08.09.2016

Filar Kantabryjski – relacja z przejścia

Widzieliście film z przejścia Orbayu Adama Pustelnika i Nico Favressa? Dla mnie jest to jeden z najlepszych i najbardziej inspirujących filmów wspinaczkowych. Obraz Naranjo utkwił mi w głowie na długo przed zrobieniem pierwszego 8a, ale nie zastanawiałam się nad wyjazdem w to miejsce – do momentu, gdy okazało się, że na tej samej ścianie co Orbayu jest droga będąca w zasięgu już teraz. Gdy Łukasz Dębowski pisze mi o niej, nie potrzebuję dużo czasu do namysłu.

                       

Naranjo de Bulnes (Picu Uriellu) to wysoki na 500 m monolit skalny w sercu Picos de Europa w Asturii – regionie w północno-zachodniej Hiszpanii. Naranjo stało się rozpoznawalne po poprowadzeniu przez braci Pou Orbayu – drogi uznawanej wówczas za najtrudniejszą wielowyciągówkę na świecie. Rejon ten nie jest często odwiedzany przez Polaków. Na palcach jednej ręki można zliczyć zespoły (a nawet osoby) z Polski, które się tu wspinały.

widok na Filr Poo de Cabrales

Widok na filar z Poo de Cabrales (fot. Karolina Ośka)

Filar Kantabryjski ma 14- 15 wyciągów (dlaczego 14-15, a nie 15… o tym później).  Został otwarty hakowo w 1981 roku przez zespół Galvez i Gomez. Na pierwsze klasyczne przejście czekał aż do 1995 roku, kiedy (jako całość) przeszedł go Dani Andrada. Dwa lata później Iker Pou pokonał go on-sightem. Filar przez lata był drogą hakową i także obecnie większość zespołów pokonuje go w ten sposób. Linia drogi jest wyjątkowa – bez problemu można ją zobaczyć z odległego o 15 km punktu widokowego w Poo de Cabrales. W przybliżeniu biegnie wzdłuż granicy światła i cienia…

Zaczyna się imponującym stumetrowym przewieszeniem, obejmującym pierwsze 3 wyciągi: 7b+, 8a i 8a+. Kolejne są bardziej pionowe, niż by się można spodziewać, patrząc na zarys filara z dołu. Dopiero ostatnie 5 wyciągów wyraźnie się kładzie. Schemat, który mamy nie jest zbyt dokładny. Są na nim właściwie tylko trudności poszczególnych wyciągów i ogólne informacje o potrzebnym szpeju. Potrzebujemy podstawowego zestawu kości, camów do ‘2’ i chapas recuperables’– zakładamy, że chodzi o plakietki spitów. W najbliższym sąsiedztwie Filara jest tylko kilka dróg klasycznych i parę wymagających hakówek… przynajmniej nie pomylimy linii przelotów… o ile jakaś będzie.

Filar Kantabryjski

Filar Kantabryjski, Pilar del Cantabrico 8a+, 500m, Naranjo de Bulnes

Ruszamy pod Naranjo

W Hiszpanii meldujemy się w połowie lipca. Odwiedzamy kilka sportowych rejonów w Asturii – znanej z tego, że w przeciwieństwie do reszty Hiszpanii, warun latem jest tam wyśmienity.  Z początkiem sierpnia nareszcie pakujemy szpej i ruszamy w stronę Naranjo. Nasze informacje są tak skąpe, że nawet nie wiemy jak się tam dostać. W jednej z wiosek u podnóża Picos, miły pan w barze w odpowiedzi na moje pytanie wskazuje na dolinkę za swoimi plecami, mówiąc:
–  A, Naranjo: 5-6 horas.
– 5-6 ??! – robię wielkie oczy.
Pan rozkłada ręce w wyrazie bezradności – Jesteśmy w Picos.
Ku naszej uldze okazuje się, że pomyliliśmy wioski: Poncebos z Pandebano. Z tej drugiej są tylko 2-3 godziny…

Droga we mgle na Filar Kantabryjski

W drodze… (fot. autorka)

By jakoś pogodzić wspinanie reszty ekipy i opiekę nad roczną córeczką Łukasza, po każdej próbie schodziliśmy do ,,bazy” w Rumenes. Pokonywana każdorazowo różnica wysokości to minimum 2 tysiące metrów. Dobrze, że połowę tego dystansu pokonuje się samochodem.

Pierwsze podejście

Droga była wielką niewiadomą. Wycena wycenie nierówna: aż cztery dość trudne wyciągi do przejścia jeden po drugim. A to przecież dopiero początek. Wyżej czeka prawdziwa terra incoginta. 11 wyciągów, na których stałe przeloty stopniowo znikają.  

Trudności pierwszego wyciągu (7b+) są boulderowe, a wycena zdecydowanie nie należy do ,,soft”.  Na kolejne (8a) Łukasz idzie pierwszy: patentuje, znaczy chwyty. Zjeżdża 4 wpinki przed końcem, bo  brakuje mu ekspresów.
Cyfra to tu jakaś nie bardzo hiszpańska – kręci głową – Idź flashem – stwierdza nieoczekiwanie.

Wspina mi się lekko (pewnie zasługa przewspinania wcześniejszych 30 m z plecakiem), nie nabija mnie, chwyty są pozytywne. Problemy pojawiają się, gdy docieram do ostatnich metrów.

Schronisko w górach

Schronisko u podstawy zachodniej ściany (fot. autorka)

Filar to stara hakówka. Na dolnych wyciągach jest bardzo dużo przelotów: wszystkie to przerdzewiałe haki i kręcące się buriles. Nie były one wbijane pod kątem klasycznych przejść i nie ma mowy o przejściu wzdłuż nich. Linia mocno kluczy – do tego stopnia, że wpięcie się do niektórych jest niemożliwe. To, i brak magnezji na chwytach, powoduje, że trudno odnaleźć właściwy przebieg. Prawie spadam tuż przed końcem 8a próbując przejść na wprost, podczas gdy właściwa linia jest 2 metry w lewo. Z ulgą wpinam się w stan. Skoro zrobiłam flashem, to w kolejnych podejściach też zrobię… – myślę.

Czas na trzeci – kluczowy – 8a+. Biegnie po skosie w prawo, przewiesza się dość mocno. Jest piękny, urozmaicony i spokojnie jest w zasięgu. Jesteśmy zachwyceni. Kilka przestrzałów po małych krawądkach, a dalej bardzo równe wspinanie po chwytach, na których można restować albo walczyć o życie – zależnie od zapasu sił. Jest też wisienka na koniec – czujne wyjście do słabego podchwytu i przejście po małych ostrych ,,wampirkach” do łańcucha…

Skóra boli przy każdym dotknięciu skały. Nie ma mowy o próbowaniu wyciągu za 7c+. Wracamy do stanowiska z drugiego wyciągu i robimy prawie 70-metrowy zjazd w lufę. Ta skałka przewiesza się bardziej niż nam się wydawało! Jesteśmy przekonani, że już w drugim podejściu możemy zrobić drogę.

Wczytuję galerię

Druga próba

Z niewiadomej przyczyny nic nam nie wychodzi. Każdy wyciąg jest dużo trudniejszy, niż zapamiętaliśmy. Ledwo robimy ruchy! Na mnie mści się wcześniejszy sukces – nic nie pamiętam z wyciągu za 8a. Miejsca, które wcześniej po prostu zrobiłam, teraz muszę dłuższą chwilę patentować. Na 8a+ ledwo haczymy od wpinki do wpinki. Co się stało? Zrzucamy winę na zbyt ciężki plecak i brak porannej kawy. Oddajemy jeszcze po próbie na 7c+ i z kwaśnymi minami wracamy na dół.

Trzecia próba

Przed trzecią próbą jesteśmy bardziej pełni obaw niż przed pierwszą. Czy ostatnie niepowodzenia to był wyjątek? A może to pierwszego dnia byliśmy tak zmotywowani, że odczuliśmy trudności jako mniejsze? Tym razem restowaliśmy aż trzy dni. Trzy dni powtarzania w głowie przechwytów, chodzenia z warstwą kremu ,,dermopanten” na palcach. Trzy dni, kiedy myśli się tylko o powrocie na drogę. Nie możemy się doczekać kolejnej próby.

Jest lepiej. Nie idealnie, ale można powiedzieć, że wszystko wróciło do normy. Łukasz przebiega 7b+, a mi znów daje się we znaki niedopracowanie łatwiejszych odcinków na 8a – kluczowe nie sprawiają problemu. Robię dopiero w drugiej próbie. 8a+ próbujemy na zmianę. Spadamy przez złe stopnie: ja raz na ostatnich ruchach, próbując wejść w podchwyt, Łukasz dwa razy kilka ruchów wcześniej.

Wcześniejsza wstawka kosztowała tyle siły i skóry, że nie mam złudzeń – następna nie może się udać, ale nie chcę się tak po prostu znów wycofać. Było tak blisko! Zaklejam palce plastrem i startuję jeszcze raz. Zmuszam się do robienia kolejnych ruchów, mimo że ledwo się utrzymuję na chwytach. Kiedy wpinam się w stanowisko, z trudem łapię oddech. Nigdy wcześniej nie zrobiłam żadnej drogi w takim stanie, tak walcząc na każdym przechwycie. Piękne to było. Pojawia się euforia. Śmieję się i krzyczę że: ZROBIMY! Na przeszkodzie staje wyciąg za 7c+. Jesteśmy tak zmęczeni, że 40 metrów po wampirkach okazuje się barierą nie do pokonania. Zjeżdżamy… Wracamy następnego dnia – tym razem by zobaczyć, co czeka w górnej części ściany:

  • Wyciąg 5: 7a+/b oferuje atrakcje w postaci chapas recuperables’ których nie mamy. Nie chodziło o plakietki spitów… Trzeba improwizować: cięgło kostki zahaczone o śrubę nita sprawdza się całkiem nieźle. Małe, ostre chwyty, szara skała bez magnezji i nie do końca pewna asekuracja… wcale nie jest łatwo.
  • Wyciąg 6: 7a – dużo przyjemniejszy wspinaczkowo, natomiast większość przelotów to pętelki z cieniutkich repików (nie najnowsze), plus zatarta mikrokostka, przeznaczona do hakówki w najtrudniejszym miejscu.
  • Wyciąg 7: 7a – Na starcie trzeba dołożyć cama, potem kilka haków, których stan sugeruje, że są dużo starsze od nas. W trudnościach jest kilka buriles.
  • Wyciąg 8: 7a+ – Według mnie – podobnie jak w brytyjskiej skali – wycena tego wyciągu uwzględnia aspekt mentalny. Wyciąg, na którym po prostu nie powinno się w kilku miejscach odpadać. Bardzo długi – prawie 50 metrów. Ma skomplikowany, niejasny przebieg, a jedyne ,,pewne” stałe przeloty na nim to dwa nity po ok. 30 metrach. Wymaga sporo spokoju. Przydały się doświadczenia z Walii i Gesause. Wystarczyło przypomnieć sobie jakąś tamtejszą drogę, by poczuć się pewniej. Jest to ostatni siódemkowy wyciąg. Oddychamy z ulgą. Teraz same łatwiaki do końca…

Otóż nie…

Znikają wszelkie przeloty. Jeśli na całym wyciągu znajdzie się jeden hak, to już jest coś. Nie żeby nam te stare haki były koniecznie potrzebne do asekuracji, ale upewniają, że idziemy w dobrym kierunku.

Łukasz idzie piękną rysą, idzie, idzie i dalej idzie… Nie widzę go, nie słyszę, słońce zaczyna zachodzić… Zostaje mi 10 metrów z 70-metrowej liny… Krzyczę, że się lina kończy, a Łukasz zewspinuje się 60 metrów wyciągając przeloty. Wariantem ,,ucieczkowym dostajemy się na dużą półkę i decydujemy zaczekać tu do rana. Gdy tylko lekko się rozjaśnia, trawersujemy naszą półką w lewo  i…

No to ja tutaj byłem! Zapych okazał się nie być zapychem. Brakło dosłownie kilku metrów do stanowiska. Na schemacie nie było jednak nic o 65-metrowym wyciągu! Co się stało ze stanowiskiem pośrednim? Może się po prostu rozsypało ze starości.

Ostatnie 5 wyciągów w normalnych warunkach byłoby przyjemnym spacerkiem. Odwodnienie i zmęczenie sprawia jednak, że chcemy tylko jak najszybciej to skończyć. Na szczycie spotykamy kurs, który ratuje nas łykiem wody. Czekają nas jeszcze zjazdy i zejście po piargach. Hiszpańskie słońce jest bezlitosne. Woda nigdy nie smakowała tak, jak ta z kraniku przy schronisku.

Wczytuję galerię

Finalne przejście

Pierwsze 3 wyciągi znamy już bardzo dobrze i pokonujemy je błyskawicznie. Tym razem nie ma miejsca na błędy. Łukasz ma gorszy dzień, ale stara się jak może. Gdy spada dwa razy z 8a+ ja idę i robię – tym razem z zapasem. Podobnie jest na kolejnych dwóch wyciągach. Mam dużo czasu na odpoczynek podczas prób Łukasza i skuteczność mam bardzo dobrą.

Na wyciągach siódemkowych tempo mocno spada. Tym razem znamy jednak drogę i pomimo, że zmrok łapie nas 4 wyciągi przed szczytem, możemy bez problemu przejść je z czołówkami.

Nie spieszymy się zbytnio – i tak już jest ciemno. Przy schronisku jesteśmy w środku nocy, o czwartej nad ranem. Jesteśmy zbyt zmęczeni, by czuć radość z sukcesu. Najbardziej cieszy to, że możemy wypić butelkę zimnej wody i zjeść twardą jak kamień bagietkę. To ciekawe, że cały ,,patos” gór sprowadza się do rzeczy tak przyziemnych, jak picie,  jedzenie i kilka godzin snu.

Łukasz i cień filara kantabryjskiego za nim

Łukasz i cień filara za nim (fot. autorka)

Wspinanie jest niekończącą się pętlą. Od drogi do drogi, od jednego projektu do kolejnego. Łatwo wpada się w ten wir i zapomina, że jest wiele linii bardziej zasługujących na uwagę niż kolejna kombinacja na Pochylcu. Cała przygoda z Filarem pokazała mi inny wymiar wspinania i motywacji. Mamy szczęście, że wspinanie jest sportem, który cały czas można odkrywać na nowo.

Bardzo serdecznie dziękujemy za wsparcie sprzętowe 8a.pl, Climbing Technology oraz Black Diamond, bez którego chyba wpadlibyśmy w długi 😉 Oraz za dofinansowanie wyjazdu ze środków PZA.Climbing Technology, 8a.pl, PZA, Black Diamond - logo

                 

Udostępnij

Strona wykorzystuje pliki cookies w celach wyłącznie statystycznych. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były instalowane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na wykorzystanie plików cookies. Dowiedz się więcej.