Kiedyś nic się nie robiło, po prostu wsiadało się w samolot i fru w świat na wyprawę. Tylko, że kiedyś zawodnik, który wybierał się w góry wyższe niż Tatry czy Alpy z reguły spędzał całe miesiące na szlifowaniu formy właśnie w Tatrach czy Alpach. Czasy się zmieniły, a styl „śpiworowo-rekordowy” znany z lat 80-90 tych ubiegłego wieku i uprawiany w Tatrach już dawno odszedł w zapomnienie (stylówka polegająca na okupowaniu całymi miesiącami schroniska czy obozowiska taternickiego na Szałasiskach i wychodzenie na wspinanie w oknach pogodowych).
W obecnych czasach mało kogo na takie spędzanie czasu w górach stać. Raczej powszechne stało się, że w góry – nawet te egzotyczne – wyjeżdżamy zza korporacyjnego biurka czy sofy. Ilość spędzonych w górach godzin, dni, miesięcy z pewnością procentowała, zdobyte doświadczenie w Tatrach przenosiliśmy w Alpy, Kaukaz, Pamir i w końcu w góry najwyższe – w Himalaje czy Karakorum. Osobiście uważam (jak również wielu moich przyjaciół, bardzo doświadczonych wspinaczy, taterników, himalaistów), że zrównoważony rozwój na drodze ku górom najwyższym, jest właściwym postępowaniem dającym możliwość stopniowej edukacji, nabycia szerokiego spektrum doświadczenia, które w przyszłości może tylko procentować – zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych.
Oczywiście można pojechać na sześciotysięcznik nie będąc wcześniej na Rysach czy na Mont Blanc, ale czy warto iść tą drogą? Tak jak wspomniałem powyżej, zdobyty bagaż doświadczeń, obycie i wyrobienia sobie tzw. nosa może okazać się bezcenne.
Tekst ten nie będzie dotyczył określonego obszaru, tego jaki sprzęt zabrać ze sobą, czy jak się spakować na wyprawę. Każdy rejon, każda góra ma swoją specyfikę i odmienne warunki, w jakich będziemy działać. W Andy zabierzemy sprzęt i ubrania, nieco inne niż na Alaskę, czy w Himalaje. Artykuł ten przypomni o ważnej kwestii, jak strategia zrównoważonego rozwoju, przygotowanie fizyczne i mentalne oraz o optymalizacji działań i zachowań na samej wyprawie.
Droga ku górom najwyższym, to wyznaczanie i stawianie sobie celów coraz wyższych, coraz trudniejszych. Po wejściu w naszych Tatrach na Rysy czy Gerlach znajdź kolejny wyżej położony cel (w przedziale +/- 1000 -1500 metrów). Szczególnie te tysiąc metrów przewyższenia będziemy odczuwać powyżej wysokości, do której organizm ludzki potrafi się trwale zaadaptować, czyli od ok. 5000 metrów. Wyżej każde zdobyte 500 metrów będzie kosztować sporo wysiłku, więc dobrze sprawdzić swój organizm w górach typu alpejskiego np. w Tatrach wchodząc na 2500 m, Alpach gdzie przekroczymy 3000 – 4000 m, a wchodząc na Mont Blanc dotkniemy prawie pięciu tysięcy (4810 m). Teraz wiemy, jak nasz organizm zachowuje się w strefie rozrzedzonego powietrza, jak się adaptujemy i aklimatyzujemy do tych warunków. Na wierzchołku Mont Blanc ciśnienie atmosferyczne wynosi już tylko 410 mmHg i jest w przybliżeniu o 45% mniej cząsteczek tlenu we wdychanym powietrzu (dla przykładu na wysokich ośmiotysięcznikach mamy w przybliżeniu już tylko 300-250 mmHg).
Kolejnym etapem w drodze na sześciotysięcznik powinna być góra o wysokości ok. 5000m. Popularny Kazbek 5033 m czy Elbrus 5642 m lub inne… I tu już sięgamy gór wysokich gdzie sama adaptacja nie wystarczy. Sięgamy na tyle wysoko, że musimy się zaaklimatyzować. Kolejnym naszym celem w zrównoważonym rozwoju będzie osiągnięcie wysokości przekraczającej sześć tysięcy metrów np. Imja Tse (Island Peak) 6189 m, Ama Dablam 6812 m, Aconcaguua 6962 m i inne…
Wybierając szczyt należy pamiętać, że:
Mamy określony cel naszej wyprawy, nie zapominaj o treningu.
Nie będę w tym miejscu szczegółowo opisywał metody i formy treningu wytrzymałości czy siły, bo jest to zbyt szerokie zagadnienie wymagające odrębnego opracowania. Zwrócę jedynie uwagę, że należy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy warto przed wyprawą na sześciotysięcznik przygotować się pod względem wydolności fizycznej? Ja wiem, że warto i w zasadzie trening dzisiaj, jest w pewnym kontekście, który poruszyłem na początku artykułu, obligatoryjnym działaniem wpisującym się w całość strategii naszej wyprawy.
I tu mała dygresja płynąca z własnego doświadczenia. Gdy zimą 2012 roku wchodziliśmy, na Gasherbrum I (8080m) na wyprawę pojechałem nieprzygotowany, niewybiegany, co dość dotkliwie odczuwałam już w trakcie akcji górskiej. W 2014 roku weszliśmy na K2 (8611m) na wyprawę pojechałem wybiegany (treningi na rowerze), różnica w wydolności była zdecydowanie odczuwalna, co przełożyło się na sprawny szybki atak szczytowy.
Należy pamiętać, że:
Zatem pamiętajmy jak istotne w kontekście naszej planowanej wyprawy jest systematyczne trenowanie.
Temat rzadko poruszany, więc warto przed naszą wymarzoną wyprawą, na która odkładaliśmy fundusze i do której pieczołowicie się przygotowywaliśmy wylewając z siebie siódme poty w trakcie treningów, zagłębić się w ten ważny temat. Pamiętajmy, że dobra wyprawa, to dobry zespół. Dobry zespół, to dobra wyprawa.
Zaufanie:
Dobra wyprawa:
Kilka praktycznych rad dla członków wyprawy:
Szczególną rolę odgrywa kierownik wyprawy, który powinien:
Współpraca:
Komunikacja:
Unikaj plotkowania o innych w zespole, krytykuj tylko w cztery oczy, chwalić warto publicznie, słuchaj aktywnie skupiając się na osobie, z którą rozmawiasz, bądź szczery, nie oceniaj, mów neutralnie, rozdziel fakty od emocji.
Optymalizacja działań na wyprawie i umiejętność podejmowania decyzji, to również jeden z elementów składowych sukcesu naszej wyprawy i warto o tym pomyśleć zanim ruszymy w góry. Pamiętajmy, że „czynnik ludzki” w błędnych decyzjach jest nie do wyeliminowania w 100%. Błąd to: zachowanie, twierdzenie, przekonanie, które nieumyślnie odbiega od tego, co prawidłowe, dobre, prawdziwe. Tragedia w górach to zazwyczaj efekt sumy wcześniej popełnionych, niedostrzeżonych błędów, czy niebezpieczeństw obiektywnych.
Model optymalizacji działań i decyzji wygląda następująco:
Podstawą naszego wyjazdu jest zespół (wyjątek stanowią wyjazdy jednoosobowe). Przygotowując się na wyjazd w góry wysokie idealnie byłoby abyśmy działali z partnerami, z którymi wcześniej z niejednego pieca chleb jedliśmy, których darzymy zaufaniem i są naszymi stałymi partnerami wycieczek górskich czy wspinaczek. To jest ideał, wiadomo dotarty zespół, który zna się jak łyse konie, to zawsze dodatkowy element na drodze do sukcesu, taki zespół to większa pewność w działaniu, mniejsze potencjalne zagrożenie. To zwiększona pewność, że nasza wyprawa nie zakończy się przed czasem z powodów złych stosunków międzyludzkich.
Jeżeli wybierasz się w góry wysokie z osobą, której nie znasz, nie wspinałeś się z nią, to zaproponuj w takim wypadku wspólne treningi przed wyjazdem np. w Tatrach lub Alpach. Szczególnie w sytuacjach kryzysowych (załamanie pogody itp.) w jaskrawy, przejrzysty sposób ujawnią się predyspozycje psychofizyczne i osobowość naszych partnerów. Takie są góry, tu nic się nie ukryje. My sami jesteśmy odpowiedzialni za działania i zachowania na wyprawie i to czy wrócimy z wyprawy z tarczą, czy na tarczy, zależy również od nas samych. Zawsze pamiętajmy, że wyprawa nie kończy się sukcesem po samym fakcie zdobycia wierzchołka upragnionej góry. Wyprawa kończy się sukcesem, gdy wracamy z niej wszyscy razem i wciąż, jako przyjaciele, partnerzy.
[W jednym z naszych artykułów opowiadamy o Mera Peak, który może być Twoim pierwszym sześciotysięcznikiem]
Strona wykorzystuje pliki cookies w celach wyłącznie statystycznych. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były instalowane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na wykorzystanie plików cookies. Dowiedz się więcej.