Aconcagua to często jeden z pierwszych zdobywanych w życiu „siedmiotysięczników”. Choć oczywiście nim nie jest, bo do siedmiu tysięcy metrów trochę jej brakuje. Jednakże ludzie, którzy zdobywają ten szczyt często tak go właśnie traktują.
Dla wielu osób zdobycie Aconcagui staje się przepustką w góry najwyższe. Wszak jest to jedna z najwyższych gór na świecie, nie licząc tych w Himalajach i Karakorum. Jednocześnie jest najwyższym szczytem Ameryki Południowej, a zatem zaliczana jest do Korony Ziemi.
Trudno mówić przy górze tego kalibru, że powinniście umieć chodzić w rakach i z czekanem. Jest to dość oczywiste i zakładam, że na tym etapie już dawno za wami inne lodowcowe góry, na których zostały nabyte odpowiednie w tym zakresie umiejętności. Podkreślę tylko, że chodzenie w rakach i z czekanem jest tam umiejętnością niezbędną, szczególnie w partiach przed samym szczytem. Poza tym, Aconcagua (na drodze klasycznej), to góra dość łatwa technicznie i nie wymaga np. chodzenia w zespołach linowych. Nie trzeba przekraczać lodowców, nie ma szczelin. Zdziwi się jednak ten, kto nie weźmie jej poważnie w temacie wysokości. Zdobywanie góry prawie siedmiotysięcznej to już zupełnie inny „level” niż alpejskie czterotysięczniki czy nawet kaukaskie pięć tysięcy metrów na Elbrusie czy Kazbeku.
Warto jednak bardzo dobrze przyłożyć się do przygotowań fizycznych. Polecam solidny trening kondycyjny. Jaki? To temat na osobny artykuł, ale treningi biegowe, rowerowe czy fitness kilka razy w tygodniu na pewno nie zaszkodzą. Oczywiście jak zawsze polecam jak najczęstsze chodzenie po górach – nawet po naszych rodzimych Beskidach.
Trening naturalny zawsze będzie w maksymalnie wierny sposób odwzorowywał rodzaj zmęczenia i obciążeń, które spotkacie potem również w górach wysokich. Ideałem jest zaplanowanie, już w skali takich wypraw, treningu systematycznego i zmiennego, a także przynajmniej co jakiś czas długotrwałego.
Często spotykam się z tym, że ludzie trenują np. biegi, ale jest to zawsze tylko kilka kilometrów. Taki trening oczywiście w skali gór wysokich będzie nie do końca wystarczający. Pamiętajcie, że mamy tam do czynienia z wielogodzinnym wysiłkiem na dużych wysokościach. Stąd trening, który jest kilkukilometrowym truchtem oczywiście zawsze jest zdrowy, ale jeśli myślicie o tym wyzwaniu nie ma rady i trzeba bardziej zakasać rękawy…
Do wysiłku i związanej z nim kondycji oczywiście dojdzie wysokość. Tego już tutaj, na poziomie zero, nie da się przewidzieć jak na nią zareagujecie. Jedyne, co wam pomoże, to prawidłowa aklimatyzacja na miejscu podczas wyprawy.
Najlepszym sezonem na zdobywanie Aconcagui jest okres lata w Ameryce Południowej, czyli od końca listopada do około połowy marca. To co osobiście rekomenduję jako najlepsze miesiące to styczeń i luty, choć bywa różnie jak to w górach. Od 10 lat prowadzę w tym okresie wyprawy i tylko jeden raz nie udało się wejść ze względu na pogodę, więc statystyka zdecydowanie pozytywna.
Niezależnie od faktu, że jest tam wtedy lato, góra jest uważana za bardzo zimną i wietrzną. Potrafią zaskoczyć gwałtowne załamania pogody z dużymi opadami śniegu, a wiatry sięgają prędkości powyżej 100 km na godzinę. Wchodzenie zatem na tą górę to nie przelewki. Każdego roku notowane są tam przypadki poważnych odmrożeń, a także poważne wypadki, niestety nie wyłączając śmiertelnych.
Lecimy oczywiście do Argentyny, tylko z tego państwa odbywają się wejścia na Aconcaguę. Czasem można się spotkać z opinią, że dotrzemy tam też od strony Chile. Nie jest to prawdą, góra w całości stoi na terytorium argentyńskim. Możliwości dotarcia do Ameryki Południowej jest kilka- z Europy do Buenos Aires lub Santiago de Chile i dalej drogą lądową do Mendozy. Ewentualnie z przesiadkami na lotnisko w Mendozie. To w tym mieście załatwiane są wszystkie formalności dotyczące wyprawy. Tu załatwia się pozwolenia, tutaj również można zrobić ostatnie zakupy przed wyprawą. Jest też kilka sklepów outdoorowych na wypadek gdyby ktoś czegoś zapomniał z kraju, jednak wybór rzeczy jest dość ograniczony, więc nie polecam zostawiania tego typu zakupów na ostatnią chwilę na miejscu. Teoretycznie można też wypożyczyć trochę sprzętu, ale wybór również jest bardzo ograniczony, a szczególnie w pełni sezonu kiedy zapotrzebowanie jest duże. Tym bardziej, że wypożyczalnie nie należą do tanich.
Mendoza to również siedziba wszystkich miejscowych agencji górskich. Niech was jednak nie zwiedzie opinia, że będzie tam taniej, bo jest na miejscu. Wszystkie agencje argentyńskie mają nakaz pracy na takich zasadach jak w Alpach, czyli z licencjonowanymi przewodnikami górskimi. Co za tym idzie serwis jest na najwyższym poziomie, ale nie jest to serwis „tani, bo lokalny”. Również serwisy porterów pomagających nam w górach, tak jak tragarze w Himalajach (nie mylić z Szerpami) należą do jednych z najdroższych na świecie jakie widziałem. Wynika to zapewne z faktu, że sezon na tej górze jest krótki, a zarabia się często na cały rok. Można zatem zakupić podstawowe opcje jak transport w góry, czy transport bagaży na mułach do bazy, zakładając wyprawę typowo samodzielną i bez przewodnictwa. Natomiast decydując się na opcję FULL (przewodnictwo, jedzenie itp.) będzie to serwis nie tańszy, a dużo droższy niż wypraw organizowanych z naszego kraju. Wystarczy wejść na strony kilku lokalnych operatorów i sami się przekonacie.
Jeśli już załatwiliście wszystkie formalności w Mendozie, możecie się udać w kierunku waszej upragnionej góry. Jedziecie do Los Penitentes lub troszkę wyżej do Puente del Inca. Zazwyczaj po spędzonej tam nocy startujecie w góry. Najbardziej popularną trasą na Aconcagua jest tzw. droga klasyczna poprzez Plaza de Mulas. Na tej drodze jest najlepiej rozwinięty serwis w bazach i jest ona najłatwiejsza technicznie.
Aby dojść do bazy w Plaza de Mulas ruszacie w górę doliną Horcones. Start na wysokości ok 2950 m n.p.m. Po kilku godzinach (2-3 h) docieracie do bazy pośredniej tzw. Confluencia (ok. 3400 m n.p.m.). Tutaj obowiązkowo zatrzymujecie się na aklimatyzację. Minimalnym okresem jest spędzenie tam jednej nocy, a następnie przejście ok. 9 godzinnego odcinka do Plaza de Mulas na wysokość 4350 m n.p.m. Jednak osobiście zalecam, aby zostać tutaj na 2 noce i kolejnego dnia podejść pod piękną południową ścianę Aconcagui do Plaza Francia. Jak widzicie skok między Confluencia, a Plaza de Mulas to 1000 metrów w pionie. Szczególnie w okresie aklimatyzacji organizmu jest to bardzo duża różnica. Ludzie, którzy docierają tutaj już w drugim dniu często się źle czują. Tym sposobem nie przyspiesza to akcji górskiej, a często potrafi ją skomplikować na skutek objawów wysokościowych. Praktykuję od lat to drugie rozwiązanie z grupami i świetnie się sprawdza. Każda doświadczona osoba w górach wysokich wie, że najważniejsze w aklimatyzacji jest zbudowanie jej od podstaw, tak aby nie przeoczyć ewentualnych symptomów i nie męczyć niepotrzebnie organizmu.
Wczytuję galerię
Po dotarciu do Plaza de Mulas zależnie od pogody zaplanujcie waszą akcję górską. Na drodze do wierzchołka zakłada się dwa lub trzy obozy. Pierwszy z nich to Canada na wysokości 5000 m n.p.m., kolejny Nido de Condores ( ok. 5400 m n.p.m ) i ostatni sławetny Berlin ( ok. 5900 m n.p.m ) lub też opcjonalnie Colera, która znajduje się ok. 30-40 metrów wyżej i dochodzi się do niej ok. 15 minutowym trawersem na lewo od Berlina.
Wszystkich trzech obozów do spania używają w większości tylko ekspedycje lokalne, ponieważ stosują inny program aklimatyzacyjny i idą w kierunku szczytu nie schodząc ponownie do bazy po wyjściu w górę. Osobiście zdecydowanie preferuję używanie do spania tylko dwóch wyższych obozów. Zauważyłem, że lepsze efekty daje aklimatyzacyjne wyjście na lekko do Canada i zejście do bazy, następnie po dniu odpoczynku wejście 400 metrów wyżej do Nido de Condores już z namiotami w celu noclegu. Ponowne zejście do bazy na odpoczynek i dopiero po tym okresie zmierzanie w kierunku szczytu. Ostatniego obozu w Berlin lub Colera używa się raczej tylko jako obóz do wyjścia na atak szczytowy. Odbywa się to oczywiście po spędzonym tam noclegu i zostaje się tam na kolejny nocleg po zejściu ze szczytu. Oczywiście czasem może was zatrzymać w obozach na 5900 m n.p.m. zmiana pogody lub złe samopoczucie, ale nie polecam planowego przeczekiwania na pogodę i atak na tej wysokości. Między obozem na Nido, a Berlin lub Colera jest tylko 500 metrów różnicy poziomów warto więc odpoczywać lub ewentualnie planować kolejny nocleg niżej.
Z obozów na 5900 m n.p.m. czeka was już tylko atak szczytowy. Zazwyczaj zajmuje 7-10 h w kierunku szczytu, zależnie od szybkości grupy i oczywiście czynników pogodowych lub też warunków śniegowych na drodze. Po zejściu ze szczytu (3-4 h) wracacie do obozu, z którego rozpoczęliście atak i kolejnego dnia do bazy.
Po nocy w bazie pakujecie dobytek i wracacie długą drogą dolinami do wyjścia z doliny Horcones. Teraz już pozostaje czas na wspaniałego Malbec z Mendozy, znanego w całym świecie i oczywiście nadrobienie zaległości w temacie argentyńskiej wołowiny i przepysznych steków 🙂
Oprócz zagrożeń związanych z górami wysokimi, muszę was przestrzec przed jedną rzeczą. Argentyna leży w Ameryce Południowej, która niestety jest znana również z niemiłych dla turystów niespodzianek. Wśród niesamowicie miłych i uśmiechniętych ludzi zdarzają się tacy, którzy wykorzystają każdą waszą chwilę nieuwagi, aby przywłaszczyć sobie wasze rzeczy. Polecam na to bardzo uważać i nigdy nie spuszczać bagażu z oczu, nawet w miejscach uważanych za bardzo bezpieczne np. hotele.
Nie należy również zapuszczać się, a już w szczególności nocą, w miejsca, które są uważane powszechnie za niebezpieczne. Można o to zapytać miejscowych.
I ważna uwaga na koniec. Zdecydowanie warto nauczyć się przynajmniej kilku słów po hiszpańsku. Generalnie język angielski nie jest nawet powszechnie używany w hotelach, zdarza się że recepcjonista mówi nim tylko w bardzo podstawowym zakresie. Na ulicy czy w sklepach, czy nawet w muzeach funkcjonuje jedynie i wyłącznie język hiszpański. Stąd z góry trzeba zastanowić się jak będziemy sobie radzili na miejscu.
Argentyna to, oprócz wejścia na Aconcaguę, wspaniały i ciekawy kraj, a także niezwykle życzliwi i uśmiechnięci ludzie. Zdecydowanie warto odwiedzić znane winnice w okolicach Mendozy i spróbować wspaniałych win najróżniejszych gatunków. Są do nich organizowane wycieczki z transportem busami lub na rowerach. Można się również wybrać na rafting. Dla spragnionych tylko odpoczynku, kilkadziesiąt kilometrów od Mendozy zlokalizowane są gorące źródła i baseny. Nie sposób nie wspomnieć o Buenos Aires. Oprócz zwiedzania miasta warto zajrzeć do klubów tango na pokazy wraz z lekcjami tańca. Z Buenos można też polecieć zobaczyć wodospady Iguazu uważane za jedna z najpiękniejszych na świecie. Można też pojechać z Mendozy w przeciwnym kierunku, czyli do do Chile- zwiedzić stolicę Santiago, a następnie udać się nad ocean do kurortu Valparaiso. Opcji jest bardzo wiele.
Do zobaczenia pod Aconcaguą! Ja jestem tam co roku.
[W innym artykule przeczytacie relacje z próby pobicia rekordu wejścia na Aconcaguę]
Strona wykorzystuje pliki cookies w celach wyłącznie statystycznych. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były instalowane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na wykorzystanie plików cookies. Dowiedz się więcej.