500 kilometrów, 10 pasm górskich i 2-3 tygodnie przygody. Najbardziej ambitnym służyć będzie jako wstęp do jeszcze dłuższych szlaków za granicą. Dla miłośników polskich gór to rodzaj Świętego Graala. Jest najdłuższym szlakiem wyznakowanym w Polskich górach. Główny Szlak Beskidzki.
Co roku wychodzą na niego setki osób, przechodząc go fragmentami lub w całości. Tych, którzy kończą całość podczas jednego przejścia jest ponad setka (choć statystyki z całą pewnością nie pokazują wszystkich). Choć ani razu nie przekracza pułapu 2000 metrów, jest celem ambitnym i wymagającym. I, jak się okazuje, weryfikuje umiejętności i siły wielu śmiałków. Jak przejść Główny Szlak Beskidzki? O tym w poniższym artykule.
Szlak prowadzący przez całość polskich Beskidów zaprojektowano niemal sto lat temu. Już w 1929 roku gotowa była jego część, między Beskidem Śląskim i Sądeckim. Beskid Niski i Bieszczady, zaliczane do Beskidów Wschodnich, dołączyły 6 lat później. Mało kto jednak pamięta, że ówczesny przebieg GSB na tym się nie kończył. Terytorium Polski obejmowało wówczas część obecnych gór Ukrainy, a sam szlak poprowadzono aż po Czarnohorę, gdzie zbliżał się do samej granicy rumuńskiej. Obecnie jego przebieg kończy się kilka kilometrów od granicy ukraińskiej.
GSB poprowadzono, zgodnie z nazwą, głównymi pasmami polskich Beskidów. Omija on 4 grupy górskie: Beskid Mały, Makowski oraz Wyspowy (ten brak łatwo nadrobić wybierając się na Mały Szlak Beskidzki i Pieniny. Pozostałe przecina, prowadząc często głównymi grzbietami i wspinając się na ich główne szczyty. Bieszczadzka Tarnica, sądecka Radziejowa, gorczański Turbacz i „królowa”, Babia Góra, to najwyższe z nich. Całość szlaku liczy 500 kilometrów i choć źródła podają różne dane, ta okrągła liczba jest najbliższa prawdy. Końcami szlaku są 2 miejscowości: bieszczadzkie Wołosate oraz Ustroń w Beskidzie Śląskim.
Z Wołosatego? Czy z Ustronia? Nie ma znaczenia gdzie wyjdziesz na szlak, liczy się przygoda (fot. autor)
Choć nie posiada trudności wysokogórskich, GSB nie jest wyzwaniem łatwym. Sama odległość potrafi onieśmielać: wiele razy słyszałem turystów mówiących o jego dystansie jak o czymś abstrakcyjnym. Pół tysiąca kilometrów może onieśmielać, ale niesłusznie. Każdy doświadczony i sprawny fizycznie wędrowiec powinien poradzić sobie z jego przejściem. Ważne jest przede wszystkim właściwe nastawienie psychiczne. Gdy je masz, wygrywasz już połowę. Druga połowa to kondycja. Sprzęt? Ma znaczenie, ale nie jest najważniejszy.
Najlepszy czas na przejście GSB to, moim zdaniem, „studenckie wakacje” czyli okres lipiec-wrzesień. To czas, gdy dzień jest najdłuższy, a wszystkie schroniska i bazy namiotowe otwarte. To też czas największej frekwencji na szlaku, co może nie spodoba się indywidualistom, ale doda otuchy tym, którzy obawiają się 2-3 tygodni samotności.
Wejście na GSB możliwe jest jednak wcześniej, już w długi weekend majowy. Trzeba się wówczas liczyć z zimniejszymi dniami i nocami oraz mniej pewną pogodą. Bardzo dobry jest także czerwiec. Jeśli nie masz odpowiedniego doświadczenia nie wychodź na to przejście wczesną wiosną lub późna jesienią. Kwiecień potrafi jeszcze zaskoczyć śniegiem i mrozem, zaś listopad – długotrwałymi opadami.
Zimowe przejście GSB to wariant dla doświadczonych i wytrawnych wędrowców. W ciągu ostatnich lat trasę tę przeszło zaledwie kilka osób, w tym zaledwie jedna kobieta. Jeśli chcesz to zrobić – zakładam, że ten poradnik jest Ci raczej niepotrzebny 🙂
I wszystko jasne 😉 (fot. autor)
Idąc na GSB wychodzisz na najdłuższy polski szlak górski. Jeśli planujesz jego przejście będzie prawdopodobnie Twoim największym dotychczasowym dystansem. Warto wejść na niego po tym, jak swoje umiejętności przećwiczysz na innych, krótszych szlakach. Gdy startujesz na ten szlak nie mogą Ci być obce kwestie właściwego dobierania sprzętu i pakowania plecaka. Musisz znać zasady biwakowania w górach, przyrządzania posiłków w terenie, być pewnym/pewną swojego wyposażenia. Także Twój sprzęt powinien być wypróbowany na wcześniejszych, krótszych wypadach. Choć całość GSB jest oznakowana, mapa i kompas nie mogą być Ci obce. Wszystkie te umiejętności warto ćwiczyć wcześniej. Jak? Choćby na wspomnianych szlakach „średniodystansowych” podczas długiego weekendu.
W dobie odbiorników GPS niektóre osoby polegają na elektronice, która prowadzi ich do celu. Zanim sięgniesz po nowe urządzenie weź pod uwagę, że znaczna część GSB jest dobrze oznaczona, a każde pasmo górskie na Twojej drodze opisane szczegółowymi mapami. Moim zdaniem znacznie więcej satysfakcji daje przejście go z użyciem kompasu i zmysłu orientacji, niż zdawanie się na GPS.
Na znacznej długości GSB jest bardzo dobrze oznakowany. Wyjątek stanowi Beskid Niski i fragmenty w Beskidzie Makowskim i Żywieckim (fot. autor)
Cały szlak zawarty jest na kilku arkuszach map turystycznych, w skalach 1:50 000. Pozwalają one nie tylko na wygodną wędrówkę, ale w razie potrzeby także odszukanie interesujących Cię punktów poza szlakiem – np. schronisk, miast czy dróg. Jeśli nie chcesz dźwigać kilku dużych arkuszy, zastąp je niewielkim przewodnikiem, który zawiera szczegółowe opisy każdego dnia wędrówki wraz z mapkami. Taki zestaw (w postaci książeczki lub osobnych arkuszy) przyda się nie tylko w terenie, ale pomoże Ci zaplanować Twoją wędrówkę sporo wcześniej.
Z drugiej strony nie warto zbyt ufnie podchodzić do oznakowania szlaku. Są na nim fragmenty, gdzie farby na drzewach poskąpiono lub zatarł ją czas. Tak jest w niektórych miejscach Beskidu Niskiego oraz w okolicach Jordanowa, w kierunku na Pasmo Policy. Tam mapa i kompas stają się niezbędne, by utrzymać orientację w terenie.
Główny Szlak Beskidzki możesz zacząć z dowolnego krańca. Kierunek nie ma znaczenia dla trudności. Z moich obserwacji wynika, że liczba osób idących z Ustronia i z Wołosatego jest bardzo zbliżona. Moje przejście zacząłem na wschodzie, co wynika chyba z sentymentu do Bieszczadów i Beskidu Niskiego, ale praktycznie – nie ma żadnego znaczenia.
Początek może być wymagający i pierwsze pasmo warto pokonywać powoli. Bieszczady witają nas bowiem swoimi najwyższymi partiami, a GSB prowadzi przez masywy Halicza i Tarnicy oraz połoniny: Caryńską i Wetlińską. Ten odcinek warto rozłożyć nawet na dwa dni, delektując się panoramami. Po pierwszym dniu możliwe jest zejście do Ustrzyk Górnych i nocleg, po którym wypoczęci wystartujemy na grzbiety połonin. Po krótkim odpoczynku przy Chatce Puchatka warto zejść do Kalnicy i tam zanocować. Nazajutrz, przez masyw Okrąglika i Fereczatej dotrzemy do Cisnej.
Za Cisną góry stają się niższe, a podejścia łagodniejsze. Ostatni dzień w Bieszczadach to marsz przez wspaniałą karpacką puszczę, wizyta nad Jeziorkami Duszatyńskimi oraz zakończenie w Komańczy. Tam wchodzimy w kolejnych i największy masyw, Beskid Niski.
Bieszczadzkie połoniny – klasyk polskich gór (fot. autor)
Bardziej rozległy, ale nie obfitujący w strome podejścia jest tym miejscem, w którym możemy nieznacznie przyśpieszyć kroku lub wydłużyć dzień marszu. Jeśli pierwsze dni pokazały, że nasza forma jest bez zarzutu, można pokusić się o przechodzenie od tej pory 3-5 km/dzień więcej. Warto jednak zachować rozwagę i nie zamieniać marszu w wyścig. Utrzymuj swoje naturalne tempo i odpoczywaj, gdy tego potrzebujesz – to najprostsza recepta na sukces.
Przez Beskid Niski wędruje się zazwyczaj 5-6 dni. Często wśród lasów, czasem także przez łąki, po śladach nieistniejących wsi, wśród zarośniętych sadów i starych traktów. Wschodnia część tych gór to mozaika, w trakcie której po raz pierwszy zawitasz do miast (tu: Iwonicza i Rymanowa). Za nimi czeka krótki odcinek prowadzący na wysoki szczyt Cergowej (716 m), a dalej ścieżka przez wybitne wierzchołki Hyrowej i Magury Wątkowskiej. Fragment między Iwoniczem a Bartnem jest niemal pozbawiony miejscowości, warto zabrać na niego 2-dniowy zapas jedzenia. Konieczne jest też wcześniejsze zaplanowanie noclegu tak, by nie wypadł on na terenie Magurskiego Parku Narodowego.
Za Bartnem cywilizacja pojawia się ponownie, choć tylko chwilami. Szlak przecina Wołowiec, Zdynię, Regietów, a nastepnie wymagający masyw Koziego Żebra, a za nim, już łagodniej, wije się na zachód. Po dotarciu do Mochnaczki jedynie krótki odcinek dzieli nas od Krynicy-Zdrój.
Za Krynicą kończy się Beskid Niski, a zaczyna Sądecki. To miejsce przełomowe, z dwóch powodów. Pierwszy: zaledwie kilkanaście kilometrów dalej znajduje się schronisko na Łabowskiej Hali, wyznaczające niemal dokładnie połowę Głównego Szlaku Beskidzkiego. I drugi: za Krynicą wchodzisz w góry bardziej zagospodarowane, gdzie szlak staje się łatwiejszy orientacyjnie (ale nie łatwiejszy w ogóle!). Krynica jest dobrym punktem, aby odpocząć i zregenerować siły, nadrobić stracone kalorie i zażyć wygody któregoś z pensjonatów. A jeśli klimat uzdrowiska Cię mierzi, pokonaj jeszcze 4-5 godzin i zanocuj na Hali Łabowskiej. To klimatyczne i gościnne schronisko, a jego symboliczne położenie będzie nie mniej dobrą okazją do świętowania przy schroniskowym stole, gdzie nad głowami gości prezentuje się dumnie schemat czerwonego szlaku.
W Gorcach i Beskidzie Sądeckim możemy liczyć na tatrzańskie panoramy. Oczywiście jeśli pogoda dopisze (fot. autor)
Drugą połowę Beskidu Sądeckiego stanowi pasmo Radziejowej, którą wspominam jako wyzwanie. Czerwony szlak zatacza tu szeroki krąg nad doliną Popradu, wspinając się nieustannie na szczyt Niemcowej, by następnie odbić ku północy, ku głównemu szczytowi. Kilka godzin pokonuje się tu w otwartym terenie, bez źródeł wody, a wschodnia wystawa grzbietu wzmaga tylko operację słoneczną. Ulgę przynosi dopiero wejście w las i dotarcie na szczyt Radziejowej, pod wieżę widokową. Nieco dalej napotkasz schronisko na Przehybie, dobre miejsce na odpoczynek po trudnym podejściu. Za nim zaś rozpoczyna się długie i, moim zdaniem, nużące zejście do Krościenka nad Dunajcem. 4 godziny marszu grzbietem na tym odcinku zawsze dłużą mi się w nieskończoność.
Krościenko to brama w kolejny masyw. I choć start w te góry zaczyna się długim podejściem na Lubań (1211 m), kilkugodzinny marsz grzbietem Gorców wynagradza ten trud. Na samym szczycie czekają dwie atrakcje. To wieża widokowa, z genialną panoramą 360° naokoło oraz baza namiotowa z najlepszymi naleśnikami w tej części świata. Na szlaku w wielu miejscach rozciągają się widoki na okoliczne pasma, Beskid Wyspowy na północy oraz Podhale, Spisz i Tatry na południu. Z Lubania potrzebujesz jednego dnia, by znaleźć się na Turbaczu (1310 m) skąd ścieżka prowadzi w dół, do Rabki. Po drodze ze szczytu mijasz 2 schroniska: schronisko na Starych Wierchach i bacówkę na Maciejowej.
Odcinek za Rabką pamiętam jako trudny i mało przyjemny. Pokonując go wieczorem przeszedłem ruchliwą „Zakopiankę”, by zejść do Jordanowa i w ciemnościach przekraczać Skawę. Dwukrotne pogubienie się tam odebrało mi sporo sił, jednak wędrując tam za dnia nie będziesz mieć takich problemów – szlak pozostaje zazwyczaj czytelny, a w razie wątpliwości możesz wspomóc się mapą. Za doliną Skawy zaczyna się masyw Policy. Tu jako miejsce odpoczynku lub noclegu polecam schronisko na Hali Krupowej. Za nim czeka Cię krótkie podejście na szczyt Policy, skąd ścieżka sprowadza na Przełęcz Krowiarki.
Z tego miejsca zaczyna się jedno z najdłuższych, ale najbardziej satysfakcjonujących podejść GSB. Na jego końcu czeka wierzchołek Królowej Beskidów, Babiej Góry (1725 m). To najwyższy punkt na Twojej drodze czerwonym szlakiem. Warto zatrzymać się i delektować widokami. Warto też pamiętać, że nie bez kozery Babia uważana jest za szczyt ściągający niepogodę, dlatego przed wejściem na nią koniecznie sprawdź prognozy.
Za wielkim masywem Babiej szlak prowadzi granicą polsko-słowacką, sprowadzając na przełęcz Glinne, za którą wspina się na masyw Pilska, ku schronisku na Hali Miziowej. Stąd łatwy, nieobfitujący w podejścia szlak prowadzi ku Rysiance, skąd zaczyna się długie zejście do doliny Soły. Opuszczając Pilsko rano, z łatwością dotrzesz do Węgierskiej Górki, by nazajutrz wystartować w ostatni już masyw, Beskid Śląski.
Okolice Baraniej Góry (fot. autor)
Długie, ale niezbyt trudne podejście wyprowadza tu na Baranią Górę – warto zboczyć nieco ze szlaku, by dotrzeć do leżącego w pobliżu źródła Wisły. Dalej na zachód ścieżka wymija kilka przysiółków, by przeciąć szosę Wisła – Istebna na przełęczy Kubalonka. Ta okolica powinna być miejscem Twojego ostatniego noclegu, z którego rano wyruszysz w kierunku masywu Stożka. Po dotarciu do granicy z Czechami czeka Cię 10-kilometrowy marsz grzbietem w stronę Czantorii Wielkiej, skąd strome zejście prowadzi na przedmieścia Ustronia. Wydaje się, że to już koniec drogi – ale jednak nie. Tu GSB drwi sobie z Twojego zmęczenia, wspinając się jeszcze 400 metrów na szczyt Równicy, by dopiero stamtąd leśną ścieżką, sprowadzić do centrum Ustronia. Tam, przy stacji kolejowej, na niewielkim parkingu, znajdziesz niepozorną tabliczkę z czerwoną kropką. To początek/koniec najdłuższego szlaku polskich gór. Gratulacje! Jesteś na miejscu. Twój Główny szlak Beskidzki zakończony.
To już prawie koniec… (fot. autor)
GSB, z racji przebiegu, nie wymaga umiejętności technicznych, jakich niekiedy wymagają od nas Tatry. Statystyka pokazuje jednak, że także szlak przez Beskidy może być wymagający: suma podejść na całej trasie to ponad 21 kilometrów, co daje przeciętnie 1000 metrów wejść i zejść. Same podejścia bywają strome. Setki metrów wdrapywania się na Kozie Żebro w Beskidzie Niskim lub Lubań w Gorcach potrafi „wyżąć” wędrowca z sił. Każdemu, kto boi się, że nie podoła, mówię jednak: nie potrzebujesz żadnych nadludzkich możliwości. Hej! Wędrowanie jest naturalną rzeczą, którą nasi przodkowie robili przez tysiąclecia! A skoro tak, także marsz przez góry nie zniszczy Cię, jeśli podejdziesz do niego rozsądnie. Jest to przygoda dla każdego zdrowego i względnie sprawnego człowieka.
Kilka porad może ułatwić wędrówkę:
Jak przejść Główny Szlak Beskidzki? Na lekko też można! (fot. autor)
Na moje przejście GSB zabrałem jedynie śpiwór. Żadnego namiotu, tarpu, nawet płachty biwakowej. Idąc na lekko zakładałem, że każdego dnia dotrę do miejsca, w którym znajdę osłonę przed niepogodą. Ta metoda sprawdziła się, choć polecam ją tylko doświadczonym wędrowcom, mającym już na starcie rozpoznane miejsca na noc i znającym przebieg szlaku. Jeśli nie chcesz schodzić z wagą bagażu tak jak ja, masz do wyboru 2 sposoby.
Sieć schronisk wzdłuż Głównego Szlaku Beskidzkiego jest dość gęsta, by móc spędzić noc w jednej z bacówek lub prywatnych pensjonatów. Nawet jeśli nie wszystkie znajdziesz dokładnie na szlaku, zawsze możesz skorzystać z takiej, którą zlokalizowano w jego pobliżu. Przykłady? Schronisko Kremenaros, bacówka pod Honem, chata w Przybyłowie, bacówka w Bartnem, Hala Łabowska, Przehyba, Turbacz, Markowe Szczawiny, Hala Miziowa, Rysianka… i sporo innych. Jeśli dodać do nich kwatery prywatne i kilka schronisk położonych na uboczu (chatki w Zyndranowej lub Pietraszonce), otrzymasz komplet wystarczający, by wziąć ze sobą lekki plecak bez sprzętu biwakowego. Taki wariant będzie droższy, ale ceny w polskich schroniskach nie wydrenują znacząco Twojej kieszeni.
Nieznacznie większy bagaż da możliwość zatrzymania się niemal gdziekolwiek (poza obszarami chronionymi). Czy warto jednak brać namiot? Tylko jeśli faktycznie tego chcesz lub bardzo potrzebujesz prywatności i zamknięcia. Co do mnie, od 5 lat jestem entuzjastą lekkiego patentu, jakim jest tarp. To odpowiednio uszyty „daszek” z nylonu, przypominający niepełny tropik namiotowy. Rozpinany na kijkach teleskopowych, które prawdopodobnie będziesz mieć przy sobie, jest wystarczającą osłoną podczas marszu GSB, ważąc przy tym ułamek tego, co namiot. Waga najlżejszych (np. Rab Element 1) to mniej niż 300 gramów!
O tym, jaki sprzęt polecam na szlak długodystansowy, przeczytasz w drugiej części tego artykułu i w poniższym filmie. Zawierają one listę sprzętu, który w zupełności wystarczy do przejścia GSB w oparciu o schroniska. Jeśli dodać do niego lekki tarp, będzie to uniwersalny zestaw na przejście 500 kilometrów naszym najdłuższym szlakiem górskim.
Strona wykorzystuje pliki cookies w celach wyłącznie statystycznych. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były instalowane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na wykorzystanie plików cookies. Dowiedz się więcej.