Tak mocno przyciągają nas niesamowitą atmosferą i pięknymi pejzażami, że ewentualne niewygody schodzą na dalszy plan. Bo trzeba wiedzieć, iż są to miejsce kultowe z wielu powodów, także ze względu na niezwykłą historię.
Schroniska w Tatrach Polskich mają rzesze fanów, którzy zawsze z największą przyjemnością wpadają tam, by coś zjeść lub przenocować. Jednak nie każdy turysta odwiedzający te wyjątkowe obiekty ma świadomość ich historii. W pierwszej części niniejszego opracowania przybliżyliśmy dzieje Schroniska PTTK Morskie Oko, Schroniska PTTK w Dolinie Roztoki, Schroniska Górskiego PTTK w Dolinie Pięciu Stawów Polskich i Schroniska na Hali Ornak. Teraz czas na kolejną czwórkę.
Dolina Gąsienicowa była celem turystycznych wędrówek już na początku XIX wieku, ale schroniska zaczęły się tam pojawiać dopiero pod koniec stulecia. Pierwszy tego typu budynek wzniesiony został przez Józefa Sieczkę w roku 1885 nieopodal Czarnego Stawu Gąsienicowego. Ówcześni miłośnicy gór musieli jednak być gotowi na nocleg w iście spartańskich warunkach.
Potencjał malowniczej doliny dostrzegali też działacze Towarzystwa Tatrzańskiego. W roku 1890 organizacja nabyła część hali, na której znajdowały się pasterskie szopy. Jeden z budynków zaadaptowano na kuchnię turystyczną inny na altanę dla miłośników gór. Ten drugi gmach w roku 1894 doczekał się kolejnej przebudowy. Efektem było powstanie schroniska, oferującego noclegi w bardzo skromnych warunkach. Obiekt ten – w późniejszym czasie nazywany “starym schroniskiem” – zakończyć miał swą działalność w roku 1945.
Rzeczone stare schronisko w dwudziestoleciu międzywojennym zyskało dużego sąsiada. Z inicjatywy Oddziału Warszawskiego Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego tuż obok powstał dobrze nam znany “Murowaniec”. I trzeba przyznać, że ówczesnym budowniczym nie brakowało rozmachu! Do zrealizowania śmiałego projektu architektów: Zdzisława Kalinowskiego i Karola Sicińskiego, potrzeba było wielu ton kamieni. Te sprowadzano spod Kościelca, ale też – by ułatwić sobie zadanie – przy placu budowy otwarto mały kamieniołom. Jego pozostałością jest niewielkie zagłębienia w ziemi, znajdujące się około 100 metrów na północ od “Murowańca”. Co ciekawe, w tym przedsięwzięciu brali udział żołnierze Wojska Polskiego.
12 lipca 1925 roku, po około czterech latach od rozpoczęcia budowy, można było otworzyć nowy obiekt. Inaugurację uświetnili swą obecnością zacni goście, w tym prezydent RP Stanisław Wojciechowski oraz założyciel TOPR – Mariusz Zaruski. Na mapie polskich gór pojawiło się miejsce, wzbudzające w tamtych czasach zachwyt. Wśród przedwojennych schronisk wzniesionych w Tatrach, “Murowaniec” uchodził, bowiem, za obiekt niezwykle nowoczesny. Nic w tym dziwnego, że od początku przyciągał licznych turystów i narciarzy.
Budynek, w którym nocowali przedwojenni miłośnicy gór, trochę różnił się od tego, jaki widzimy dzisiaj. W latach 50. XX wieku obiekt został powiększony o zachodnie skrzydło. W następnej dekadzie schronisko doczekało się kolejnej, aczkolwiek nieplanowanej wcześniej przebudowy. W grudniu 1963 roku w “Murowańcu” wybuchł poważny pożar, który strawił drewniane poddasze. Osoby odpowiedzialne za odbudowę, nieco zmodyfikowały plany projektantów schroniska. W zrekonstruowanym obiekcie zabrakło m.in. wąskiej zbiorczej sali na poddaszu, którą turyści z przekąsem nazywali… trumną.
“Murowaniec” zmieniał się też na przestrzeni ostatnich lat. W roku 2010 obiekt przyłączony został do sieci energetycznej. Od tego momentu w Dolinie nie są już słyszalne pomrukiwania agregatu, który przez wiele lat był jedynym źródłem prądu. Wyrazem nowoczesności jest też “przyschroniskowa” biologiczna oczyszczalnia ścieków.
Dziś obiekt oferuje 110 miejsc noclegowych, co i tak nie przystaje do popularności tak urokliwego miejsca. Turystów lubujących się w spontanicznych akcjach uczulamy, że warto zawczasu pomyśleć o rezerwacji. Już w pierwszym punkcie schroniskowego regulaminu znalazł się, bowiem, zapis, iż: “ze względu na obowiązujące przepisy przeciwpożarowe schronisko nie udziela noclegów na podłodze”.
Chociaż dzisiaj spośród obiektów znajdujących się w Dolinie Gąsienicowej status schroniska ma tylko Murowaniec, warto wspomnieć, iż przed laty takich miejsc było więcej. Schroniskową przeszłość ma tzw. “Księżówka”, czyli dzisiejszy budynek służb leśnych Tatrzańskiego Parku Narodowego. Wcześniej była to pasterska szopa, którą w latach 30. XX wieku na schronisko zaadaptowała rodzina Strączków. W roku 1938 obiekt wydzierżawiło Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży, a podczas wojny urzędowali tam Niemcy, czyniąc zeń posterunek Straży Granicznej. Od roku 1959 gmach należy do TPN.
Podobnie ma się sprawa z popularną “Betlejemką”. W budynku należącym dziś do Centralnego Ośrodka Szkoleniowego Polskiego Związku Alpinizmu od lat 20. XX wieku, aż do roku 1973 mieściło się prywatne schronisko turystyczne. Obiekt prowadzony przez rodzinę Bustryckich, chociaż standardem z pewnością nie dorównywał pobliskiemu “Murowańcowi”, miał całkiem spore grono fanów.
Dolina Kondratowa jest miejscem, które przed wielu laty upatrzyli sobie fani turystyki narciarskiej. To właśnie z myślą o nich, w roku 1910 wybudowano niewielki schron. Historia “kondratowskich” schronisk zaczęła się jednak niezwykle pechowo, gdyż wspomniany obiekt działał zaledwie rok. Gmach, zniszczony przez lawinę śnieżną, został jednak odbudowany, dzięki staraniom właściciela okolicznych ziem – Jerzego Uznańskiego. Narciarze, ale też wędrowcy, byli częstymi gośćmi innego schroniska, wzniesionego w 1933 roku przez Jana Polaka.
Doliną Kondratową zainteresowała się także Krakowska Izba Rolnicza, z której inicjatywy nieopodal prywatnego schroniska powstała tzw. “wzorowa bacówka”. Obiekt, którego budowa zakończyła się w roku 1937, pełnił podwójną rolę: był małym zakładem mleczarskim, w którym produkowano i przechowywano sery, ale też domem bacy, doglądającego interesu.
Taki stan nie utrzymał się długo. Po wybuchu wojny, drewniany budynek wpadł w ręce okupanta niemieckiego, który bacówkę przekształcił w posterunek Straży Granicznej. W latach 1947-48 gmach przeszedł kolejną metamorfozę. Powiększony o dodatkowe skrzydło, mógł stać się pełnoprawnym schroniskiem górskim. A ponieważ wkrótce po wojnie zostały rozebrane okoliczne obiekty, można powiedzieć, iż to on “przejął” obsługę całego ruchu turystycznego, goszcząc wędrowców robiących sobie przerwę na uroczej hali.
Do najmniejszego w Tatrach schroniska (bo taki “tytuł” przysługuje obiektowi na Hali Kondratowej) oprócz miłośników gór zaglądali też liczni sportowcy. W końcu inicjatorem przekształcenia przedwojennej bacówki w obiekt turystyczny i “gazdą”, był tu znany biegacz narciarski i olimpijczyk, Stanisław Skupień. Ale któż dziś jest w stanie sobie wyobrazić, że odbywały się tam… zgrupowania kadry skoczków czy biegaczy narciarskich? To nie pomyłka! W latach 50. i 60. XX wieku ten kameralny obiekt gościł ówczesnych asów polskiego sportu.
Jednym z argumentów, przemawiających za wyborem tej właśnie lokalizacji, mogło być sąsiedztwo obiektów sportowych: skoczni terenowej (na której swą formę szlifował m.in. Stanisław Marusarz) oraz naturalnego toru saneczkowego.
Lawina śnieżna, która zniszczyła pierwszy schron, nie była jedynym groźnym kataklizmem, jaki nawiedził malowniczą halę. 26 kwietnia 1953 roku Matka Natura raz jeszcze chciała przypomnieć o swej sile. Duży głaz, który do dziś znajduje się przy bocznej ścianie schroniska, był jednym z wielu, jakie stoczyły się wówczas do Doliny Kondratowej z Długiego Giewontu. Chociaż poważnemu uszkodzeniu uległ narożnik budynku, zarządcy obiektu z pewnością mogli mówić o dużym szczęściu.
Porozrzucane po polanie głazy, latem tak chętnie oblegane przez zmęczonych turystów, są niezbitymi dowodami na niszczycielską siłę żywiołu. W roku 1965 władze zdecydowały się na dosyć kontrowersyjny ruch. Sprowadzono, bowiem, górników, którzy w sposób kontrolowany pozbyli się wiszących nad schroniskiem, dużych kamieni, co miało zminimalizować ryzyko powtórzenia się katastrofy.
Choć dziś trudno w to uwierzyć, urokliwa i łatwo dostępna Dolina Chochołowska początkowo nie była zbyt popularnym celem turystycznych wycieczek. Miłośnicy pięknych, górskich pejzaży liczniej zaczęli odwiedzać to miejsce dopiero na początku XX wieku. Dosyć późno, w porównaniu z innymi miejscami, które obecnie należą do wizytówek Tatr, powstawały tam pierwsze elementy infrastruktury turystycznej.
Pierwszym obiektem, w którym miłośnicy gór mogli przenocować, był schron wzniesiony w roku 1911 z Inicjatywy Towarzystwa Tatrzańskiego. Wyposażony w prowizoryczne “posłania” ze słomy oraz gałęzi, dalece odbiegał od tego, co oferują znane nam schroniska. Budowlą znajdującą się nieopodal przejścia do Doliny Starorobociańskiej, zainteresowała się wkrótce Sekcja Narciarska Towarzystwa Tatrzańskiego, która w latach 1918-19 przeprowadziła w niej remont.
Wizja zwiększonego ruchu turystycznego w Dolinie Chochołowskiej nie za bardzo spodobała się właścicielom okolicznych łąk i lasów. Prymitywne schronisko zaczęło być niszczone i rozkradane przez niezadowolonych górali. Pierwszy schron nie przetrwał konfrontacji z niechęcią miejscowych.
Mimo takich problemów, popularność uroczej Doliny Chochołowskiej szybko rosła. Odpowiedzią na zwiększony ruch turystyczny była inwestycja przeprowadzona przez Warszawski Klub Narciarski. W lutym 1933 roku, na Polanie Chochołowskiej otwarty został obiekt, w którym wygodny nocleg znaleźć mogło aż 150 miłośników Tatr. W budynku funkcjonowała nawet stołówka. Schronisko swą działalność zainaugurowało z pompą, a wśród zaproszonych gości nie zabrakło prezydenta RP – Ignacego Mościckiego. Niestety, obiekt nie przetrwał wojennej zawieruchy. Najpierw Niemcy zaadaptowali go na placówkę Straży Granicznej, od roku 1943 i ataku partyzantów stał pusty, a 3 stycznia 1945 roku spłonął.
W roku 1937 w Wyżnej Bramie Chochołowskiej swoje prywatne schronisko otworzyła rodzina Blaszyńskich. Trzeba przyznać, iż właścicielom nie brakowało uporu. Obiekt w krótkim czasie dwa razy spłonął. Najpierw w styczniu 1945 podpalili go Niemcy, a w grudniu 1946 roku ucierpiał podczas potyczki oddziałów KBW i UB z partyzantami. Za każdym razem Blaszyńscy odbudowywali schronisko. Tak traumatyczne historie nie były w stanie ostudzić zapału dzielnych górali. Udało się to jednak komunistycznym władzom, które w roku 1973 odkupiły obiekt, a następnie przekazały go Dyrekcji TPN.
Ale wróćmy jeszcze na malowniczą Polanę Chochołowską. W roku 1951 na zgliszczach dawnego budynku, który dumnie prezentował się na tle tatrzańskich grani, zaczęto wznosić nowy obiekt. Budowa schroniska, zaprojektowanego przez Annę Górską (tą samą, która nadała “kształt” gmachom na Hali Ornak i w Dolinie Pięciu Stawów Polskich), trwała do roku 1953.
W okazałym budynku o kubaturze 9543 m³ może dziś nocować 121 gości (na stronie obiektu znajdziemy informację, że nie ma możliwości spania na “glebie”). Obecnie jest to największe schronisko w Polskich Tatrach. Warto też wspomnieć, że obiekt na Polanie Chochołowskiej korzysta z energii wytwarzanej przez niewielką elektrownię wodną, która zbudowana została na pobliskim Jarząbczym Potoku.
Na koniec naszej wycieczki po tatrzańskich schroniskach, zostawiliśmy sobie gmach, który schroniskiem do końca nie jest, chociaż zarządza nim Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze. Budynek oferujący noclegi na Polanie Kalatówki, już na pierwszy rzut oka nie przypomina innych obiektów administrowanych przez PTTK. Co więcej: znacznie odbiega też od tradycyjnej architektury zakopiańskiej.
Zwrot “górski hotel”, który – żeby nie było wątpliwości – zawarty został w nazwie obiektu, traktować należy jako obietnicę nieco wyższego standardu. Bardzo prawdopodobne, iż takich właśnie wygód spodziewali się zawodnicy i kibice narciarstwa, szykujący się na zakopiańskie Mistrzostw Świata FIS w 1939 roku. Ten sporych rozmiarów budynek, wzniesiony w stylu tyrolskim, powstał właśnie po to, by móc ugościć uczestników prestiżowych zawodów. Ciekawostką jest fakt, że budowa gmachu, w którym mieści się dziś Hotel Górski PTTK Kalatówki trwała zaledwie… 150 dni!
Zresztą Polana Kalatówki narciarzy przyciągała już dużo wcześniej. To tam w roku 1910 powstała pierwsza w Tatrach skocznia narciarska, a na nieodległym stoku przygotowano trasę do slalomu. W roku 1912, czyli zanim jeszcze ktokolwiek pomyślał o budowie górskiego hotelu, Tatrzańskie Towarzystwo Narciarzy otworzyło skromne schronisko dla miłośników dwóch desek. Drewniany obiekt ucierpiał podczas pierwszej wojny światowej, ale po jej zakończeniu został odnowiony i rozbudowany. Niestety, podczas II wojny światowej doszczętnie strawił go pożar.
* W niniejszym artykule wykorzystano m.in. informacje z książki Ryszarda Jakubowskiego i Roberta Szewczyka „Są takie miejsca… Schroniska górskie w Polsce”, Warszawa 2013.
Strona wykorzystuje pliki cookies w celach wyłącznie statystycznych. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były instalowane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na wykorzystanie plików cookies. Dowiedz się więcej.