się niewątpliwie formy działalności człowieka w górach wysokich. Niemalże z sentymentem wspomina się pionierskie wejścia, czy czasy kiedy na przykład w bazie pod Mount Everestem działała tylko jedna wyprawa, czasem dwie. Obecnie lecąc helikopterem nad basecampem, można spostrzec w sezonie ponad dwadzieścia wypraw, dwieście namiotów a w nich czterystu ludzi.
To nikt inny jak multimilioner Dick Bass swoim zdobyciem Korony Ziemi zmienił drastycznie ten stan rzeczy. „Zaliczając” Everest, stał się pierwszym człowiekiem, który zdobył Koronę Ziemi, a zyskawszy rozgłos i światową sławę, dał impuls innym do podążania w jego ślady. Nastały czasy, kiedy to nie doświadczenie ale środki finansowe stają się najważniejsze. Po jego wejściu liczba osób chcących skompletować to zacne trofeum drastycznie się zwiększyła.
O ile na część szczytów możemy wybrać się “na własną rękę” (sami sobie być tragarzami, kucharzami i przewodnikami), to trzeba wiedzieć, że na innych nie poradzimy sobie sami, bądź nie zostaniemy nawet dopuszczeni do takiej opcji. Organizacja wejść na szczyty Korony Ziemi to świetny biznes dla lokalsów. I choć organizowanie wyprawy na własną rękę redukuje koszty o prawie połowę, często nie przeskoczymy niektórych opłat, jak choćby obowiązkowy permit na działalność górską.
Orientacyjne ceny organizowanych wypraw kształtują się na poziomie:
Dość drogie hobby, nieprawdaż?
Każda góra ma swój minimalny poziom trudności. Łatwo wybrać bardziej skomplikowany wariant wspinaczki, ale nie ma sposobu na zmniejszenie trudności. Ten podstawowy poziom trudności określa status każdej góry w hierarchii Korony Ziemi. Tym samym zdobycie Góry Kościuszki to zwykła wycieczka, a Everestu wyprawa ku granicom ludzkiej wytrzymałości. Stopień trudności związanych z osiągnięciem wszystkich wierzchołków jest płynny również z tego względu, iż zależy od osobistych doświadczeń wspinaczy, ich zdolności do adaptacji w warunkach górskich i siły motywacji.
Część gór- nie ujmując oczywiście trudu wspinaczki, wysiłku i chyląc czoła zdobywcom- na potrzeby wysokogórskiej turystyki masowej zyskała dogodną infrastrukturę. Tak jest z popularną drogą w masywie Kilimandżaro Marangu Route, niechlubnie nazwaną Coca-Cola route ze względu na tysiące turystów, którzy przewijają się każdego roku na tym szlaku. Już w 1932 roku stworzono tu infrastrukturę dla wspinaczy i turystów. Trzy obozy Mandara Hut, Horombo oraz Kibo Hut gwarantują nocleg w sumie dla kilkuset osób jednocześnie. Podobnie oblężona jest najpopularniejsza droga na Mont Blanc, the Gouter route, a sam fakt wniesienia na szczyt jacuzzi (13 września 2007 roku) i wzięcia kąpieli z bąbelkami w salwach strzelających korków od szampanów, budzi strach – do czego jeszcze są zdolni ludzie.
Ponieważ dążenie do zdobycia Korony Ziemi staje się coraz bardziej popularne, wielu wspinaczy w drodze do celu próbuje zaprezentować swój własny, niekiedy niepowtarzalny styl działania. Można wskazać na tysiące przykładów z całego świata zdobycia Korony Ziemi: najmłodszych, najstarszych, najpiękniejszych, najbiedniejszych, skaczących, idących tyłem, przodem, bokiem… Niewątpliwie na uwagę zasługuje pewien Holender zwany w środowisku „Iceman”. Mężczyzna, w 2007 roku zapowiedział, że wejdzie na Everest w samej tylko bieliźnie bez używania tlenu. Dnia 8 maja “Iceman” pobił rekord świata ,,wejścia w gaciach” na 7250 m. To właśnie Everest, jako najwyższa góra świata, ściąga na siebie, oprócz wspinaczy czy turystów, również ekscentryków, którzy chcą zabłysnąć na arenie górskiej choć przez chwilę.
Co roku wiele osób zdobywających najwyższe szczyty świata cierpi z powodu chorób wysokogórskich (więcej na ten temat przeczytacie w artykule Janusza Gołębia), doznaje odmrożeń, obrzęków, trwałych uszkodzeń zdrowia, a w skrajnych przypadkach, traci życie. Jest jednak w głębi każdego z nas jakaś niepisana siła, która karze nam wyruszać w srogie góry i stawiać czoła niebezpieczeństwu, jednocześnie zostawiając gdzieś daleko wszystkie dobrodziejstwa świata doczesnego: rodzinę, pracę, dom. Aż prosi się, by artykuł zakończyć słynnym cytatem Georga Mallory’ego, który zapytany dlaczego chodzi w góry, odpowiedział:
Bo są.
Tekst jest wstępem do cyklu artykułów o szczytach zaliczanych do Korony Ziemi. W kolejnych tekstach przedstawimy poszczególne szczyty. Zapraszamy do lektury artykułu Janusza Gołębia o Denali w Ameryce Północnej.
Strona wykorzystuje pliki cookies w celach wyłącznie statystycznych. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były instalowane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na wykorzystanie plików cookies. Dowiedz się więcej.