Kiedy wędruję po górach latem, mój wybór w kwestii bielizny ogranicza się do koszulki z poliestru. Materiał ten schnie szybko, pierze się łatwo, a koszulka uszyta z jasnego materiału chroni przed upałem. Ma pewne wady (jak szybkie łapanie zapachów), ale w ciepłą porę roku regularne pranie przywraca jej świeżość. Gdy temperatura spada, gdy idę w chłodniejsze pory roku lub kiedy plan zakłada wejście na wysoki szczyt alpejski, potrzebuję czegoś chroniącego przed zimnem. I tu od kilku lat wybór pada na bieliznę z wełny merino.
O właściwościach tego materiału można przeczytać w artykule: Wełna Merino – stworzona przez naturę w ekstremalnym środowisku. Pochodzący z nowozelandzkich owiec merynosów jest znacznie delikatniejszy od tradycyjnej, „gryzącej” wełny, do jakich przyzwyczaiły mnie swetry noszone przed laty. Włókna tej wełny, pełne przestrzeni powietrznych, stanowią izolację zarówno od upału, jak i zimna. W dodatku wełna merino grzeje także po zaabsorbowaniu znacznej ilości wilgoci. To czyni z niej świetny materiał na bieliznę podczas wędrówek górskich. I to właśnie tak wykorzystuję wełnę merino – na długich szlakach przez cały rok oraz w górach wysokich.
Przez minione 3 lata dopasowywałem zestaw bielizny i ubrań do swoich potrzeb. Korzystałem przy tym z oferty firmy Icebreaker, najbardziej znanego producenta merino. W tym artykule dzielę się doświadczeniami z ich użytkowania.
Mój zestaw merino służy mi zwykle w chłodne pory roku i w miejscach wybitnie zimnych. Nie zakładam go w upały. Wiem, że wiele osób powie, że merino jest ich ulubionym materiałem także w gorące lato, co ma uzasadnienie, gdyż izolacyjne właściwości tej wełny chronią jednocześnie przed upałem. Z tego powodu cienka warstwa merino może być doskonałą osłoną także przy +30°C. Przetestowałem taki pomysł i w upalne dni ostatecznie pozostałem przy syntetykach. Wynika to prawdopodobnie z szybkiego metabolizmu, moje ciało produkuje zazwyczaj spore ilości ciepła i ubierając się w wełnę w gorący dzień zaczynam nagrzewać się od środka.
Co ciekawe, znam kilka kobiet, które wędrując także latem, nie rozstają się z cienkim merino. Wiadomo, że płeć piękna marznie bardziej, co podyktowane jest fizjologią. Co do mnie, wybiorę ten materiał, spodziewając się temperatur poniżej +10°C.
Na wyprawy w chłodne rejony zabieram zestaw bielizny złożony z dwóch sztuk. Górna połową jest koszulka z długim rękawem Icebreaker 200 Zone L/S. Dolną są getry Icebreaker 200 Zone Leggings.
Ich cechą wspólną jest przede wszystkim materiał o gramaturze 200 g/m2. Ma umiarkowaną grubość i jest świetną warstwą podstawową w zimne dni. Jej zaletą jest fakt, że podczas zimowej wędrówki mogę nie zdejmować jej przez wiele dni i wciąż czuć się świeżo. Nie ma tu zjawiska gryzącego syntetyku, który po wielu dniach przesiąka kurzem i solą. Wiele pisze się o antybakteryjnych właściwościach merino i praktyka minionych lat pozwala mi powiedzieć: to prawda. Nawet podczas intensywnego wysiłku, przykry zapach nie pojawia się niemal wcale i potrzebuje wielu (bardzo wielu!) tygodni, by moja bielizna wymagała prania.
Z drugiej strony, materiał, choć mięsisty w dotyku, sprawnie transportuje wilgoć na zewnątrz. Zgoda, ustępuje w tym cienkiemu syntetykowi, jakiego używam latem. Jednak specyfiką mojej aktywności jest raczej marsz niż bieganie lub ostre podejścia na skiturach. Szansa na zapocenie się jest więc mniejsza, a moja bielizna radzi sobie z nadmiarem wilgoci bardzo dobrze. Na tyle, że nie doświadczyłem w niej nigdy zimnego kompresu na plecach. Gramatura 200 g/m2 jest więc złotym środkiem między „grzaniem”, a więc zdolnościami izolacyjnymi materiału oraz „oddychaniem”, jak popularnie określa się zdolność do odprowadzania wilgoci z ciała.
Wspólną cechą mojej bielizny jest także zastosowanie dwóch stref uszytych z różnego materiału. Moja koszulka posiada pod pachami i po bokach, a więc w miejscach najbardziej podatnych na zapocenie, materiał w formie siatki. Wciąż dający ciepło, ale przewiewny, a więc i szybciej transportujący wilgoć. Leginsy Bodyfit posiadają to samo rozwiązanie na kolanach oraz wokół bioder, gdzie opiera się pas plecaka..
Jak to często bywa w technicznych ubraniach, ważne są detale, na które z początku nie zwraca się uwagi. W przypadku serii Bodyfit jest to krój obydwu części. Koszulka posiada nieznacznie przedłużone rękawy, z otworami na kciuki oraz niewielkie kliny pod pachami. Leginsy posiadają za to szeroki klin w kroku. Obydwa patenty pozwalają na duża swobodę ruchów, bez względu na to, czy używamy tej bielizny jako jedynej warstwy, czy chowamy ją pod grubymi ubraniami wierzchnimi. Sama wełna posiada niewielką, 4-procentową domieszkę Lycry, nadającej bieliźnie elastyczność. Oprócz trekingu nadaje się więc świetnie do biegania w niższych temperaturach.
Czy to faktycznie działa? Przez ostatnie miesiące dwukrotnie zabierałem ten komplet w miejsca, gdzie warunki należały do wymagających. Pierwszym była polska Jura zimą, którą przeszedłem w temperaturach do -10°C i bez namiotu. Drugim była próba wiosennego wejścia na gruziński Kazbek (5033 m), gdzie temperatury były już wyższe, za to wiał mocny wiatr i często padał śnieg. Wyjścia o 2.00 w nocy na wietrzny lodowiec to paskudna sprawa. Rozbudzone ciało nie wytwarza jeszcze dość ciepła i każdy podmuch wychładza je, każąc zawrócić. I tu merino pokazuje swoją zaletę, utrzymując ciepło ciała przy skórze. Bielizna, 2 bluzy i kurtka okazały się wystarczającą osłoną. U dołu całą izolacją były leginsy w połączeniu ze spodniami softshellowymi. Przy takim zestawie nawet zimny wiatr, wiejący na plateau Kazbeku, na 4450 m n.p.m., nie był mi straszny. Zawróciliśmy dopiero, gdy brak widoczności uniemożliwił dalszą akcję. W podobnych warunkach, ale przy nieco silniejszym wietrze, taki komplet wystarczył by stanąć na szczycie Mont Blanc.
W połączeniu z kurtką przeciwwietrzną, koszulka merino może być jedyną warstwą grzewczą, nawet w temperaturze kilku stopni.
Mój zestaw bielizny zdarzało mi się ściągać z siebie po kilku dniach intensywnej akcji. W ciasnej przestrzeni górskiego schronu widać (i czuć) własności antybakteryjne merino. Polarnicy, ruszający na wyprawy do Bieguna Południowego, polecają zabrać na wielotygodniowy marsz 2-3 zmiany bielizny. Co do mnie, jedna wystarczy mi w zupełności na 2-tygodniowy marsz zimą lub zdobywanie aklimatyzacji pod wysokim szczytem. Znam relacje polarników i himalaistów, którzy nie zdejmowali swojej pierwszej warstwy znacznie dłużej.
A co jeśli temperatury spadną jeszcze niżej? Tak było np. w styczniu, w Beskidach Ukraińskich, gdzie zmagałem się z potężnym opadem śniegu i temperaturami spadającymi do -27°C. Tutaj, oprócz bielizny z merino, zastosowałem cięższy kaliber. Były nim ciepłe legginsy Icebreaker Apex o solidnej gramaturze 260 g/m2. Mają wszystkie zalety cieńszego modelu, ale uszyte są z wyczuwalnie grubszej przędzy. Czyni to z nich idealną pierwszą warstwę na surowe warunki zimowe. Ponieważ ochrona termiczna jest w nich priorytetem, nie posiadają „stref oddychających” i uszyte są w 100% z wełny merino. Mimo grubości, leżą bardzo dobrze na ciele, dając dobrą swobodę ruchów. Apex to model zdecydowanie dla zmarzluchów, na długie wyprawy i w bardzo niskie temperatury.
Moim faworytem na zimne dni stała się jednak bluza Icebreaker Quantum. To już nie bielizna, a warstwa termiczna, podobnie jak reszta wykonana z wełny merino. Ciepła i miękka, a przy tym oddychająca. Zakładam ją nie raz jako „drugą” warstwę podczas wędrówek zimą. W połączeniu z bielizną pod spodem, tworzy bardzo wygodny komplet na dobrą, ale chłodna pogodę. A gdy temperatura spada jeszcze niżej, dokładam do niej bluzę z Powerstrechu i kurtkę, otrzymując tym samym komplet na tęgie mrozy.
Bluza jest zapinana na całej długości. Mankiety rękawów są nieznacznie pogrubione i wyposażone w otwory na kciuki, w chłodny dzień tworząc namiastkę rękawiczek. Płaskie szwy są niewyczuwalne, nawet pod ciężkim plecakiem, a trzy kieszenie pozwalają schować dłonie lub jakieś drobiazgi. Niewielkie odblaski spodobają się biegaczom i rowerzystom. Ma też wszystkie zalety bliźniaczej bielizny merino, a więc brak łapania zapachów. Nawet po intensywnym wysiłku i na długiej wyprawie nie domaga się prania w połowie drogi. A sam materiał okazuje się bardzo trwały – nawet beskidzkie czy jurajskie chaszcze nie zrobiły na nim wrażenia. Kaptur dobrze przylega do głowy, będąc uzupełnieniem czapki. Jedyną – chyba naprawdę jedyną – przewagą, jaką ma syntetyczna bluza nad wełnianą jest waga. Mój Icebreaker Quantum waży około 460 g, czyli o 30% więcej niż podobnej wielkości Powerstrech. Podczas zimowej wędrówki nie ma to jednak wielkiego znaczenia, skoro mam ją cały czas na sobie nie w plecaku. No i na koniec – jest naprawdę ładna, przez co stała się moim ulubionym elementem garderoby, nie tylko w terenie.
Wełna merino czy materiały syntetyczne? Sęk w tym, że obydwa mają swoje miejsce i zastosowanie. Nie pozbyłem się lekkich koszulek z poliestru czy ciepłych bluz z Polartec Powerstrech i z zadowoleniem zabieram je w góry. Jest jednak kilka zastosowań, w których to wełna merino sprawdzi się znacznie lepiej. To bielizna termoaktywna, która utrzyma nas w cieple nawet zimą, na lodowcach czy na stoku narciarskim, a w dodatku nie będzie wołała o pranie po 2-3 dniach. Merino łączy w sobie ciepło, długą świeżość i oddychalność – kombinacja, której nie zapewni żaden syntetyk. Bielizna z merino towarzyszy mi więc na każdym szlaku, o każdej porze roku, przygotowana na chłodny dzień.
Strona wykorzystuje pliki cookies w celach wyłącznie statystycznych. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były instalowane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na wykorzystanie plików cookies. Dowiedz się więcej.