04.01.2017

Freeride na Syberii

Puchu po pas, przestrzeni po horyzont i mnóstwo, mnóstwo frajdy. Czy amator jazdy poza stokiem może sobie wymarzyć lepsze miejsce do szusowania, niż zmrożone, syberyjskie stoki? Tu zima nigdy nie zapomina o swoich największych fanach.

                       

Wielki Airbus 333 ląduje na płycie lotniska w Krasnojarsku. Po kołowaniu pod niepozorny budynek lotniska (to chyba terminal), wypuszcza trzystu pasażerów na ośnieżoną płytę. Temperatura znośna (-15 st. C) i nie spodziewamy się wyższej w nadchodzących dniach. Wiatr i ogólny stres (w końcu to Syberia!) powoduje, że nie jesteśmy chętni do oglądania syberyjskiej infrastruktury „lotniska”. Pomimo tego, iż lotnisko przyjmuje duże samoloty, nazwać budynek lotniska terminalem, to jak nazwać kałużę aquaparkiem. Od tego momentu wiemy, że freeride na Syberii to nie tylko przygoda sportowa.

Opatuleni w puchowe kurtki, uciekamy z płyty lotniska, na której chłoszcze nas wiatr. Podczas oczekiwania na bagaż orientujemy się, że można tutaj wejść z zewnątrz bez większego problemu. Pilnie obserwujemy wypadający na taśmę bagaż. Przechwytujemy torby, plecaki, narty, sprawdzamy (jak zawsze) czy dojechały plecaki lawinowe i kierujemy się do wyjścia. Jesteśmy chciwi Syberii! Przy wyjściu przeprowadzana jest jednak jakaś kontrola. Odcinki bagażowe porównywane są z naklejkami na bagażu… Może tak łatwiej, niż nie wpuszczać ludzi z zewnątrz?

Freeride na Syberii

“Ciepłe” przywitanie (fot. Piotr Czmoch)

Transfer z lotniska

Wykupiona w lokalnej firmie impreza freeride’owa przewiduje, że od tego momentu innostrańcy odpowiadają wyłącznie za założenie nart. O resztę ma zadbać organizator. Kierowcy jeszcze nie ma, ale z przezornie zakupionego na lotnisku w Moskwie telefonu, wykonujemy połączenie. Nawet ktoś odbiera, i nawet orientuje się w temacie. Ostatecznie przyjeżdża po nas kierowca, co znacznie poprawia nasz poziom zaufania, że ktoś nad imprezą “Freeride na Syberii” panuje. Może nawet będziemy jeździć na nartach?

Podstawiony Volkswagen T5 nie jest samochodem, który kojarzy mi się z wozem do pokonywania syberyjskich dróg. Okazuje się, że nie wszystko w nim działa, jednak jakoś się porusza. W środku jest na tyle ciepło, że można nawet zdjąć puchówkę. Jesteśmy coraz bardziej wyciszeni. Szczególnie po postojach w przydrożnych barach.

Syberia i freeride

W drodze przez Syberię (fot. Piotr Czmoch)

Centrum freeride’owe – Priiskovyy

Po 7 h jazdy po całkowicie białej drodze, docieramy do Priskovyy. Dopiero ostatnie kilometry dają nadzieję na prawdziwy puch. O ile wcześniej ilość śniegu nie powalała, to u celu trafiamy w białą apokalipsę. A na pewno tak przedstawia telewizja podobne opady w Europie. Samochody zasypane powyżej dachu. Domy powyżej okien na parterze. Jednak widać, że tutaj to coś normalnego. Lokalsi, którzy wyjeżdżają po właśnie kończącym się weekendzie, ze stoickim spokojem odkopują łopatami (i ratrakiem) swoje nie pierwszej daty, suv’y. Trafiamy idealnie. Właśnie skończył się duży opad, co jest zgodne z naszym tajnym planem – archiwalne prognozy pokazują zawsze opad w pierwszym tygodniu lutego, który następuje po słonecznym styczniu. Czy to wyłącznie przypadek, czy wynika to z idealnego planowania… nie ważne. Jest puch. Dużo puchu. Bardzo dużo puchu!

Priiskovyy to była osada górnicza, teraz służąca jako baza wypadowa dla wielbicieli skuterów śnieżnych (bogatsi), czy jednej lub dwóch desek (biedniejsi). Wśród lokalsów króluje raczej snowboard. Większość drewnianych budynków czasy świetności ma już za sobą. Dla nas, innostrańców, tworzy to pożądany klimat dalekiej Rosji. Pod zwałami śniegu trudno dojrzeć jak wygląda miejscowość latem, ale domyślamy się, że ogólne wrażenie korzystniejsze jest zimą.

Baza

Lokujemy się w jednopiętrowym budynku, który w przeszłości był mini szpitalem, a teraz stał się bazą wypadową dla miłośników “sportów ekstremalnych”. Naszym środkiem transportu na najbliższe dni będzie ratrak, w którym mieści się ponad dwadzieścia osób. Wypatrujemy zapasowych maszyn, co będzie gwarantować ciągłość imprezy w przypadku awarii. Są jeszcze dwa inne ratraki, więc firma chyba wie co robi. Zaczynamy pierwszy dzień typowo, czyli od „suchego” szkolenia lawinowego. Oprócz nas, nikt nie posiada własnego lawinowego ABC, więc firma rozdaje sprzęt firmowy. Wątpimy, aby po dwudziestominutowym szkoleniu będą w stanie kogoś skutecznie odkopać, ale lepsze to, niż nic. Na wszelki wypadek zapewniamy się wzajemnie, że nie oddalamy się od siebie.

Wczytuję galerię

Freeride na Syberii czas zacząć!

Wreszcie ruszamy. Plan jest taki, że jeździmy od rana, prawie do zmroku. Dojazd ratrakiem okazuje się dłuższy niż zakładaliśmy. Co najmniej godzina. W końcu, po mozolnej jeździe w górę, wpinamy narty. Puchu jest pełno! Stoki, na których jeździmy, jak zwykle w takiej dużej grupie, należą do łatwych. Minusem jest ich długość – to zaledwie kilkaset metrów różnicy wysokości. Ale ratrak działa jak gondola – jeździmy bez chwili przerwy, rozjeżdżając coraz to kolejne stoki.

Szybko uczymy się, jak postępować ze snowboardzistami. Oni jadą grupą, tnąc na krechę prosto w dół, więc my zawsze musimy lekko wytrawersować. Wtedy mamy gwarancję dziewiczego śladu i zmniejszamy ryzyko zderzenia z pędzącą na oślep deską. Jest bosko. U nas takie zimy pamiętają już chyba tylko najstarsi górale, a i to pewno nie każdy. Staramy się pamiętać ostrzeżenia przewodników, że zamarznięte na kość syberyjskie brzózki są twarde jak stalowe pręty.

Akcja integracja

Wieczory, jak to wieczory w takich sytuacjach… Integracja przebiega dynamicznie, w przyjaznej atmosferze. Otaczają nas dźwięki, chyba szczególnie tutaj popularnego, klasycznego rocka. Wbrew ogólnym wyobrażeniom o Rosji i alkoholu, wszystko odbywa się w rozsądnych granicach.

Wczytuję galerię

Dostępne w Balniczce piwo (głównie) i wino leje się w ilościach uznanych w Polsce za bezpieczne. Mocniejsze alkohole i słabsze dni zdarzają się, i owszem, ale… tak jak zdarzają się w Polsce gdy grupa liczy ponad dwadzieścia osób. Młodzi i wykształceni Rosjanie z Syberii, nie mają nic wspólnego z potocznym wyobrażeniem Rosjanina w połączeniu z alkoholem. W odróżnieniu od spotykanych później mieszkańców wiosek. Część z nich pracuje dla zagranicznych firm, bywali na zagranicznych stypendiach czy delegacjach. 

Co ciekawe, „skuterowcy” piją wyłącznie białe wino. Widać, że jakiś podział przebiega przez społeczeństwo nie tylko w sposobie poruszania się po śniegu. W chwilach szczerości słychać wzdychania, że „jak miałbym więcej pieniędzy to też jeździłbym na skuterze” (tylko po co, jak można na nartach?). Integrację ułatwia fakt, że dla tych, dla których Freeride na Syberii nie kręci się tylko wokół zjazdów w puchu po pas, a apres-ski stanowi poważny punkt dnia, przewidziano osobny, mały budyneczek. Można tam robić wszystko i do której się chce.

Tematy tabu

Bardzo poważnie traktowaliśmy zasadę, którą narzuciliśmy sobie przed wyjazdem – nie rozmawiamy z nikim o polityce. I to była dobra decyzja. W tych pojedynczych przypadkach, kiedy sami Rosjanie zagadywali nas o bieżące wydarzenia polityczne, zrozumieliśmy, że nie dojdziemy do jakiegokolwiek kompromisu. Już prędzej oni zaczną jeździć na nartach czy my na snowboardzie, niż dogadamy się w kwestiach politycznych.

Zanim jednak następowała wieczorna część programu, mogliśmy korzystać z sauny czy furako (wielka, stojąca na zewnątrz, kilkuosobowa drewniana „wanna” z podgrzewaną za pomocą drewna wodą). Jako innostrańce, mieliśmy do tych atrakcji pierwszeństwo i mieliśmy wtedy wyłączność. Rosyjska gościnność, czy może raczej wynik innych, niż dla Rosjan cen?

Wczytuję galerię

No to jazda!

W okolicach czwartego dnia rozpoczęły się problemy z puchem. Ponieważ przez cały czas wiało jednostajnie, na stokach szczególnie wystawionych na wiatr, śnieg został sprasowany. O ile, co dziwne, snowboardzistom to nie przeszkadzało (a nawet wydawało się odpowiadać), to my musieliśmy zdecydowanie dać przewodnikom do zrozumienia, że interesuje nas wyłącznie prawdziwy Freeride na Syberii czyli puch co najmniej do kolan. Czego nie robi się dla innostrańców? Z upływem dni przewodnicy zabierają nas również na ciekawsze stoki – stromsze, czasami trafi się jakiś drop, jednak z reguły równają do najsłabszych snowboardzistów.

Ogólnie, góry które zobaczyliśmy podobne są do tego, co wielbiciele puchu rozjeżdżają na japońskiej wyspie Hokkaido. Najbardziej porównałbym to do naszych Beskidów i szczytów typu Pilsko czy Babia Góra. Widokowo, nie śniegowo. Śniegu było tam odwrotnie proporcjonalnie do ilości ludzi. Poza naszą grupą nikt tam nie działał. Skutery rozjeżdżają czasami las, jednak nie na tyle, aby stanowiło to problem. Przewodnicy zdawali się wiedzieć, gdzie jest nietknięty przez skutery puch i ani razu nas nie zawiedli. Sezon trwa podobno od października do maja – jednak nie zawsze można liczyć na puch.

Wyjazd na Syberię można polecić raczej osobom, które oprócz samego jeżdżenia, poszukują również przygody. Przestrzenie są ogromne, góry o różnym charakterze, o rozmaitych warunkach śniegowych (zależnie od miejsca i pory roku) i urozmaiconym stopniu ucywilizowania. Można odwiedzić wiele, wiele miejsc i pewno życia nie starczy, aby poznać Syberię. My, wprost z Priiskovyy, wybraliśmy się w okolice Bajkału…

Prywatny film autora z syberyjskiego freeride’u
                 

Udostępnij

Strona wykorzystuje pliki cookies w celach wyłącznie statystycznych. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były instalowane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na wykorzystanie plików cookies. Dowiedz się więcej.