06.10.2018

Cholitas Escaladoras – kobiety na boliwijskich 6-tysięcznikach

Pierwszy raz poza granicami swojego kraju, pierwszy lot samolotem, w końcu pierwsza tak długa i daleka podróż. Po Górach Stołowych wędrują z gracją, z plecami prostymi i napiętymi jak struna. Nic dziwnego, ich zbyt małe kapelusiki trzymają się ledwo co na samym czubku głowy. Kiedy je przymierzam balans utrzymania ich na głowie porównywalny jest z noszeniem książek na samym czubku. Trzeba chodzić będąc wyprostowaną! Do tego piękne spódnice, chusty z alpaki i warkocze sięgające pasa.

                       

Cholitas Escaladoras są zafascynowane naszymi górami. Mówią, że nie spotkały się jeszcze z takim bogactwem flory i różnorodnością krajobrazu. U nich w Boliwii jest inaczej…

Jakie są zatem wasze góry?
Ana Lia: Są piękne, wysokie, ale zarazem bardzo surowe. Nie ma tam drzew, krzewów… Wegetacja jest bardzo uboga. Nasze góry to głównie kamienie, śnieg, kurz. Są piękne, ale też bardzo niedostępne.

Pasterka w Górach Stołowych
Cholitas Escaladoras w Pasterce, w tle Szczeliniec Wielki. (fot. Małgorzata Telega Fotografia)

A jak widzicie nasze?
Dora: Bogactwo urodzaju, wyznaczone ścieżki, szlaki. I te drzewa – tak wielkie i tak piękne.

Cholitas Escaladoras goszczą w schronisku Pasterka w Górach Stołowych, skąd robią górskie eskapady między innymi na najwyższy szczyt – Szczeliniec Wielki. W Polsce są gośćmi XXIII Festiwalu Górskiego im. Andrzeja Zawady w Lądku Zdroju. Jeszcze nie wiedzą, że za klika dni publiczność festiwalowa oszaleje na ich punkcie, a kolejki do zrobienia sobie wspólnego zdjęcia liczone będą w dziesiątkach wytrwale czekających na swoją kolej festiwalowiczów.

Ile szczytów macie już na swoim koncie?
Dora: Na razie sześć. W tym najwyższy szczyt Boliwii – Sajama o wysokości 6520 m n.p.m. Zaczęłyśmy od Huayana Potosi (6088 m n.p.m.). Szczyt ten znajduje się zaledwie 25 kilometrów od Al Alto, gdzie mieszkamy. Al Alto jest częścią La Paz – jednego z dwóch najważniejszych administracyjnych ośrodków Boliwii. Mówi się, że szczyt ten należy do stosunkowo łatwych, bowiem przewyższenie pomiędzy miejscem gdzie zaczyna się trekking a szczytem to zaledwie 1500 metrów. Jednak świadomość tego, że jesteśmy pierwszy raz w takich wysokich górach robi swoje. Do tej pory wspinałyśmy się tylko na sześciotysięczniki Boliwii. Na swoim koncie mamy jeszcze Acotango (6050 m n.p.m.), Parinacota (6350 m n.p.m.), Pomarapi (6650 m n.p.m.) i Illimani (6462 m n.p.m.). Nigdy nie byłyśmy za granicami naszego kraju, choć od zawsze było to dla nas marzeniem. Właściwie Polska to pierwszy kraj, w którym jesteśmy. Pierwszy raz też leciałyśmy samolotem.

Góry Boliwii
Cholitas Escaladoras (fot. Marzena Wystrach)

Z górami jesteście związane na co dzień. Dora, Twój mąż jest przewodnikiem górskim. Ty z kolei dbałaś o podniebienia jego klientów, gotując im w Campo Alto. Jak to się stało, że to nie on był pierwszym, który Cię w te najwyższe góry zabrał? Owszem, towarzyszył we wspinaczce jako przewodnik, natomiast spiritus movens całej operacji byłyście wy, Cholity.
Dora: Nigdy wcześniej nie było ku temu okazji. Zawsze na piedestale byli klienci, zorganizowane grupy, praca. Kobiety? W górach? A po co? Ja też nie nalegałam. Praca w kuchni jest ciężka i wyczerpująca. Jednak ta myśl kiełkowała w nas. I tak zebrałyśmy się w 11 dziewczyn, o rozpiętości wiekowej dość pokaźnej – od 20 do 50 lat – i ruszyłyśmy na szczyt. Cholitas to zdrobnienie od chola – czyli kobiety. Escalada to wspinaczka. Jesteśmy zatem wspinającymi się “kobietkami”. To co robimy, przez wielu uznawane jest za łamanie stereotypów. Mój mąż z kolei jest bardzo cierpliwy, uczy nas poruszania się po górach, towarzyszy w nich jako dobry duch.

Z tego co widzę na zdjęciach, wspinacie się w Waszych tradycyjnych strojach?

W tym miejscu przyglądam się raz jeszcze temu, w co ubrane są moje rozmówczynie. Mimo, iż na zewnątrz jest ze 25 stopni, one prócz strojnej spódnicy z mnogą ilością sztywnych falban, pod spodem na ramionach mają piękne szale z wełny alpaki, które przykrywają równie strojną górę z koronkowymi rękawami. Tu i ówdzie broszki, ozdoby, na głowie melonik, a spod niego wystają – upięte w dwa warkocze o średnicy mojego przedramienia – piękne, czarne włosy. Na stopach zdobione pantofelki, na plecach chusta, przypominająca tę do noszenia dzieci. A wszystko kolorowe i rodem z antypodów. Najlepsze jest to, że w materiałach, które już wcześniej do mnie dotarły, strój ten mało co różnił się od ubrań, w których zdobywają szczyty!

Cholita z charakterystyczną chustą zwaną aguayo (fot. Marzena Wystrach)

Ana Lia: Ten strój nas odróżnia i związany jest z naszą kulturą. Spódnicę nosimy – można powiedzieć – na co dzień. Zwie się ona pollerą. Ta, którą akurat mam na sobie, jest wyjściowa. Da się zauważyć zdobne przeszycia i falbanki. W góry nosimy mniej zdobny ubiór. Spódnice są proste, częstokroć zaszywane, bowiem zdarza się, że przetniemy je rakami lub zahaczymy czekanem. Ubieramy w góry te ubrania, których nam nie jest później żal. Pod spodem mamy kilka warstw halek, które powodują że spódnica nijako się unosi.

A uprząż? Jak ma się ona do całości?
Ana Lia: Zakładamy ją na bieliznę oddychającą, lub spodnie – gdy jest zimniej. Na to ubieramy pollerę, która posiada suwak – właściwie jak każda spódnica. I zapięcie na guzik. Wspinając się rozsuwamy suwak, tak by łącznik z uprzęży przez nią wystawał. Prócz tego meloniki zamieniamy na kaski, pantofle na buty górskie – skorupy. Na górę zakładamy kurtki membranowe. Nasz sprzęt niesiemy w chuście aguayo, która służy nam jako plecak.

Wspinanie w Boliwii
Ana Lia. (fot. Małgorzata Telega Fotografia)

To zdobywanie gór zrodziło się z marzeń.
Dora: I z obaw.

Jakich obaw?
Dora: Kiedy zostałam kucharką i pomagałam w prowadzeniu bazy w Campo Alto częstokroć zostawałam sama. Turyści wychodzili na atak szczytowy z przewodnikami około drugiej w nocy. W tej ciemności, wysoko w górach często słyszałam głosy. Nie pomagał fakt, że blisko znajdował się symboliczny cmentarz upamiętniający tych, którzy zostali w górach. Te głosy, kroki, szepty sprawiały, że źle się czułam. Ale kiedy wstawał dzień, a z gór zaczęli schodzić wspinacze, już nie byłam sama. Widziałam ich miny, radość, zmęczenie. Zastanawiało mnie, jak oni teraz się czują, co widzieli na szczycie. Czy stali się przez to doświadczenie lepszymi ludźmi? W końcu ta chęć poznania uczucia towarzyszącego zdobyciu szczytu wezbrała we mnie.

Mieszkańcy Boliwii
Dora. (fot. Małgorzata Telega Fotografia)

I tak nadeszła temporada baja (hiszp. niski sezon) i ruszyłyście na szczyt?
Dora: Tak, było nas 11. Na szczycie stanęłyśmy dokładnie 25 grudnia 2015 roku. Był to Huyana Potosi. Okrutnie tam wiało. Właściwie nie można było w spokoju napawać się widokami, bo bałyśmy się, że wiatr nas porwie. Przykucnięte, niemalże na czworakach, obserwowałyśmy widoki. Faktycznie, tego doświadczenia nie da się opisać. Po powrocie wiedziałyśmy, że chcemy ruszyć w następne góry.

A co na to znajomi, rodzina?
Ana Lia: To zależy kogo zapytać o opinię. Wielu nie podoba się to co robimy. Zwłaszcza przewodnikom, którzy są mężczyznami i bywają w tych górach z turystami. To oni właśnie powtarzają nam, że ubrania w których ruszamy na szczyty są absolutnie nieadekwatne, a wręcz stanowią dla nas zagrożenie. Podczas wspinaczki nic nie powinno zwisać, haczyć – a tutaj wręcz przeciwnie. Jednak my nie myślimy o zamianie naszego odzienia na górską odzież.

Z drugiej strony wiele osób nas wspiera. Mój tata, na przykład, zamartwia się przed każdą wyprawą, jednak ostatecznie ze względu na swoje umiejętności (jest przewodnikiem) wspiera mnie, uczy i pokazuje jak używać raków, jak hamować czekanem, jak wiązać węzły.

Tradycyjny ubiór Cholitas Escaladoras nie przeszkadza nawet we wspinaczce lodowej. (fot. Marzena Wystrach)

A czy wasz strój jest aby bezpieczny? Przecież ta spódnica może zaplątać się w raki!
Ana Lia: Jesteśmy już przyzwyczajone do obcowania z nią. Zdarza się, zwłaszcza przy schodzeniu, że czekanem lub zębem raka przetniemy pollerę. Ale wtedy cerujemy ją i spódnica jest jak nowa. Najgorzej jest, gdy dmie huraganowy wiatr. Spódnice nam fruwają, zawiewa je, podwiewa, ona faluje, opada, to znów się podnosi.

Czy wy też wprowadzacie ludzi na szczyty?
Ana Lia: Nie, my wspinamy się czysto sportowo. Chodzimy dla siebie. Jesteśmy sobie same tragarzami, kucharzami i przewodników. By prowadzić grupy turystyczne w boliwijskich górach trzeba posiadać odpowiednie papiery. My takowych nie mamy.

Czym zatem zajmujecie się na co dzień?
Ana Lia: Ja studiuję turystykę, a oprócz tego pracuję jako nauczycielka. Mam 34 lata. Moja mama z kolei pracowała jako kucharka. Dziś prowadzi malutką restauracyjkę, a ja jej dorywczo w tym pomagam.

Boliwijskie Cholitas Escaladoras
Cholitas Escaladoras. (fot. Marzena Wystrach)

Czy to wystarcza by zorganizować kosztowną wyprawę na sześciotysięczniki i zorganizować sprzęt? Czy macie jakichś sponsorów?
Ana Lia: Niestety nie. Wszystko finansujemy z własnej kieszeni. Jedynie w zdobyciu Sajamy – najwyższego szczytu Boliwii – pomogli nam nasi przyjaciele z Polski. Marzena i Krzysiek Wystrach zorganizowali zbiórkę wśród znajomych i zdobyte środki przekazali na naszą wyprawę. Niestety, każde wyjście w góry jest ogromnym przedsięwzięciem logistycznych i kosztuje naprawdę sporo, jak na nasze warunki. Główny koszt to transport, a następnie akcja górska: prowiant, pozwolenia, noclegi…

Jakie jest wasze marzenie?
Ana Lia: Kiedyś, gdy nie chodziłam po górach, myślałam, że każdy szczyt jest taki sam. Dziś wiem, że każda góra jest inna. To co zobaczyłam w Polsce – szczyt Szczelińca Wielkiego – utwierdziło mnie tylko w tym przekonaniu. Chciałabym zwiedzić więcej gór, wspiąć się na ich szczyty. Chciałabym, byśmy stanęły na najwyższym szczycie Ameryki Południowej – Aconcagui. Marzy mi się również Mont Blanc.

Dora (przypomnijmy lat 53) obok potakująco kiwa głową. Łączy się z córką w tych marzeniach.

Festiwal w Lądku-Zdroju
Cholity podczas XXIII Festiwalu Górskiego im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju. (fot. Małgorzata Telega Fotografia)

Co odnajdujecie w górach?
Dora: Przede wszystkim spokój. Zapominamy o codziennych problemach, stresie związanym z pracą. W Boliwii ponadto wszędzie jest dużo ludzi, tłoczą się na ulicach, w autobusach. Tam wysoko jest pusto. Zapominasz o tym wszystkim, co jest na dole. Czuję się dokładnie tak samo w polskich górach. Odcięta od rzeczywistości.

Boicie się wchodząc na szczyt?
Dora: Oczywiście. Myślę, że lękamy się tak samo jak każdy wspinacz. Zagrożenia lawinowe, szczeliny, spadające kamienie, w końcu niepewność związana z operacjami sprzętowymi. Góry są zwodnicze, zdradzieckie. Przypominają nam o tym krzyże, znajdujące się często przy ścieżkach. Ślady po tych, którzy w górach zostali na zawsze. Jednak przed każdym wyjściem prosimy o pozwolenie na akcję górską Pachamamę. Wierzymy w jej siłę i moc stwórczą. Idziemy z wiarą, że wszystko będzie dobrze, a my całe i zdrowe wrócimy z powrotem.

Jak czujecie się tu w Polsce? Przyjechałyście na, można śmiało powiedzieć, największy festiwal górski w Polsce, a nawet w tej części Europy. Wasza prezentacja ma się dopiero odbyć, natomiast już jesteście celebrytkami. Ludzie proszą Was o zdjęcia, autografy, uśmiechają się, chylą czoła. Czy w Boliwii też jesteście tak rozpoznawalne?
To, co dzieje się tu w Lądku Zdroju, nas absolutnie zaskoczyło. Nie jesteśmy przyzwyczajone do bycia osobami rozpoznawalnymi. Czujemy się onieśmielone, natomiast jest to bardzo miłe i przyjemne. Wszystko wydaje się być snem. Mnóstwo osób nieznających języka obcego zatrzymuje nas, uśmiecha się, ściska, podaje dłonie, prosi o autografy i wspólne zdjęcie. To naprawdę ogromne przeżycie!

Goście festiwalu w Lądku
Festiwal Górski im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju i Cholitas Escaladoras. (fot. Lucyna Lewandowska)

Czy w Boliwii wiedzą, że ich Cholitas Escaladoras są na “gościnnych występach” w Polsce?
Tak, wiedzą rodziny, pozostałe Cholity. Wiedzą również lokalne władze, bowiem miałyśmy trochę załatwiania papierów i pozwoleń, wiz by móc do Was przylecieć.

A jakie są wasze pierwsze wrażenia i odczucia z pobytu w Polsce?
Jest ciepło [P.W.: a właściwie w dzień wywiadu jeszcze było] i ciepłe są serca Polaków. Są bardzo gościnni, otwarci. Wiele osób przyjęło nas jak swoją rodzinę, czego absolutnie się nie spodziewałyśmy.

Cholitas Escaladoras: Cholas to kobieta zamężna, Cholita – panienka. To kobiety z rdzennych społeczności, głównie Ajmara, które na co dzień noszą tradycyjny strój. W ramach walki z dyskryminacją społeczną oraz chęci równouprawnienia łamią stereotypy. Wspinają się (escalar), zdobywają najwyższe szczyty. Są dumne z tego, że są Cholitami, a i sama Boliwia – co widać na przestrzeni ostatnich lat – docenia ich wkład w kulturę kraju. Już nie mówi się o nich jako o gorszej grupie społecznej: niepiśmiennych, nieuczonych wieśniaczkach. Dziś zajmują wysokie stanowiska w kraju, są prawniczkami, lekarzami. Żyją jak inne kobiety, a nawet mocniej – pełniej, barwniej. Nie boją się marzyć, śnić, sięgać po to co nieosiągalne…

Cholity
Festiwal Górski im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju i Cholitas Escaladoras (fot.Lucyna Lewandowska)

Dora Magueño de Gonzales (53 lata). Jej mąż jest przewodnikiem górskim. Pytam ją, czy Dora to zdrobnienie od Teodory. Kiwa głową, ale zaraz dodaje, że bardzo nie lubi swojego pełnego imienia.

Ana Lia Gonzales Magueño (34 lata). Córka Dory, organizatorka, spiritus movens wypraw, młoda krew, nauczycielka.

                 

Udostępnij

Strona wykorzystuje pliki cookies w celach wyłącznie statystycznych. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były instalowane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na wykorzystanie plików cookies. Dowiedz się więcej.