Coś, co w górach jest absolutnym niezbędnikiem. Dwa elementy bez których lepiej nie wybierać się na szlak. O co chodzi? Podstawowe zabezpieczenie na wypadek zmiennej pogody oraz światło do poruszania się po zmroku, także w awaryjnych sytuacjach. A w skrócie kurtka przeciwdeszczowa i czołówka.
Po różnych doświadczeniach z kurtkami z membraną ucieszyłam się, że będę mogła przeprowadzić test Black Diamond. Marka zaproponowała lekki i kompaktowy model Stormline Stretch Rain Shell oraz czołówkę w zestawie. W ten sposób otrzymałam dwie rzeczy, które powinny znaleźć się na liście sprzętowej każdego turysty, niezależnie od jego planów.
Na czym zależało mi przy wyborze kolejnej membrany? Tym razem nie stawiałam koniecznie na technologię GORE-TEX®. Chciałam sprawdzić jak radzą sobie laminaty stworzone przez projektantów outdoorowych marek. Drugą istotną dla mnie cechą była niska waga. Z góry wykluczałam jednak cieńsze biegowe modele z uwagi na krój i zastosowanie kurtki. Dodatkowym atutem miał być również mały rozmiar po spakowaniu.
Szukałam przede wszystkim jak najbardziej uniwersalnej propozycji, która spełni swoje zadanie w szerokim spektrum moich górskich aktywności. Podstawą była jednak turystyka, z naciskiem na poruszanie się szybko i na lekko. W grę wchodziło jeszcze taternictwo jaskiniowe, ale tutaj kurtka przydawała się jedynie w sytuacji awaryjnej w czasie deszczu na podejściu do otworu lub na powrocie z akcji jaskiniowej. Mam jeszcze w planach przetestowanie jej podczas wycieczek skiturowych zimą. Co oznacza dobranie membrany do tego typu aktywności? Powinna być jednocześnie lekka i wytrzymała.
Jak zatem wypadł test Black Diamond? Najpierw trochę o samej membranie BD.dry™, która już przy pierwszym kontakcie okazała się zaskakująco lekka oraz elastyczna i miękka. Producent gwarantuje wysokie parametry wodoodporności oraz osłonę przed wiatrem przy zachowaniu niezbędnej oddychalności. Brzmi jak standardowy opis każdego laminatu. Outdoorowe marki prześcigają się obecnie w rozwiązaniach pozwalających przygotować się na zmienne górskie warunki pogodowe. W końcu umożliwiają one kontynuowanie wycieczki mimo opadów i silniejszego wiatru.
Zaletą każdej membrany powinna być także odpowiednia oddychalność. To dzięki niej zyskujesz komfort, jakiego nie zapewni Ci typowa przeciwdeszczowa peleryna. W trakcie poruszania się w deszczowych warunkach nie pocisz się zatem nadmiernie, ponieważ materiał jest skonstruowany tak, aby nie przepuszczał wody z zewnątrz, ale pozwalał na transportowanie nadmiaru wilgoci z powierzchni skóry. Kurtka Black Diamond Stormline Stretch Rain Shell spełniała swoje zadanie stanowiąc skuteczną ochronę przed wilgocią, dzięki efektywnej membranie oraz dodatkowo uszczelnionemu zamkowi. Nie trzeba było obawiać się, że krople wody dostaną się pod materiał.
Test Black Diamond wypadł pozytywnie również dzięki zamkom wentylacyjnym umieszczonym pod pachami. Pozwalały one na uzyskanie odpowiedniego poziomu cyrkulacji powietrza. Zastosowany materiał jest elastyczny i bardzo dobrze dopasowuje się do sylwetki. Gwarantuje on także niezbędną swobodę ruchów. Wybrałam nieco większy rozmiar (M), żeby w razie ochłodzenia pod kurtkę móc także założyć puchówkę lub inną dodatkową warstwę. To rozwiązanie sprawdzi się szczególnie zimą.
Ten model można również szybko dostosować za sprawą ściągacza znajdującego się na obwodzie kurtki. W razie potrzeby można go mocniej zaciągnąć, aby wiatr nie dostał się pod materiał. Regulacja jest również możliwa w obrębie mankietów, są zapinane na rzep. Najpotrzebniejsze drobiazgi można spakować do jednej z dwóch zamykanych na zamek kieszeni.
Jak wypadł test Black Diamond i dla kogo jest ta kurtka? Na pewno sprawdzi się u osób, które szukają przeciwdeszczowego modelu o niskiej wadze i małym rozmiarze po spakowaniu. Waży niecałe 300 gramów, a spakować ją można do jej własnej kieszeni na biodrach. Jest kompaktowa i zajmuje niewiele miejsca w plecaku. Zaskoczyła mnie jej lekkość i elastyczny charakter materiału. Jak na membranę jest wyjątkowo miękka w dotyku. Plusem jest również stosunek ceny do jakości. Można uznać, że jest to propozycja ze średniej półki cenowej, która z powodzeniem spełnia swoje zadanie. Przez 3 miesiące pakowałam ją do plecaka na każde górskie wyjście przy czym dwa razy miała okazję sprawdzić się podczas opadów. Myślę, że kurtka zostanie ze mną na dłużej, bo spełnia moje podstawowe wymagania względem podejmowanej aktywności.
Muszę przyznać, że do testu czołówki podeszłam dość sceptycznie. Byłam nieco zrażona dużo starszym modelem tej marki, który był częścią kolekcji ok. 6 lat temu. Wtedy najbardziej irytującym aspektem czołówki było jej samoczynne włączanie się w plecaku. Nie tylko skutkowało to szybkim zużyciem baterii, ale prowadziło nawet do niebezpiecznego nagrzewania plecaka w miejscu kontaktu z diodą, co mogło spowodować powstanie dziur w materiale.
Na szczęście projektanci odrobili lekcję poprawiając przycisk włączania czołówki i Black Diamond Spot 400-R nie generował już takiego problemu. Dodatkowo wyposażono go w blokadę, która zabezpiecza przed przypadkowym włączeniem. Wielokrotnie przenosiłam ją w plecaku, ale ani razu nie zaczynała świecić samoczynnie. Na szczęście złe wspomnienia zastąpiło pozytywne wrażenie.
Najważniejsza w czołówce – moc, a tu producent oferuje niezłe 400 lumenów. Spokojnie wystarczy to do bezpiecznego poruszania się po szlaku oraz do aktywności na polu namiotowym, a także tam, gdzie liczy się większa precyzja. Już nie mogę się doczekać aż zabiorę mojego Spota na nocne skiturowe podejście. To właśnie zimą podczas zdobywania metrów w górę, a szczególnie w trakcie zjazdu najlepiej ocenić światło, jakie daje czołówka.
Przydatne są również trzy diody, oferujące różne tryby świecenia, którego jasność można płynnie regulować poprzez przytrzymanie przycisku. Są to skupiony, rozproszony oraz światło czerwone. Pierwszy z nich najlepiej sprawdza się podczas wycieczki oświetlając szlak oraz pozwalając na obserwację dalszego otoczenia. Natomiast rozproszony świetnie spełnia swoją funkcję podczas biwakowych aktywności, kiedy liczy się przede wszystkim posiadanie źródła światła pod ręką. Czerwonej diody używam zwykle do poruszania się po pokoju w schronisku. Nie oślepia śpiących współtowarzyszy. Dla każdego z nich można zastosować przycisk PowerTap™ pozwalający na ustawienie maksymalnej mocy. To wygodne rozwiązanie, które można obsłużyć nawet jedną ręką.
Osoby, które liczą każdy gram w plecaku zainteresują się wagą tego modelu. To zaledwie 73 gramy, co przy szerokim spektrum właściwości tego modelu daje dobry wynik. Warto wspomnieć również o wodoodporności na poziomie normy IP67. Co oznacza, że czołówka może działać nawet przez 30 minut przy zanurzeniu na 1 metrze głębokości. W praktyce ta norma daje gwarancję, że podczas pokonywania górskich tras w lekkim deszczu nie będzie narażona na zalanie.
Jednym z większych zalet Black Diamond Spot jest możliwość ładowania baterii przy pomocy kabla micro USB. To wygodne rozwiązanie pozwalające na oszczędność na typowych akumulatorkach typu AAA. Gdy czołówka się rozładuje wystarczy podłączyć ją do prądu. W tym przypadku widziałabym jednak jedno usprawnienie. Dużo lepiej sprawdzał by się tu system wymiennego akumulatora, który można było by naładować. W tym modelu bateria jest zintegrowana. Ciekawym pomysłem jest umieszczenie z boku wskaźnika poziomu naładowania baterii. To praktyczny detal, który pozwoli efektywnie zarządzać mocą czołówki, aby bateria starczyła na dłużej.
[Lubisz sprzęt Black Diamond? Sprawdź sprzęt biegowy Black Diamond]
Kurtkę Black Diamond Stormline Stretch Rain Shell i czołówkę Spot-R testowała dla Was Magdalena Dacy.
Strona wykorzystuje pliki cookies w celach wyłącznie statystycznych. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były instalowane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na wykorzystanie plików cookies. Dowiedz się więcej.