06.11.2015

Made in China – nie szkodzi!

Kiedy kilkanaście lat temu wchodziło się do sklepu outdoorowego w Polsce, można było kupić znacznie więcej produktów pochodzących z naszego kraju. Rzeczywiście wyprodukowanych lokalnie, a nie tylko z logo polskiej firmy. Obecnie część tych firm zniknęła z rynku, a pozostała  zaadaptowała się do otaczającej rzeczywistości.

                       

“Niedługo wszystko będzie Made in China!”. No i … ? Cóż, kto nie dostosowuje się do rynku, tego rynek pochłonie. Brutalne, ale prawdziwe już od czasów, gdy wymyślono handel. Nieliczne prawdziwie polskie marki outdoorowe, które dostosowały się do niewidzialnej ręki rynku (strasznie przewrotne określenie, ponieważ niejedną polską firmę długo bolał tyłek po spotkaniu z tą „niewidzialną” ręką) znalazły swoje nisze: czy to współpraca z agencjami reklamowymi i szycie „odzieży firmowej” dla bardziej wymagających korporacji, czy też sprzedaż bezpośrednia turystom i wspinaczom, z ominięciem pośrednika w postaci sklepu w każdym większym mieście. Sytuacja, w której mogliśmy zakupić w sklepach turystycznych gamę polskich produktów, była sytuacją pożądaną, ale wyszło, jak wyszło.

Made in China

Pamiętam, jak kilkanaście lat temu, metkę „Made ich China” znaczna część Polaków kwitowała słowami, które bynajmniej nie oznaczały uznania dla wysokiej jakości. Chińskie było synonimem tandety. I faktycznie wielokrotnie tak było, ale jakimś cudem nie dotykało to tak bezpośrednio oferty sklepów górskich, a przynajmniej nie tych lepszych. Outdoorowe marki z „lepszego świata” od dawna działały na ustabilizowanych i konkurencyjnych rynkach, stawiając na jakość wykonania, materiały i nowatorskie technologie. Do specjalistycznych sklepów turystycznych trafiały produkty przemyślane pod konkretne zastosowania i warunki, wcale nie wyjątkowo tanie, ale nowocześniejsze niż te polskie, lepiej wyposażone, bardziej kolorowe i z historią do opowiedzenia. Owszem, rynek odzieży codziennej zalany był dalekowschodnimi towarami z kategorii „cokolwiek, byle za grosze”, które dobrej sławy azjatyckim produktom nie przyniosły. Dosyć szybko okazało się jednak, że alternatyw w sklepach outdoorowych nie ma i trzeba zawierzyć sprzedawcy, że akurat ten chiński produkt wcale bublem nie jest. Aktualnie znacznie rzadziej narzekamy na to, że rozpadł nam się produkt Made in China/ Bangladesh/ Taiwan, ale zauważamy, że rozpadł nam się tani produkt imitujący coś, czym nigdy nie był. Często spodziewaliśmy się tego podczas zakupu, jednak oszukiwaliśmy siebie mniej lub bardziej świadomie, że „tym razem się uda”, że to rzeczywiście okazja, wyprzedaż magazynu, promocja, specjalna partia dla ogromnej sieci.

Marmot kurtka Made In China

(fot.Marmot)

Fabryka, fabryce nierówna

Jednak tak jak kilkanaście lat temu, tak i dzisiaj, są w Azji fabryki bardzo dobre, jak i te śmieciowe. Przy czym przenoszenie produkcji nie dotyczy już wyłącznie Chin. Fabryki usytuowane są w większości krajów azjatyckich, a każdy z tych krajów produkuje w pełnej gamie jakościowej – od najwyższej, do garażowej. Przykład z prozy życia wzięty: jeden z dysków do rzucania, za którymi mój pies biega jak szalony, nie sprostał „paszczy” już po pierwszym kłapnięciu (tak, pierwszym). Kosztował, w popularnym dyskoncie z owadem w logo, 10 zł (cytat z sumienia: „no przecież to tylko kawałek plastiku, dlaczego miałby być droższy?”). Drugi, kupiony w sklepie zoologicznym, kosztował 50 zł (“matko, kawałek gumy za pięć dych?!”) i używany jest już dwa lata. Ten pierwszy był dosyć bezczelnym importem plastikowego śmiecia. Drugi, to produkt pożądanej jakości, niewyobrażalnie drogi dla kogoś, kto wcześniej nie wyrzucił 10 zł… Obydwa zostały wyprodukowane w azjatyckich fabrykach. Jednak w pierwszym przypadku transport był pewnie droższy niż materiał użyty do jego produkcji. Ta zasada dotyczy każdego asortymentu, również produktów ze sklepu górskiego. 

Columbia kropki Omni Heat

(fot.Columbia)

Dobre się ceni

Za co płacimy tak naprawdę w sklepie turystycznym? Głupie pytanie! Pozornie często słyszę, że płaci się “za logo”. Stwierdzenie boleśnie płytkie i nieprawdziwe. Spoglądając na topowe marki- przecież konkurujące między sobą, zajadle walczące o grupę pasjonatów gór- to różnica w cenach ich porównywalnych produktów sięga zaledwie 10 – 15%. Naprawdę możliwym jest by cała branża, z kilku kontynentów, zmówiła się ile kosztować ma kurtka z GORE-TEX® Pro, ile buty z mocowaniem na raki automatyczne, a ile 70 litrowy plecak trekkingowy w opcji “full wypas”? Płacimy za jakość – krój, materiał, technologię. Płacimy projektantom, designerom, testerom. Wszystkim osobom zaangażowanym w badania, innowacje i wdrożenie. W końcu płacimy “chińczykom” którzy nie wszędzie są wyzyskiwani i nie pracują tylko za miskę strawy. Od wielu lat branża outdoorowa próbuje przebić się do świadomości kupujących z komunikatem godziwych warunków pracy, dbałości o środowisko, odpowiedzialnym wyborze surowców (czy zwróciłeś kiedykolwiek uwagę na oznaczenie bluesign?).  Dlaczego jeden softshell w discountowym koszu kosztuje 79 zł, a w sklepie outdoorowym 1099 zł? Obie kurtki najprawdopodobniej zostały wyprodukowane w Chinach. Dla laika różnica jest mała, może wierzy, że wszystko zamyka się w “logo”, a tak naprawdę jest fundamentalna.

Można takie pytanie postawić inaczej: czego oczekuję np. od outdoorowej odzieży wysokiej jakości? Chciałbym, aby po podniesieniu ręki, rękaw nie zsuwał mi się poniżej nadgarstka. Aby kieszenie były na odpowiedniej wysokości. Nie chciałbym, aby zamek zepsuł mi się po kilku miesiącach. Chcę, aby nie zaczęła się rozpadać gdy akurat walczę z wiatrem 50km/h i śniegiem zalepiającym oczy. Chcę, aby kurtka po 20 praniach nadal wyglądała tak samo, i aby nie straciła swoich właściwości. 

The North Face kurtka Summit Series

(fot. The North Face)

W związku z tym ostatnim wymaganiem mam swoją obserwację. Chodząc po górach na przestrzeni wielu lat, zauważyłem, że wśród tańszej odzieży zwykle pozycję mocno dominującą zdobywa w sezonie zaledwie jedna marka. Szczególnie widać to w Tatrach, kiedy wyjdziemy powyżej schroniska. Wiąże się to być może z faktem, że powyżej schronisk filtruje się procent świadomych turystów, a co za tym idzie, przygotowanych, chociaż w stopniu minimalnym do warunków. Ale do czego zmierzam… Otóż po dwóch latach fantastycznej popularności i absolutnej dominacji marka X zazwyczaj całkowicie znika ze szlaku. W jej miejsce wchodzi nowy lider — marka Y. Gdy mijają kolejne 2-3 sezony, pałeczkę przejmuje logo Z. Jednocześnie, proporcje marek z wyższej półki zdają się być cały czas zachowane (trochę tego i owego, trochę nowego, trochę starego). W moim odczuciu, dzieje się tak dlatego, że tańsze produkty mają naprawdę krótki okres żywotności przy jednocześnie gorszych cechach użytkowych. Zużywają się nadzwyczaj szybko.

Dlatego, zostając turystą czy wspinaczem, który nie zamierza rzucić swego hobby w diabły w przyszłym miesiącu, warto inwestować w produkty lepszej jakości. Jak w maksymie: „nie stać mnie, aby kupować tanie rzeczy”.

Ile produktu w produkcie?

Czy odbiegłem od tematu? Zmierzam ku końcowi. Kiedyś alergicznie reagowaliśmy na etykietę Made in China. Potem przeszliśmy nad tym do porządku, przestaliśmy zwracać na to uwagę. Jednak tak jak kiedyś wczytywaliśmy się w kraj produkcji, czy dziś nie powinniśmy wczytywać się bardziej świadomie w cenę? Czy kupując tanie buty do biegania (bo tak napisano w gazetce podrzuconej nam pod drzwi) rzeczywiście oszczędzamy? Najprostszy zabieg na kolanie kosztuje przecież 6 tys. zł. Czy kupując „softshell” za 99 zł wierzymy, iż posiada on cechy oczekiwane od produktu określanego tym pojęciem? Kupując parówkę, możemy przeczytać, ile procent mięsa znajduje się w tej parówce. Ale ile trekkingu jest w butach trekkingowych? Wydajmy nasze pieniądze rozsądniej. Z nieba nam nie spadają.

                 

Udostępnij

Strona wykorzystuje pliki cookies w celach wyłącznie statystycznych. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były instalowane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na wykorzystanie plików cookies. Dowiedz się więcej.