Jak łączyć pasję z życiem rodzinnym i zawodowym? Czy w ogóle się da? Piotr Czmoch w rozmowie z himalaistą, Piotrem Pustelnikiem.
Rzeczywiście, ostrzegałeś mnie przed nagraniem, że będzie strasznie. Myślę, że pasja to jest coś, co człowieka uszlachetnia. Nie mówię, że ci co jej nie mają nie są szlachetni. Ale pasja jest siłą napędową do tego, żeby starać się być lepszym. Co to oznacza? Sięgać po umiejętności, które – w normalnym życiu nie są potrzebne – często z bardzo egoistycznych pobudek. Bo chcę to zrobić, chcę to zrealizować. Trudno jest precyzyjnie zdefiniować co to jest pasja. Dla mnie jest to przemożna chęć zrobienia czegoś. Czegoś długofalowego, co nie jest jedynie chwilową fanaberią.
Cholera wie. Powiedziałbym, że pasja to kawałek twojego życia, coś bardzo głębokiego, styl życia, sposób na życie. Hobby może cię zajmować przez jakiś czas. Jako młody człowiek zbierałem znaczki, to było moje hobby. A potem przestałem je zbierać. Jak się zacząłem wspinać, to już się wspinałem całe życie. Przedział czasowy też definiuje pasję. Ale przede wszystkim pasję określa głębokość zaangażowania. To jest coś co naprawdę pochłania, zabiera czas, który mógłbyś spędzić z rodziną, poświecić na pracę. Ten czas bezpowrotnie tracisz na realizowanie pasji. Pasja nie jest czymś co przemija, znika. Zaczynałem się wspinać w pewnym środowisku. Jak przeszedłem na etap gór wysokich to wokół mnie zostało już niewiele osób. Tylko ci, którzy traktowali to jako pełną życiową pasję. Pasja to coś bardzo poważnego ale jednocześnie dewastującego dla człowieka. Pasja nigdy nie jest bezkosztowa. Za pasję trzeba zapłacić najwięcej.
Wiesz, to chyba jest taki bardzo modelowy przykład. A jak to z modelami bywa – w przyrodzie nie istnieją. Obawiam się, że ciężko by było znaleźć kogoś kto tak realizuje swoją pasję. Ja nie znam. A sam jestem przykładem człowieka, który przesunął tę proporcję bardziej na stronę pasji niż pozostałych rzeczy. A wręcz usprawiedliwiał posiadaniem pasji zaniedbywaniem rodziny i pracy zawodowej. Ale alpiniści nie są, mówiąc kolokwialnie, pustelnikami. Mają rodziny i prace. W mojej rodzinie tylko Adam zajmuje się zawodowo wspinaniem i niczym innym. Dobrze na tym wychodzi. Zazdroszczę mu tego, chociaż sam nigdy bym tą drogą nie poszedł. Zawsze chciałem robić też coś innego w życiu. By mieć różnorodność. To dla mnie bardzo istotne. Robisz jedną rzecz ale masz też obowiązki, które sprawiają, że inne elementy twojego jestestwa pracują. Pracowałem na uczelni i ta praca dawała mi dużo satysfakcji. W nadmiarze stawała się jednak monotonna. We wspinaniu jest podobnie, jak się wspinasz dużo, to musisz coś zmienić, by wypaść z rutyny. Życie to umiejętne zarzadzanie monotonią, tak by jej odcinki skracać do minimum. Wtedy życie staje się bardziej atrakcyjne. Zupełnie inną sprawą jest jednak rodzina. To cena, którą płacisz za posiadanie pasji.
Powód był zupełnie inny. Monotonia dopadła mnie we wcześniejszym momencie życia, gdy pracowałem jako instruktor alpinizmu. Po kilku sezonach stwierdziłem, że jest to zajęcie tak powtarzalne, że nie chcę tego robić. Doświadczenia z bycia instruktorem, czyli ponoszenie pełnej odpowiedzialności za ludzi, przeniosłem na wyprawy. O ile akceptowałem bycie kierownikiem wypraw i odpowiedzialność za wszystkich (choć bardzo mnie to zżerało) to nie wyobrażałem sobie, że mógłby to robić za pieniądze. Ponoszenie tak ogromnego ryzyka i to jeszcze w stosunku do ludzi, których w większości nie znasz, było dla mnie nie do zaakceptowania.
To jeszcze nie jest najgorszy problem dla drugiej strony. Gorsza jest świadomość, że tak naprawdę z każdej wyprawy partner może nie wrócić. Ta druga strona jest de facto potencjalną wdową. Najgorsze jest to, że wystawiamy na psychiczną mękę człowieka, który jest niewinien tej sytuacji. Wszedł do związku z miłością, uczuciem i przywiązaniem. Odwdzięczasz mu się egoizmem. Żeby z tego wybrnąć… to nie mnie trzeba pytać. Ja zapłaciłem za to najwyższa cenę.
Tak, ale powiem prowokacyjnie, że w związku z tym liczba rozwodów w naszym środowisku zmalała. Nie czarujmy się, nie każda kobieta chce być potencjalną wdową i zastanawiać się co się stanie jak mąż nagle odejdzie. Czy poradzi sobie z prozą życia, którą mąż zostawił i pojechał na wyprawę? Ten problem dotyczył właśnie mojego pokolenia, ciężko było związać koniec z końcem. Wyprawy były obarczone ryzykiem, że jeśli coś się stanie to druga strona zostanie bez środków do życia. Oczywiście, czasy się zmieniają, dziś ludzie mają “siatki bezpieczeństwa” w różnej postaci. Ale to zawsze będzie takim pęknięciem w moim myśleniu o pasji. To zawsze walka egocentryzmu z miłością.
Różni się jedną rzeczą. Rzadko kiedy pracoholizm doprowadza do śmierci pracoholika. Ale czym się rożni pracoholizm od posiadania pracy i pasji? Tym, że to wszystko jest w kupie, razem. Nie musisz zmieniać scenografii, w tej samej pracujesz i uprawiasz pasję, którą jest praca. To jest jakaś forma uzależnienia.
Duże góry ewoluują jeśli chodzi o model spędzania tam czasu. Na początku mojej karieru wyprawy były strasznie długie. Wyprawa na K2 trwała trzy miesiące. Teraz ludzie jeżdżą na miesiąc. Dzięki temu relacje rodzinne mniej cierpią. Tamte czasy były bardziej surowe i mniej przyjazne dla życia rodzinnego. Ale jakby popatrzeć na wspinaczy międzywojnia to wielu z nich było samotnikami.
Nie, ale trochę tak. Starannie odcinają jedną część od drugiej. Mam pewnego kolegę. Jego żona nauczyła się żyć bez niego i jest to dla nich w porządku. Ale jak z nim porozmawiasz to czujesz tęsknotę. Nie istnieje złoty środek albo kompromis.
Nie musi jeśli nie ma rodziny. Najzdrowiej by było, gdyby wszyscy byli pustelnikami. Nikogo by nie ranili. Ale to też rozwiązanie modelowe i nieżyciowe. Każdy chce być z kimś, i każdy próbuje połączyć pasję i rodzinę na swój sposób. Co więcej, każdy uważa, że jego sposób jest najlepszy i chowa do kieszeni wady swojego rozwiązania.
Taki rozrachunek każdy musi zrobić sam w swojej głowie. Ja kierowałem się taką zasadą: czas jest jedyną funkcją, która nie działa wstecz, działa tylko do przodu. Jeśli coś się stało to nie trzeba tego żałować. Nawet nie wolno. Sformowałem swoje życie w taki sposób, na każdym etapie tu i teraz podejmowałem decyzje, które uważałem wtedy za słuszne. Rozpatrywanie po czasie, czy coś było potrzebne czy nie, jest bezprzedmiotowe. Nie jestem tam i wtedy, jestem tylko tu i teraz. Tam i wtedy już minęło, te okoliczności, ten stan ducha, te wszystkie uwarunkowania. Ocena w tak długiej perspektywie czasowej zawsze jest nieobiektywna. Przyjąłem prostą, zerojedynkowa zasadę: niczego nie żałuję.
Tak, tylko cholera, gdzie ja mam te klasery, bo bym chętnie na nie popatrzył!
Strona wykorzystuje pliki cookies w celach wyłącznie statystycznych. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były instalowane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na wykorzystanie plików cookies. Dowiedz się więcej.