Wypadki w himalajach. Zagrożenia w górach wysokich dotyczą zarówno turystów wysokogórskich, co najlepszych na świecie himalaistów. Czy ryzyka w górach da się uniknąć? Istotną kwestią jest dostosowywanie naszych ambicji do aktualnych warunków panujących w górach. Zagrożenia w górach wysokich po prostu są (czasem mniejsze, czasem większe) i nic sobie nie robią z naszych planów urlopowych czy marzeń. Nawet jeśli doskonale znamy trasę albo jest ona dla nas nietrudna, należy mieć świadomość, że podczas załamania pogody nawet łatwy szlak może stać się dla nas śmiertelną pułapką. Więcej o wypadkach w Himlajach w podcaście z Krystyną Pawłowską, która odnotowała pierwsze kobiece wejście na Broad Peak oraz Nanga Parbat.
Napisałam książkę, którą sama chciałabym przeczytać. Książkę, która próbuje przeanalizować kolejne wypadki i tragedie, których byłam świadkiem ale też takie o których słyszałam lub byłam blisko. Dopiero pisząc tą książkę sięgnęłam do źródeł żeby odkryć co się naprawdę wydarzyło i dlaczego.
Oczywiście, że nie. Dlatego to jest zajecie tak pociągające. Gdyby nie było ryzyka, nie było by tej adrenaliny, tego co ludzi pcha w góry. Oczywiście nie idzie się po to żeby szukać ryzyka ale ryzyko jest nieodłącznym elementem gór. Idzie się po przygodę. Ale często góry stwarzają takie sytuacje, że przygoda zamienia się w poważne kłopoty.
Trzeba zacząć od tego, że są wypadki obiektywne i subiektywne. Obiektywne to te związane z zagrożeniami, które są w górach np. lawiny, szczeliny lodowcowe. Tą kategorię można podzielić na dwie grupy – te które można przewidzieć i te których przewidzieć nie można było. Dwa wypadki, które i przychodzą do głowy to Renato Casarotto, który wpadł do głębokiej szczeliny na K2 w 1986 roku. Spieszył się. Wszedł w bardzo uszczeliniony lodowiec po południu gdy śnieg był miękki. To sytuacja ewidentnie zawiniona, tego można było uniknąć. Podobnie wypadek Piotra Morawskiego, który również wpadł do szczeliny. W tym przypadku zaważyło to, że nie miał uprzęży. Był mocno zaklinowany i nie było jak go wyciągnąć. Przeanalizowałam kilkadziesiąt wypadków śmiertelnych w górach wysokich, dwie trzecie z nich to wypadki zawinione, czasami przez konkretna osobę, czasami przez jakiś ciąg decyzji, które prowadziły do tragicznego finału.
Podobnie w przypadku lubelskiej wyprawy na Lahul – większość uczestników nigdy nie była w takim terenie. Aczkolwiek były tam osoby, które miały kompetencje by ocenić, że jest to droga bardzo niebezpieczna. Tam był też problem specyficznych układów ambicjonalnych, który doprowadził do tragedii. Kierownik wyprawy znalazł się w ślepym zaułku bo za bardzo grały ambicje. To był bardzo specyficzny wypadek, nie znam podobnego. Wpakowali się na ślepo w sytuację ewidentnie samobójczą. Co ciekawe oni obserwowali teren przez jakiś czas i widzieli, że tam spadają lawiny. Pomimo to zaryzykowali. Podczas drogi mieli ostrzeżenie, w pewnym momencie coś spadło obok nich, ale zlekceważyli to i poszli dalej. Instynkt samozachowawczy nie zadziałał.
Bardzo częstym. Weźmy kolejną po lubelskiej wyprawę na Broad Peak Middle – pierwszy ośmiotysięcznik zdobyty przez Polaków. Po bardzo męczącym dniu weszli w bardzo trudny odcinek, do tego doszły trudne warunki śniegowe. Posuwali się na tyle wolno, że postanowili się odciążyć zostawiając kurtki i linę. To się okazało tragiczna pomyłką. Poszli dalej, dostali pierwsze ostrzeżenie bo zaczął padać śnieg. Ale idą dalej. Jeden z nich dochodzi do wniosku, że coś jest nie tak i postanawia zostać. Pozostała piątka ruszyła dalej. Na przełęczy stanęli o 16:00 i mimo to zdecydowali się pójść na szczyt. To niewielki odcinek, 200m, ale bardzo trudny technicznie. Idą na tyle długo, że przed szczytem dopada ich załamanie pogody. Mimo to idą dalej. Dlaczego podjęli taką decyzję? Powinni zawrócić na przełęczy. To również błąd kierownika, który dał się ponieść chwili. Zginęły trzy osoby. Brak aklimatyzacji był przyczyną wolnego tempa podejścia. Jeśli z przełęczy by zeszli i spróbowali raz jeszcze to mieliby znacznie większe szanse.
Tak, taki schemat się powtarza. Na przykład na Masherbrumie. Tam była trójka wspinaczy, wśród nich bardzo doświadczony Zyga czyli Andrzej Heinrich. Motorem tej wyprawy był Marek Malatyński. Kierownik z dużym autorytetem, Piotr Młotecki, na którego wszyscy liczyli, że będzie potrafił ocenić sytuację. Na przełęcz docierają zmęczeni, bo nie mają dostatecznej aklimatyzacji. Są świadomi, że przekroczyli wszystkie “godziny alarmowe”. Chcieli się wycofać. Ale kierownik, który był chory w tym czasie, nie dał im sygnału do zejścia. Zdecydowali się na ciężki biwak, bez ciepłych rzeczy. Następnego dnia ruszyli na szczyt, myśląc, że dojdą w dwie, trzy godziny. Na wierzchołku stanęli o zachodzi słońca. Zamiast od razu schodzić, na szczycie spędzają 40 minut.
Aklimatyzacja sprawia, że idziesz wolno. Mogę to powiedzieć z własnego doświadczenia. Na Broad Peak’u pamiętam, że miałyśmy dwie próby ataku szczytowego. Tam są takie pola śnieżne, które potrafią wyssać z człowieka resztki energii. Dwie próby były nieudane, choć doszliśmy prawie pod przełęcz. Gdy przyszedł moment właściwego ataku, było to dla mnie zdumiewające jak łatwo przeszłyśmy ten odcinek. W ciągu jednego dnia przeszłyśmy do obozu trzeciego, następnego dnia wystartowałyśmy o 7:30, ja byłam na szczycie o 15:30. To był naprawdę dobry czas.
Przychodzi mi na myśl moje K2. To była odważna decyzja, żeby nie powiedzieć, że zuchwała by odważyć się na nową drogę Magic Line na tej górze. Wtedy jeszcze nie miała przejścia. To była droga z trudnościami V+. Byłam w drugim zespole z Anną Czerwińską i Januszem Majerem. Mieliśmy biwak na 8000 i 8200m .n.p.m. Z perspektywy czasu widzę, że nie byliśmy gotowi na odwrót. Dopiero wiadomość o śmierci Wojtka Wróża, który zginał podczas zejścia, skłoniła nas do podjęcia decyzji by schodzić. Pogoda się załamywała. Tylko dzięki Wojtkowi nie wpakowaliśmy się w problemy.
Tu sprawa nie jest ewidentna. Bo na przykład zespół na Broda Peak Middle dostał ostrzeżenie. Nie widzieli czy nie potrafili ocenić? Albo na K2 ta sytuacja gdy ta międzynarodowa siódemka znalazła się na ośmiu tysiącach na wiele dni. Był tam moment gdy mogli schodzić. Była mgła ale nie było wiatru. Mam wątpliwości by jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Ale są sytuacje jak Kurta Diembergera, który ewidentnie widział nadciagający żywioł a mimo wszystko ślepo idzie do góry.
Głównie choroby wysokościowe. Choć są też przypadki takie jak Halina Kruger-Syrokomska, która bez żadnych symptomów zmarła w obozie II. Sytuacja nie do przewidzenia. Choroba wysokościowa może się przytrafić nawet osobom sprawdzonym na wysokościach. Są zawodnicy, który świetnie się czują na wysokości a potem nagle padają. Wszystko jest dobrze a nagle pojawia się obrzęk płuc. Trzeba bardzo dobrze znać swój organizm. Sama kiedyś ratowałam dziewczynę w Alpach na wysokości raptem 3000m n.p.m. Biegała maratony. To pokazuje, że choroba wysokościowa może się zdarzyć na całkiem niedużych wysokościach. Przypadek Andrzeja Czoka pokazuje, że bardzo trudno wyczuć kiedy zaczyna się problem. Ani on ani Jurek Kukuczka, jego partner, nie wyczuli rozpoczynającej się choroby.
Zachęcamy do słuchania Podcastu Górskiego 8a.pl. Pełna wersja rozmowy dostępna jest za pośrednictwem serwisów:
Strona wykorzystuje pliki cookies w celach wyłącznie statystycznych. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były instalowane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na wykorzystanie plików cookies. Dowiedz się więcej.