19.11.2021

Routesetting – Adam Pustelnik o układaniu dróg i boulderów

O sztuce routesettingu rozmawiamy z Adamem Pustelnikiem - jednym z najbardziej utalentowanych polskich wspinaczy, autorem powtórzeń takich dróg jak Action Directe i Orbayu, routsetterem międzynarodowym ISFC, autorem dróg na igrzyskach w Tokio.

                       

Każdy kto trenuje na ścianach wspinaczkowych zapewne słyszał już to słowo: routesetting. Co oznacza? To nic innego jak sztuka układania dróg oraz boulderów na ścianach oraz zawodach wspinaczkowych. Dziś routesetting to dla wielu osób stały zawód a dobrzy routesetterzy są znani i doceniani w środowisku.

Jak ewoluował routesetting na przestrzeni lat? Kiedy przyjął formę profesjonalną?

To zależy od kraju i tego jak się rozwijało w nim wspinanie jako rozpoznawalny sport i dyscyplina. W Polsce routesetting to rzecz dość świeża. To kwestia ostatnich dziesięciu lat, kiedy ludzie pracujący jako routesetterzy uznawani są za profesjonalistów w swojej dziedzinie i mogą znaleźć pracę. Związane to jest z rozwojem ścian wspinaczkowych, które stały się bardziej komercyjne i w związku z tym mają zapotrzebowanie na to, by regularnie powstawały nowe drogi i bouldery. W ten sposób pojawiło się zapotrzebowanie na ludzi, którzy w coraz bardziej profesjonalny sposób będą dostarczać takich usług.

Gdy zaczynałem kręcić drogi na zawodach polskich i międzynarodowych, w Łodzi funkcjonowała w zasadzie jedna ściana – klubowe AKG. Tam oczywiście nikt nie układał dróg ani boulderów. Ja wtedy miałem szansę cokolwiek układać raz na trzy, cztery miesiące. Gdy spotykałem na zawodach ludzi z Wielkiej Brytanii lub Francji i pytałem ich kiedy ostatni raz coś kręcili to ze zdziwieniem odpowiadali, że wczoraj. Dopiero od niedawna routesetting stał się w Polsce normalną, codzienną pracą. Dziś routesetterzy na polskich ścianach pracują pięć dni w tygodniu. Dla dobrych routesetterów znaleźć dziś pracę w Polsce czy w Europie to nie problem.

Współczesny routesetting wysoko ceni estetykę i widowiskowość (fot. archiwum własne Adama Pustelnika)

Myślałem, że odpowiesz, że routesetting jest tak stary jak pierwsze zawody?

To zależy jak zdefiniujesz profesjonalizm. Jako zawód, w którym pracujesz na co dzień to jednak kwestia ostatnich lat. Pod koniec lat osiemdziesiątych, na początku dziewięćdziesiątych na słynnych zawodach wspinaczkowych, na przykład Arco Rock Master, dróg nie kręcili profesjonalni routesetterzy tylko inni wspinacze, inni zawodnicy. W krajach zachodnich w grupie routesetterów znajdziesz oczywiście ludzi, którzy mają po sześćdziesiąt lat i pracują w tym zawodzie przez ostatnie trzy dekady. To najczęściej osoby, które były wcześniej zawodnikami. Taka była pierwotna kolej rzeczy. Najpierw byłeś zawodnikiem, a potem chcąc zostać w kręgu zawodów, zaczynasz kręcić drogi. Routesetting pozwalał znaleźć sposób na kreatywne podejście do wspinania. Routesetting to po prostu sposób na przedłużenie pasji do wspinania. Tak to wyglądało również w moim przypadku.

Jak zostać profesjonalnym routesetterem? Czy ścieżka kariery jest jakoś sformalizowana?

Są dwie drogi rozwoju. Pierwsza to ta związana z routesttingiem komercyjnym czyli praca na ścianach. To daje możliwość rozwoju nie tylko samych umiejętności routesettingu ale również zarządzania wszystkim co związane z planowaniem i prowadzeniem ściany. Dziś jakość pracy routesettera bezpośrednio przekłada się na jakość ściany i jej atrakcyjność.

Druga ścieżka to pójście w kierunku pracy na zawodach. Droga do pracy przy zawodach miedzynarodowych zaczyna się oczywiście od pracy przy imprezach lokalnych. Pod koniec każdego roku krajowa federacja rekomenduje maksymalnie dwie kandydatury do federacji międzynarodowej. Komisja routesettrów ISFC zaś ogłasza pulę miejsc na dany rok i ze zgłoszonych osób wybiera nowych routesetterów na podstawie doświadczenia i referencji. To bardzo wąskie grono i dostęp do niego jest mocno reglamentowany.

(fot. archiwum własne Adama Pustelnika)

ISFC organizuje kilkanaście imprez w ciągu roku. Łącznie pozycji do pracy jest około sześćdziesięciu, czasami nieco więcej. Każdy routesetter pracujący na zawodach międzynarodowych ma dwie szanse pracy w ciągu roku. Jedna to praca, na której rozpoznaje poziom i pracuje pod kimś, kto już kręcił zawody międzynarodowe. Podczas drugiej jest już szefem i to on podejmuje decyzje. To sposób na utrzymanie jakości. Praca przy zawodach międzynarodowych to wisienka na torcie i nadal rzecz, która dzieje się bardzo rzadko. Międzynarodowych routesetterów jest tylko trzydziestu. ISFC dba o to by w tej grupie były osoby z różnych krajów i kontynentów, większość stanowią jednak osoby z Europy. W ostatnich latach IFSC kładzie nacisk by do grona routesetterów trafiały również kobiety.

W Polsce mamy trzech routesetterów międzynarodowych: ja, Tomek Oleksy i Marcin Wszołek. Poziom niżej jest Olek Romanowski, który jest routesetterem kontynentalnym.

Jak Ty zostałeś routesetterem?

Dzięki Tomkowi Kuglerowi, który w tamtym czasie był szefem komisji sportowej PZA. To on zachęcił mnie bym poszedł na kurs dla routesetterów międzynarodowych. Byłem akurat na roku urlopu dziekańskiego, więc skorzystałem z wolnego czasu i pojechałem na kurs do Francji. To był chyba 2004 rok. Równolegle, przez pięć lat, pracowałem dużo na polskich zawodach. Gdy rozpoczynałem swoją karierę tak naprawdę inwestowałem czas i wysiłek w zawód, który w zasadzie nie istniał,. Ściany, nawet te na Zachodzie, nie zatrudniały routesetterów. W 2008 roku po raz pierwszy pracowałem jako aspirant na zawodach międzynarodowych w Bułgarii, potem także na Pucharze Europy Juniorów w Gdańsku. Te dwie imprezy dały mi pozycję by zostać routesetterem międzynarodowym, co pierwszy raz stało się w 2009 roku na mistrzostwach świata juniorów w Valence. Gdy zaczynasz pojawiać się regularnie na zawodach takiej rangi, nabierasz doświadczenia i łatwiej zdobywać ci kolejne pozycje pracy na zawodach IFSC.

Dziś IFSC już nie prowadzi kursów dla routesetterów, bo rynek rozwinął się szybciej niż kursy. Grupa ludzi, która nabrała doświadczenia na ścianach komercyjnych i zawodach krajowych powstała sama. IFSC doszło do wniosku, że trzeba wybierać z tej grupy zamiast tworzyć kursy. Nie ma też czegoś takiego jak egzamin na routesettera IFSC. Faktem jest, że droga do routesettingu międzynarodowego jest dość zawiła i w sporym stopniu polega na znajomościach. By trafić do grona routesetterów IFSC trzeba dużo pracować z federacją lokalną. Jeśli miałbymm coś doradzić osobom aspirującym to właśnie jak najwięcej pojawiać się na zawodach lokalnych. Być obecnym, inwestować swój czas i energię, budować swoje doświadczenie przez ciężką pracę.

routesetting
Routesetting: wizualna estetyka drogi jest tak samo ważna jak jej ruchy (fot. archiwum własne Adama Pustelnika)

Jak wspominasz swoją pierwszą drogę na zawodach miedzynarodowych? Fajnie wyszła?

To wspomniany Puchar Europy Juniorów w Gdańsku. To była trochę praca po omacku. Już rozumiałem o co chodzi ale na przykład nie miałem wprawy w pracy na podnośniku, co dziś jest oczywistością. Droga wyszła fajnie, dobrze rozrzuciła zawodników. Ale, kurde, jakbyś to zobaczył z dzisiejszej perspektywy [śmiech]! Z punktu widzenia estetycznego dziś wstydziłbym się coś takiego nakręcić! To był jeszcze wspinaczkowy oldschool. Mistrzostwa świata juniorów w 2009 w Valence we Francji wyszły mi znacznie lepiej. Praca w dużej grupie routesetterów, inne narzędzia, dużo dróg, inna estetyka, dużo struktur.

Jakiej trudności są drogi na zawodach międzynarodowych?

Trzeba zacząć od tego, że wyceny dróg w skałach nie da się porównać do wyceny dróg na zawodach. Czynnikiem mocno determinujących jest styl drogi. Czy będzie ona odpowiadała danemu zawodnikowi? A przecież zawodnicy mają tylko jedną próbę. Często ten styl jest bardziej istotny niż sama wycena trudności fizycznej. Dla seniorów, którzy, jak Adam Ondra wspinają się na poziomie 9a OS, jeśli nakręci się drogę trudną do odczytania, niekomfortową, ryzykowną to ona może mieć 8b i będzie za trudna. Ale zazwyczaj finały mistrzostwa świata seniorów dla mężczyzn to okolice 8c/8c+. Dla kobiet 8b/8b+. Ale, podkreślam, wszystko zależy od stylu drogi, od tego jak ta droga “się wspina”.

Na jakim poziomie musi się wspinać routesetter układający drogi na zawodach międzynarodowych?

Odpowiedź jest taka: jako routesetter nie możesz zostawić żadnej sekwencji, żadnego ruchu na drodze, który nie był zrobiony przez ciebie lub kogoś w zespole. Nie musisz zrobić całej drogi. Ale ja lubię być w takiej formie by móc robić całe sekwencje układanej drogi. Wiem, że jeśli znając ruch, wiedząc jak on powinien zostać wykonany, nie jestem w stanie go zrobić, to znaczy, że jest on po prostu za trudny. Dlatego znacznie rzadziej układam zawody boulderowe. Znam swoje granice i wiem, że nie jestem już w takiej formie. Oczywiście, czasami bywa tak, że masz w zespole routesetterów bardzo dobrego zawodnika i to on testuje drogi. Kilkukrotnie układałem bouldery z japońskim zawodnikiem Tsukuru Hori. On jest koszmarnie silny, robił wszystko co ułożyliśmy. Problem był taki, że on je robił ale później zawodnicy ich nie robili [śmiech]. Trzeba zwrócić uwagę na bardzo istotną rzecz. Układając boulder możemy go próbować na spokojnie. Zawodnik wychodząc ze strefy ma tylko cztery minuty.

routesetting
Routesetter nie może zostawić żadnej sekwencji, żadnego ruchu na drodze, który nie był zrobiony (fot. archiwum własne Adama Pustelnika)

Czy routesetterzy mają swój charakterystyczny, rozpoznawalny styl?

Sądzę, że wielu z nas tak, owszem, ma bardzo rozpoznawalny styl. Na przykład Manuel Hassler. Jego drogi są zawsze w stylu koordynacyjnym, dynamicznym a jednocześnie na bardzo wysokim poziomie fizycznym. Bardzo ciekawe rzeczy układa, często dość nowatorskie.

Jak nakręcić dobrą drogę na zawodach?

Cholera, nie wiem jak odpowiedzieć! To czym ja się staram kierować przy kręceniu, to to żeby drogi były intuicyjne. A jednocześnie stawiające jakieś ciekawe wyzwania. Dobra droga powinna być tak nakręcona by zawodnik mógł pokazać wszystko co umie. Bo wtedy zawody są fajne i ciekawe. Bywa, że nakręcisz piękną drogę, ale później ona wcale dobrze nie wypada na zawodach. A bywa też tak, że nie jesteś zadowolony z tego co zrobiłeś a wychodzi dobry zawodnik i świetnie się po nie wspina. Przede wszystkim, tu nie chodzi o pojedynek między routesetterem a zawodnikiem, o to czy zawodnik odczyta myśli routesettera. Przeciwnie. Jako routesetter powinienem zaaranżować taką scenę, żeby zawodnicy nie mieli wątpliwości o co chodzi, mogli walczyć do końca i nie popełniali głupich błędów. Wydaje mi się, że pod tym względem dobrze wyszły drogi w Tokio. Zawodnicy świetnie się na nich wspinali. A o to właśnie chodzi.

routesetting
Pamiętnik routesettera (fot. archiwum własne Adama Pustelnika)

Masz tendencję do kręcenia rzeczy za trudnych lub zbyt łatwych?

Często kręcę rzeczy zbyt trudne. Lepiej jeśli rzecz będzie nieco za trudna niż za łatwa. Bo wtedy zawodnicy walczą z trudnością drogi niż z presją czasu. Zawodnicy czują, gdy droga jest łatwa. Wtedy o kolejności decyduje czas przejścia, zawodnicy zaczynają się śpieszyć i popełniają głupie błędy. Ale zdarzyło mi się na zawodach w 2019 roku, że wszystkie zawodniczki oprócz jednej, w finale spadły na tym samym ruchu. To porażka dla routesettera. Ale ogólnie rzecz biorąc, zbyt trudna droga to taka sama katastrofa jak droga zbyt łatwa.

Stresujesz się jak zawodnicy wspinają się po twoich drogach?

Jasne. Wydaje mi się, że ogólnie jest dużo więcej zawodów, które nie wychodzą niż tych, które wychodzą. Często są sytuacje, że wolisz schować się za ścianą, nerwowo palić papierosa i nie patrzeć na to co się dzieje. Każdemu czasami nie wychodzi, mimo najlepszych starań. Myślisz, że podjąłeś właściwe decyzje, ułożyłeś piękne ruchy a potem wychodzą zawodnicy i okazuje się, że jest zupełnie inaczej.

routesetting
Routesetting na igrzyskach w Tokio (fot. archiwum własne Adama Pustelnika)

Jak w przypadku części boulderowej w Tokio?

Dużo rozmawialiśmy o tym, pracowaliśmy przecież obok siebie, zespół obok zespołu. Na to jak wyszła część boulderowa złożyło się wiele czynników. Trzeba pamiętać o tym, że format łączony był nowością i jak doszło do najważniejszych zawodów to się skończył. Tokio było jedynym momentem, gdy grupa najlepszych zawodników walczyła w dwóch rundach, w których obie rundy miały taką samą wagę. W Touluzie i Hachioji ważniejsze były eliminacje. Bo to po nich dostawałeś bilet do Tokio. Nie trzeba było wygrać finałów. To zmienia postać rzeczy. Druga sprawa: w formacie łączonym w boulderach są trzy a nie cztery problemy. To również zmienia grę. Nikt też nie mógł wiedzieć jaki będzie poziom stresu wśród zawodników na zawodach rangi Igrzysk. A to bardzo istotny czynnik. Widać było, że zawodnicy byli bardzo zestresowani i rzadko podejmowali próbę innego rozwiązania problemu, nie próbowali nowych patentów.

Kręcąc drogi mieliśmy nieco łatwiejsze zadanie. To był dla zawodników ostatni start. Mogli dać z siebie absolutnie wszystko, nie mieli nic do stracenia. My układając tą drogę, mieliśmy to w głowie. Nie chcieliśmy kombinować, chcieliśmy zostawić jak najwięcej przestrzeni dla zawodników, by mogli pokazać w czym są najlepsi. Ta droga przecież nie była skomplikowana do odczytania. Miała wyglądać ładnie i dawać fajne ruchy pokazujące różnorodność wspinania.

Jaki masz zespół układajac taką drogę?

To bardzo ważna kwestia. Miałem sprawdzony zespół: Jan Zbranek z Czech i Hiroshi Okano i Akito Matsushima z Japonii. Znaliśmy się, pracowaliśmy razem wielokrotnie, lubimy ze sobą pracować. Co więcej, miesiąc wcześniej układaliśmy drogi w Innsbrucku. Do tego mieliśmy dwójkę Japończyków, którzy pomagali nam w testowaniu dróg.

Dream team Tokio (fot. archiwum własne Adama Pustelnika)

Ile zajęło wam ułożenie drogi?

Spędziliśmy sześć dni na ułożeniu dwóch eliminacji i dwóch finałów. I cztery pełne noce. Rundy kończyły się późnym wieczorem. Nocami musieliśmy ściągać jedną drogę i nakręcać kolejną, ponownie dokonywać testów i wprowadzać zmiany w zależności od tego co widzieliśmy na treningach zawodników i kolejnych rundach. Każda runda zawodów daje ci informację zwrotną co działa a co nie. Jako routesetter na bieżąco podejmujesz decyzje o modyfikacjach. Czasami to drobne przekręcenie chwytu, podmiana na nieco mniejszy albo odjęcie stopnia. To po to żeby wyrównać intensywność drogi.

Proces układania dróg zaczyna się zawsze od finałów. Najpierw kręcisz finały, potem środkową rundę a na końcu eliminacje. Eliminacje już zostają i są gotowe na zawody. Więc finały – najważniejszą drogę – kręcisz na początku i często ona nie wychodzi najlepiej. W najważniejsze zadanie wchodzisz bez rozgrzewki. Bierzesz struktury, chwyty i kręcisz. Czasami wydaje się, że coś fajnie zagra a wcale tak nie jest. Więc ściągasz, nakręcasz nowe, znów ściągasz, znów przekręcasz. A w międzyczasie inni wzięli najfajniejsze chwyty. Tak jest dosyć często.

routesetting
Routesetting: nocne testy routesetterów na drodze finałowej w Tokio (fot. archiwum własne Adama Pustelnika)

Drogi w Tokio mogliśmy wstępnie omówić miesiąc wcześniej w Innsbruck’u. Zarys dróg mieliśmy przedyskutowany i nawet nieco sprawdzony. Gdy przyjechaliśmy do Tokio wiedzieliśmy jakie sekcje sprawdziły się w Innsbrucku, wiedzieliśmy co robić. Poszliśmy do składu chwytów zobaczyć co jest inspirujące, co wypełni wymyślone przez nas sekcje. Pomysł był taki: pierwsza sekcja po dużych elementach, potem sekcja boulderowa, dynamiczna, spektakularna. Robimy ją na dole, bo wtedy zawodnicy jeszcze mają siłę, nie będą się bali zaryzykować dynamicznego ruchu. Następnie przechodzimy w sekcję wytrzymałościową podzieloną na różne elementy stylowe. Bardzo ważne były struktury – pozwoliły zmienić geometrię ściany, sprawić, że ruchy stały się bardziej przestrzenne i widowiskowe. I chyba dobrze wyszło?

routesetting
Jakob Schubert po ukończeniu drogi finałowej w Tokio (fot. archiwum własne Adama Pustelnika)

Jakie predyspozycje powinien mieć routesetter? Czy duże doświadczenie w skałach pomaga?

Przede wszystkim dużo pokory. Ale wiesz dlaczego ja lubię tą pracę? Bo zawsze pracuje się w zespole. Z innymi ludźmi. Bardzo to doceniam. Umiejętność pracy w zespole jest cholernie ważnym elementem tej pracy. By dzielić się własnymi pomysłami i być otwartym na pomysły innych. Jeśli chodzi o wspinanie w skałach – to zależy jak się wspinasz. Gdybym ciągle wspinał się tylko po dziurkach w pionie – to pewnie by nie pomagało. Ale jeśli jesteś otwarty, wspinasz się w różnych skałach, różnych formacjach, to będziesz nabywał doświadczenia ruchów a to jest niezwykle pomocne. Skały dają bardzo dużą inspirację. Przecież my nie wymyślimy takich ruchów jak natura.

[W 8academy znajdziecie wiele wspinaczkowych treści. Zarówno artykułów, jak i podcastów. Szczególnie polecamy: Nasze skały – podcast z Włodzimierzem Porębskim]

                 

Udostępnij

Strona wykorzystuje pliki cookies w celach wyłącznie statystycznych. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były instalowane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na wykorzystanie plików cookies. Dowiedz się więcej.