"Samotny bohater (buntownik bez powodu) wyzwala się spod kontroli społeczeństwa, ignorując obowiązujące w nim zakazy i nakazy. Przeżywa złudzenie pełnej wolności w pędzącym przez bezkresne amerykańskie pustynie samochodzie." - oto opis słynnego filmu drogi pod tytułem "Znikający Punkt."
Nie samotny i nie amerykańskie pustynie ale ogólnie tak właśnie było podczas tej podróży. Przez ostatnie dwadzieścia lat przyzwyczailiśmy się do tanich biletów lotniczych, szybkiego przemieszczania się i częstych podróży. Weekend w Lizbonie, potem szybki wypad na kilka dni w skały do Włoch, następnie kilkudniowa tura w Alpach. Wszyscy wielbiciele outdooru, wiecznie nienasyceni, to znamy. Jednak w ostatnich latach, a w czasie pandemii zwłaszcza, coraz więcej osób odchodzi od podróżowania samolotem. Bilety lotnicze już nie są tak tanie a koszty środowiskowe związane z częstymi lotami przebijają się do świadomości społecznej. W niektórych krajach latanie samolotem, zwłaszcza na stosunkowo krótkich dystansach, stało się obciachem i powodem do wstydu. Model światowej turystyki ewoluuje a pandemia tylko przyśpieszyła te zmiany. Powszechna w wielu zawodach możliwość pracy zdalnej sprzyja zaś długim podróżom. Ludzie wracają do starych sposobów podróżowania a słowa vanlife oraz overlanding podbijają serca. Bo czy można sobie wyobrazić lepszą podróż niż wsiąść do auta i ruszyć przed siebie w przepastny, nieznany krajobraz?
Czytaliście taką książkę “Powiedział mi wróżbita” Ticiano Terzaniego? Autor – reporter, pisarz, podróżnik – pod wpływem tajemniczej przepowiedni robi eksperyment i rezygnuje z podróży samolotem. Przez rok będzie poruszał się po świecie wyłącznie naziemnymi środkami komunikacji.
Rezygnacja z samolotów przywróciła mi poczucie niespodzianki i zaskoczenia. Jeśli przez jakiś czas będziesz udawać niewidomego, usiłując skompensować ów brak, wyostrzą się inne zmysły. Podobny jest efekt rezygnacji z samolotu: podróż pociągiem, na długi czas zamykająca w niewielkiej przestrzeni, daje na nowo rozkwitnąć przywiędłej ciekawości szczegółów. Zaczynasz się interesować tym, co się dzieje dookoła i co przemyka za oknami. W samolocie uczysz się nie patrzeć i nie słuchać: ludzie i rozmowy powtarzają się z męczącą jednostajnością. Po trzech dekadach latania nie potrafię sobie przypomnieć ani jednego współpasażera. Zupełnie inaczej jest w pociągu, a przynajmniej pociągu azjatyckim: dni, posiłki i znużenie dzielisz z ludźmi, których inaczej by się nie poznało, a niektórych niepodobna zapomnieć. (Tiziano Terzani “Powiedział mi wróżbita”)
My, zamiast pociągu, wybraliśmy auto. Ale nie popularnego kampera tylko legendę bezdroży – Nissana Patrola Y61 rocznik 1999.
Ale zanim ruszymy, wyjaśnić należy znaczenie słowa overlanding. Najkrócej mówiąc overlanding to podróż lądem. Ale nie taka zwykła. Overlanding to wielotygodniowa lub wielomiesięczna podróż do odległych miejsc, podczas której celem jest sama droga bardziej niż jej końcowa destynacja. Podróż taką można odbyć rowerem, ciężarówką, kamperem, pociągiem albo autem 4×4. Overlanding zakłada również pełną samowystarczalność zarówno jeśli chodzi o nocleg jak i nawigację i organizację podróży.
Overlanding nie jest hipsterskim wymysłem ostatnich lat. Ma bardzo długą tradycję, zwłaszcza w Australii i Afryce. Oryginalnie słowo to oznaczało przepęd bydła na bardzo długich dystansach. Rozwój motoryzacji zrewolucjonizował podróżowanie i zmienił pierwotne znacznie słowa overlanding. Pionierem overlandingu był Brytyjczyk John Weston. Już we wczesnych latach dwudziestych przejechał on swoją ciężarówką z Londynu do Grecji. Kilka lat później tym samym autem Weston przejechał z południowego krańca Afryki do Kairu a stamtąd do Londynu. Auto Watsona, odrestaurowane, można do dziś podziwiać w Winterton Museum w Republice Południowej Afryki.
Dla mnie wybór był oczywisty. Zawsze marzyłem by ruszyć w podróż autem terenowym. Terenówka nigdy nie dorówna kamperowi pod względem komfortu – to oczywiste. We współczesnych kamperach możemy poczuć się jak w domu – łóżko, kuchnia, toaleta, czasami nawet prysznic, ogrzewanie. Auto terenowe to spartański minimalizm – masz do dyspozycji tyle ile zapakujesz na bagażnik. Do tego jest głośne, często niewygodne i dość wolne. Ma jednak, w moim przekonaniu, jedna ogromną przewagę – wjedzie prawie wszędzie a przez to daje absolutną wolność. Przestrzeń nie stanowi przeszkody.
Dobrym autem terenowym można wjechać (i co ważniejsze – wyjechać!) w miejsca dla kamperów zupełnie niedostępne, dzikie, olśniewająco piękne, sprawiające, że każdy poranek i każdy wieczór to uczta dla zmysłów. Zwłaszcza, gdy podróżujemy po takim kraju jak Gruzja, gdzie zakazów jest niewiele i swobodnie można poruszać się poza wyznaczonymi drogami. Trasa, która pokonaliśmy po Gruzji w dużym stopniu jest poza zasięgiem kamperów. By objechać Swanetię lub Tuszetię dobre auto terenowe z reduktorem jest po prostu niezbędne ze względów bezpieczeństwa.
Gdzie ruszyć w podróż i to w dodatku poślubną? Może po prostu wsiądźmy w auto i pojedźmy na wschód? Na zachód nie ma po co – tam nuda i drogi diesel. Nasza podróż nie była tak spektakularna jak ta odbyta przez Watsona prawie sto lat temu. Plan pierwotny zakładał wyprawę do Tadżykistanu, by tam zrobić wymarzoną trasę czyli Pamir Highway. Plan jednak, jak to często bywa, zweryfikowała rzeczywistość. Przypominam zresztą – nie cel jest istotą overlandingu lecz sama droga. Na Pamir, jak się okazało, mieliśmy zbyt mało czasu, co zmuszałoby nas do dość intensywnego pokonywania kolejnych odcinków. A na to nie mieliśmy ochoty. Overlanding to nie wyścigi. Patrząc na mapę oraz możliwości czasowe wybraliśmy bliższy cel – Kaukaz. To trasa dość łatwa, niespecjalnie długa, idealna na początek przygody z overlandingiem.
Wystarczy zrezygnować z samolotów aby sobie uzmysłowić, jak bardzo zmieniają one perspektywy i proporcje. Tak, zgoda, redukują odległości, co jest bardzo wygodne, zarazem jednak minimalizują wszystko, łącznie z Twym pojmowaniem świata. Opuszczasz Rzym o zachodzie słońca, jesz kolację, zasypiasz i o świcie jesteś już w Indiach. Tymczasem w rzeczywistości każdy mijany kraj ma własny charakter. Na jego spotkanie trzeba się specjalnie przygotować, trzeba się wysilić, aby poczuć radość podboju. Wraz z tym, jak wszystko staje się łatwe, nic już nie sprawia nam przyjemności. Poznawanie jest źródłem radości, ale tylko wtedy, gdy przychodzi z trudnością, i nigdzie nie jest to bardziej prawdziwe niż tam, gdzie sprawa dotyczy poznawania innych krajów. Lektura przewodnika podczas przelotu z jednego lotniska na drugie to nie to samo co powolne, żmudne wchłanianie – niczym drogą osmozy – nastrojów ziemi, do której jest się przywiązanym, gdy się jedzie pociągiem. (Tiziano Terzani “Powiedział mi wróżbita”)
Do Gruzji można z Polski dojechać na kilka sposobów. Najbardziej oczywista trasa prowadzi przez całą Ukrainę a potem Rosję. Ma jednak pewną wadę – jest nudna. A dziś, biorąc pod uwagę wojnę w Ukrainie, po prostu niemożliwa. Zresztą już wcześniej okupacja Krymu i wschodniej części Ukrainy sprawiała, że podróż była bardzo ryzykowna. Wybraliśmy zatem inny wariant. Z Polski ruszyliśmy przez zachodnią część Ukrainy do Mołdawii (cóż za wina, cóż za szampany!). Z Mołdawii wjechaliśmy z powrotem do Ukrainy i w Czernomorsku (obok Odessy) wsiedliśmy wraz z naszym Patrolem na prom do Batumi. Prom to atrakcja sama w sobie – na pokładzie dyskretny klimat lat siedemdziesiątych, wokoło skaczą delfiny a zachody słońca zmuszają do westchnień. Po 48 godzinach dopłynęliśmy do Batumi.
Z Batumi ruszyliśmy na północ w stronę gruzińskiego Kaukazu. Wpierw przejechaliśmy przez całą Swanetię (Zugdidi – Jvari – Mazeri – Mestia – Uszguli – Szkedi – Lenteki) i wróciliśmy do Kutaisi. Następnie ruszyliśmy do Tbilisi. Po kilku nocach spędzonych w cywilizacji pojechaliśmy znów na północ w stronę Tuszetii – jednego z najbardziej niedostępnych zakamarków Gruzji. Sezonowo otwierana droga do Omalo i dalej do Kvavlo to prawdziwa przygoda offroad. Po kilku dniach w niedostępnej dolinie zjechaliśmy do nizinnej Kachetii (znów – cóż za wina!). Stąd powoli ruszyliśmy na południe w stronę rejonu Samcze-Dżawachetia i spektakularnego jeziora Parawani. Dalej przez Ninocmindę pojechaliśmy do Wardzi, średniowiecznego miasta wykutego w skale.
Z Wardzi przejechaliśmy przez góry do Turcji i ściśle wybrzeżem (wspaniała droga!) zaczęliśmy drogę powrotną do Polski. Oczywiście po drodze czeka jeszcze mnóstwo pięknych miejsc – Istambuł, Belgrad, bałkańskie góry i wyżyny a na końcu rozlewiska Dunaju w Węgrzech. Razem ok. 8000km autem i ok. 1100km promem.
Nie powinien się liczyć – wiadomo. Nikt jednak nie żyje w próżni. My mieliśmy pewne ograniczenia i nasza podróż nie mogła trwać dłużej niż siedem tygodni. To czas wystarczający by spokojnie pokonać opisaną trasę, nieszczególnie się śpiesząc (choć przez Bałkany jechaliśmy już raczej szybko). Oczywiście im więcej czasu tym lepiej – po drodze jest mnóstwo wspaniałych miejsc.
Planując overlanding trzeba sobie zadać podstawowe pytanie – ile czasu dziennie chcemy / możemy spędzić za kółkiem? Warto realistycznie oszacować własne możliwości, biorąc pod uwagę też dni, kiedy nie pokonamy ani kilometra. Trzeba także wziąć pod uwagę ewentualne problemy takie jak choćby naprawa auta czy formalności wizowe (np. w Afryce). W wielu miejscach warto też spędzić kilka spokojnych dni. Overlanding to sztuka znalezienia kompromisu między odległością a czasem.
By ruszyć w podróż trzeba mieć czym. Na auto można wydać dowolną kwotę pieniędzy. W trasę można ruszyć starą Ładą Nivą za kilka tysięcy złotych lub najnowszą Toyotą Land Cruiser za pół miliona. My wybraliśmy Nissana Patrola Y61 – jest duży i niezniszczalny. W takiej podróży najlepiej sprawdzają się auta terenowe z lat dziewięćdziesiątych – są proste w konstrukcji (naprawi je każdy mechanik), nie mają kłopotliwej elektroniki, spalą każde paliwo. Oczywiście dwudziesto, trzydziestoletnie auto wymaga przygotowania ale to temat na osobny obszerny artykuł. Co należy zrobić poza przygotowaniem samochodu?
Przestrzeni w aucie terenowym nie jest zbyt dużo. Ładowność wymiernie powiększa bagażnik dachowy. Auto terenowe można przygotować na kilka sposobów. Głównym decyzja to gdzie śpimy – ona determinuje resztę. Opcje są trzy – spanie w aucie, spanie w namiocie obok auta lub w namiocie dachowym. My wybraliśmy spanie w środku auta. Patrol ma ponad pięć metrów długości, gdy tylną kanapę zostawimy w domu mamy do dyspozycji naprawdę spore łóżko. Taka decyzja oznacza, że całe dodatkowe wyposażenie trzeba załadować na dach. Co wzieliśmy?
Jak łatwo się domyślić głównym kosztem jest auto oraz jego przygotowanie. Na samochód można wydać dowolną kwotę pieniędzy. W długą trasę można ruszyć starą Ładą Nivą za kilka tysięcy złotych lub najnowszą Toyotą Land Cruiser za pół miliona. Koszty remontu i przygotowania starego auta to bardzo rozległy temat.
Jednak gdy już mamy wymarzone auto to wszystko zależy od ceny diesla czyli od tego gdzie zmierzamy. Ciężarówka czy auto terenowe pali sporo (Nissan Patrol średnio 12,5l/100km), zwłaszcza, gdy jedziemy po bezdrożach (nawet 20l/100km). Dodatkowo trzeba również wziąć pod uwagę opłaty drogowe i winiety, czasami również mandaty. Koniecznie należy także przewidzieć budżet na ewentualne naprawy auta. Stare auta terenowe słynną ze swej niezawodności, niemniej trzeba być gotowym na wszystko.
Koszty podróży autem w największym zależą od obranego kierunku. Wszelkie kraje na wschód od Polski będą znacznie tańsze niż zachodnioeuropejskie lub afrykańskie. Będą też znacznie prostsze jeśli chodzi o formalności. Na opisanej wyżej trasie koszty diesla były dużo niższe niż w Polsce (przeciętnie około 3,5pln, w Ukrainie nawet mniej). Dużym kosztem był jednak prom przez Morze Czarne. Transport dwóch osób oraz pięciometrowego auta kosztował 2300pln. Z drugiej strony overlanding z swojej natury zakłada duże oszczędności w stosunku do konwencjonalnego podróżowania. Śpimy przecież w namiocie lub w samochodzie.
Niektóre kraje wymagają dość skomplikowanych formalności oraz bardzo kosztownych opłat od osób wjeżdżających własnym autem. Przykładem może tu być Iran, gdzie opłaty sięgają depozyt za wjazd do kraju sięga 30.000pln (oczywiście pieniądze odzyskujemy po powrocie). Podsumowując – koszty samochodowej wyprawy mogą być bardzo różne i zależą od wielu czynników. Niemniej overlanding nie jest szczególnie kosztowną formą podróżowania.
Wiosna to doskonały czas żeby zaplanować długą, letnią lub jesienną wyprawę. Podróż lądem to specyficzna przygoda. Z pewnością nie jest dobrym wyjściem dla wszystkich. Overlanding wymaga czasu, cierpliwości, elastyczności, zamiłowania do prowadzenia auta w przeróżnych warunkach, przydają się także umiejętności naprawy samochodu. Jednak w moim przekonaniu jedna taka wyprawa jest warta więcej niż kilka krótszych, odbytych samolotem.
Overlanding zmienia dynamikę podróży i postrzeganie przestrzeni. Świat, skurczony przez samoloty, znów nabiera właściwych rozmiarów i utraconej różnorodności. Auto, zwłaszcza terenowe, pozwala dotrzeć do miejsc niedostępnych i docenić powolną zmianę krajobrazów i kultur. Droga staje się celem i doświadczeniem samym w sobie. W pewnym sensie podróż lądem jest w dużej mierze wyprawą w głąb siebie.
Strona wykorzystuje pliki cookies w celach wyłącznie statystycznych. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były instalowane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na wykorzystanie plików cookies. Dowiedz się więcej.