Wspinaczkowy Puchar Świata w Tokio, Chongqing i Nanjing
30.05.2016

Wspinaczkowy Puchar Świata

Dla jednych, wspinaczka to pomysł na ciekawe spędzenie wolnego czasu, hobby lub pasja. Dla innych, to sposób na życie, zawody, rywalizacja, zdobywanie pucharów i medali. Do tej drugiej grupy zaliczają się nasi Teamowicze, którzy opowiedzieli nam o swoich wrażeniach ze startu w Pucharze Świata w Azji.

                       

Trójka naszych Teamowiczów: Kasia Ekwińska, Ola Rudzińska i Marcin Dzieński z sukcesami starują w zawodach, zarówno krajowych, jak i międzynarodowych. Ze swoich ostatnich zawodów Pucharu Świata, które rozegrały się w Japonii i Chinach, przywieźli nie tylko świetne lokaty, ale również niezapomniane wrażenia z pobytu na egzotycznym Dalekim Wschodzie. Oto, co nam powiedzieli po powrocie.

Kasia: bouldery, Tokio i chiński targ

Pierwszą część roku postanowiłam przeznaczyć na zmierzenie się z bouldrowymi Pucharami Świata. Przetrenowałam całą zimę, kupiłam bilet, spakowałam plecak i wyruszyłam do Azji, gdzie rozegrano dwie edycje zawodów.

Pierwsza z nich odbyła się w Japonii, w leżącej nieopodal Tokio miejscowości Kazo- malutkiej i na pozór niczym się niewyróżniającej. Jednak sam klimat zawodów, stworzony przez mieszkańców i organizatorów, był niepowtarzalny. Szczególnie miło zapadły mi w pamięci dzieci, które z ręcznie robionymi pamiątkami, powitały zawodników.

Bouldery układał min. Chris Danielson z USA, który zafundował spore problemy o nieco innych charakterze, niż te, które zazwyczaj można spotkać podczas zawodów pucharowych.  Mój start, nie był zbyt udany, choć muszę przyznać, że uwielbiam takie wspinanie – duże chwyty, często wręcz monumentalne struktury, ruchy bardzo dynamiczne. Udało mi się zatopować na dwóch baldach, niestety  spadałam z trzeciego i to właśnie przyczyniło się do tego, że nie weszłam do półfinału. Oczywiście nie obyło się bez frustracji. Startujący w zawodach Polacy, Kuba Jodłowski i Andrzej Mecherzyński-Wiktor, również nie mieli szczęścia. Jednak świetne finały i perspektywa zwiedzania Tokio, szybko poprawiła mi humor. Miałam dokładnie 2,5 dnia na ,,wsiąknięcie” w Tokio. Udało mi się zobaczyć tyle, co ,,normalny” turysta zwiedza w tydzień.

Wybrałam się między innymi na największy targ rybny na świecie – Tsukiji, gdzie pracuje około sześćdziesiąt tysięcy ludzi, a codziennie sprzedawanych jest blisko 2 tysiące ton ryb. Odwiedziłam także dzielnicę Akihabara, która słynie ze sprzedaży elektroniki. Znajdują się w niej ogromne, pięciopiętrowe sklepy ze sprzętem i anime, na punkcie których Japończycy mają niezłego bzika. Warto dodać, że w prawie każdej dzielnicy są także salony gier, często wielopiętrowe, w których panuje hałas nie do zniesienia, a kulki do gry przewijają się w kilogramach. Nie mogłam także pominąć stacji Shibuya, na której znajduję się największe skrzyżowanie na świecie. Podczas jednej zmiany świateł przemieszcza się po nim około 2,5 tysiąca osób. Byłam także w Harajuki, która zdominowana jest przez ekstrawagancką młodzież. Nie zabrakło również wizyt w barach sushi.

Wczytuję galerię

Czas pobytu w Japonii dobiegł końca. Nadeszła pora na Chiny, a dokładnie na miasto Chongqing, które liczy około 31 milionów mieszkańców.

Boulderowcy poszli na pierwszy ogień. Dosłownie ogień, bo temperatura sięgała 30 stopni. Bouldery były ewidentnie łatwiejsze niż te w Japonii, przez co eliminacje były bardziej widowiskowe- zawodnicy więcej się powspinali. Moim kolegom ponownie zabrakło szczęścia, bo niewiele zabrakło żeby dostali się półfinału. Podsumowując mój start przychodzi mi do głowy tylko jedno słowo – UPAŁ. Było tak gorąco, że ciężko było stać na materacu i tak gorąco, że wszystkie paczki płynęły jakby całe oblane potem. Dodatkowo, damskie eliminacje były naprawdę trudne, bo już dwa topy dawały półfinał. Chodź ciężko mówić o daniu z siebie wszystkiego, urobiłam jednego balda, czyli o jednego za mało. Pocieszającym i motywującym może być fakt, że wszyscy przesunęliśmy się znacznie bliżej pierwszej 20, zarezerwowanej dla półfinalistów.

Czasu na zwiedzanie miasta było niewiele,  ale udało się wyskoczyć na targ warzywno-owocowy  do starej części miasta – Ciqikou, a także poszwendać się chwilę po tajemniczych uliczkach Chongqing.

Wczytuję galerię

Ola: chińskie wspinanie na czas z niespodziankami w tle

Puchar Świata w czasówkach szczególnie lubuje się w azjatyckiej części świata. W tym roku w Chinach rozegrane będą, aż cztery edycje z tego cyklu. Jak co roku, na pierwszy ogień poszło Chongqing, a tydzień potem dawna stolica Chin – Nanijng.

W Chongqing przywitało nas słońce i trzydziestostopniowy upał. Po długiej i wyczerpującej podróży oraz problemach z zakwaterowaniem, pierwszy poranek przeznaczyliśmy na odpoczynek. Do eliminacji pozostały dwa dni.

Eliminacje, jak zawsze, dla jednych były bardziej, a dla drugich mniej udane. W gronie szczęśliwców mieliśmy cztery Polki: Aleksandrę Rudzińską (czyli autorkę), Klaudię Buczek, Anię Brożek oraz Edytę Ropek. Trzy z nich awansowały do następnej rundy, w tym ja. Już przed ćwierćfinałem wiedzieliśmy, że na pewno mamy jedną przedstawicielkę Polski w finałowej czwórce. Czekał nas bieg, w którym ,, nasze” dziewczyny musiały się wzajemnie eliminować. I tak, Klaudia wyszła zwycięsko z pojedynku z Edytą. Ja niestety miałam nieco gorszą sytuacje. Czekał mnie jeden z najtrudniejszych biegów. Po słabych eliminacjach, nie miałam najlepszego rozstawienia, przez co w walce o wejście do finałowej czwórki musiałam zmierzyć się z francuską Anouck Joubert, aktualną Mistrzynią Europy. Mimo wszystko postanowiłam zawalczyć, dzięki czemu awansowałam do finału (wygrywając o jedyne 0.07s). W półfinale Klaudia bez problemu pokonała sporo słabszą Indonezyjkę. Mnie natomiast czekał kolejny bardzo trudny bieg- rywalizacja z aktualną rekordzistką świata Iuliią Kapliną. Niestety popełniłam dość duży błąd na samym końcu, co skutkowało niewyłączeniem czasu i przegraniem wyścigu, mimo wygrywanego biegu. Została mi jedynie walka o brąz, który ostatecznie zdobyłam. Klaudia zajęła drugie miejsce, a wcześniej wspomniana Iuliia Kapilina wygrała. Szczerze mówiąc były to jedne z najbardziej wymagających zawodów, w jakich brałam udział. Z powodu problemów technicznych (awaria systemu i brak wyników eliminacji mężczyzn), finały kobiet były rozgrywane bieg za biegiem, runda za rundą. Przerwy były naprawdę krótkie, a dziewczyny z biegu na bieg były co raz bardziej zmęczone. Zaraz po finałowym biegu pań, rozpoczęła się rywalizacja mężczyzn. W tej stawce mieliśmy tylko jednego reprezentanta, Marcina Dzieńskiego, który po zaciętej walce w ostateczności zajął 4 miejsce. Gdy emocje już opadły, a my złapaliśmy chwilę oddechu, zawodnicy z teamu Rosji, Włoch, Iranu, Indonezji i oczywiście Polski spotkali się na wspólnym treningu. Był to chyba jeden z najbardziej udanych treningów.

Wczytuję galerię

Po czterech dniach kadra polski przeniosła się z Chongqing do Nanijng. W dawnej stolicy Chin nie było już tak ciepło. Czekało tam na nas pochmurne niebo i delikatny deszczyk. Podobnie jak w Chongqing, w Nanijng również czekały na nas niespodzianki (na szczęście nie były one związane już z hotelem). Ze względu na złe prognozy pogody, zawody przeniesiono o jeden dzień wcześniej.

Eliminacje przebiegły sprawnie. Dla mnie były zdecydowanie bardziej udane niż te wcześniejsze. W finałowej ósemce mieliśmy dwie reprezentantki: Klaudię i mnie. Jak wszyscy wiemy: historia lubi się powtarzać, i ponownie dwie Polki stanęły naprzeciw siebie. Dla Klaudii nie był to szczęśliwy bieg. Popełniła błąd, przez co tak naprawdę oddała mi zwycięstwo. Mój następny bieg mimo tego, że ze słabszą przeciwniczką, okazał się przegrany. Ponownie została mi walka o brąz, ale tym razem musiałam uznać wyższość reprezentantki Rosji i zadowolić się czwartym miejscem. Zawody te nie były tak trudne jak w Chongqing, ponieważ pomiędzy kobiecymi rundami finałowymi, odbywały się biegi męskie, więc był czas na chwilę odpoczynku. W rywalizaji Marcin Dzieński zgarnął brąz i ustanowił nowy rekord Polski.

Zawody w Azji możemy uznać za bardzo dobry początek sezonu. Każdy z nas mógł się przekonać, w jakiej jest formie i nad czym musi popracować przed kolejnymi zawodami: następnymi cyklami Pucharu Świata oraz wrześniowymi Mistrzostwami Świata w Paryżu.

  Marcin: męska rywalizacja i nowy rekord Polski 

Poziom wspinaczki na czas w przeciągu ostatnich kilku lat kolosalnie poszybował w górę. Patrząc trzy lata wstecz, wynik 6:30 dawał rekord świata. Nikt nawet nie myślał o pokonaniu bariery sześciu sekund. Jednak ten moment nadszedł, a ,,niemożliwe stało się możliwe”. Zawodnicy zaczęli robić biegi poniżej sześciu sekund, a uzyskanie czasu z 6 na przodzie jest już passe.

Po kilkumiesięcznych wyczerpujących treningach nadeszła chwila na pierwszy sprawdzian –  zawody Pucharu Świata w chińskich Chongqing i Nanjing. Walka o medale, ale i o ,,piątkę z przodu”.

Najpierw Chongqing i pierwszy etap zawodów- eliminacje.  Według mnie, to eliminacje właśnie są najbardziej stresującą częścią. Ale udało się, przechodzę dalej, jestem czwarty. Myślę, nie jest źle. Czas na finały. Biegnę z zawodnikiem z Iranu –  przechodzę dalej. Teraz kolej na walkę ze Staszkiem z Rosji, znam go, jest mocny. I znowu sukces, przechodzę dalej. Jestem w finałowej czwórce! Jest realna szansa na złoto. W kolejnej rundzie biegnę z Dimą, również z Rosji. Wiem, że muszę pobiec na 150%. Zaczyna się, chwila skupienia. Słychać: ,,at your mark, ready, go!”  Biegniemy. Wyłączyliśmy zegary. Patrze i nie wierzę…. 0,02 sekundy różnicy pomiędzy nami. Przegrałem z czasem 5:97. Pocieszające jest to, że mój wynik to nowy rekord Polski, a mi pozostaje jeszcze walka o trzecie miejsce. Jest szansa na brąz, trafiam na Danyla z Ukrainy. Poirytowany wcześniejszą minimalna przegraną, czuję, że tym razem wygram. Biegniemy, na końcówce wpadam w mały poślizg i przegrywam. W Chongqing zdobywam czwarte miejsce.

Kilka dni później jesteśmy w Nanjing. Z powodu pogody, zawody zostają przełożone na dzień wcześniej. Przychodzi dzień startu. Po eliminacjach jestem trzeci. W finałach biegnę kolejno z Linem z Chin i Olkiem z Rosji. Następnie trafiam na Libora z Czech. Sytuacja podobna do tej z Chongqing, przegrywam wejście do ścisłego finału – znów pozostaje mi walka o brąz. Różnica czasów to 0,04 sekundy, mój czas to 5:95 – nowy rekord Polski. W biegu o trzecie miejsce walczę ze Staszkiem z Rosji- wygrywam. Mam brąz!

Wczytuję galerię

.

Podsumowując chiński Puchar Świata: przywiozłem 4 oraz 3 miejsce, a dodatkowo nowy rekord Polski. Tymczasem, zabieram się za kolejne treningi, bo już za dwa miesiące kolejny start. Tym razem w Europie, a dokładnie we francuskim Chamonix pod Mont Blanc.

[Zainteresował Was ten temat? Przeczytajcie również wywiad z Albanem Levierem – wszyscy pytają jak to jest wygrać z Adamem Ondrą oraz artykuł opisujący dzień z życia zawodnika!]

Trzymajcie kciuki za kolejne starty i kibicujcie naszym Teamowiczom na kolejnych zawodach!

                 

Udostępnij

W Temacie

Strona wykorzystuje pliki cookies w celach wyłącznie statystycznych. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były instalowane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na wykorzystanie plików cookies. Dowiedz się więcej.