Zastanawiasz się nad wejściem na popularne szczyty takie jak Gerlach czy Mont Blanc? W sieci można znaleźć sporo ofert przewodnickich, ale nie wiesz czym one się różnią. W gąszczu informacji trafiasz na skrót IVBV.
Przewodnik górski IVBV Maciej Ciesielski opowiada o szczegółach swojej pracy i o tym, jakie wymagania trzeba spełnić, by ten tytuł uzyskać. Przeczytaj zapis podcastu, w którym poruszono temat wejścia na często uczęszczane szczyty.
[W innym odcinku naszego podcastu poruszamy problem czarnego przewodnictwa. Polecamy!]
Piotr Czmoch: Witamy na kolejnym podcaście 8a.pl i 8academy.pl. Dzisiaj rozmawiamy z Maćkiem Ciesielskim, który oprócz wspinacza z dużymi dokonaniami, jest instruktorem i przewodnikiem IVBV. To będzie główny temat naszej dzisiejszej rozmowy. Kto może być przewodnikiem w Tatrach?
Maciej Ciesielski: Aby zostać przewodnikiem trzeba zdać kurs na przewodnika tatrzańskiego trzeciej klasy. Taki przewodnik górski zajmuje się oprowadzaniem wycieczek głównie po dolinach. Potem można zdobywać wyższe klasy, czyli drugą i pierwszą. Nie jestem tego typu przewodnikiem, więc nie chcę wchodzić w szczegóły. Jestem przewodnikiem technicznym z międzynarodowej federacji, która zrzesza przewodników ze wszystkich krajów. Zajmujemy się głównie wyjściami poza szlakowymi, wspinaczką, jazdą freeride’ową poza trasami, nie oprowadzamy wycieczek szkolnych.
P. Cz.: Co oznacza skrót IVBV?
M. C.: Można przetłumaczyć to jako Międzynarodowa Federacja Związków Przewodnickich. Ja należę do Polskiego Stowarzyszenia Przewodników Wysokogórskich, które jest członkiem tej federacji.
P. Cz.: Kto może wprowadzić klienta na Mięguszowiecki Szczyt, na który nie prowadzi szlak?
M. C.: Przewodnik tatrzański wyższych klas lub międzynarodowy przewodnik górski.
P. Cz.: Jeżeli ktoś chce wynająć przewodnika na wejście na jeden ze szczytów alpejskich, jakie ma możliwości?
M. C.: To jest prostsza sprawa. W większości krajów alpejskich respektowany jest status przewodnika międzynarodowego. Co więcej, krajami założycielskimi były Szwajcaria, Niemcy, Austria, Włochy i Francja. Na terenie tych krajów jest to dosyć klarowne. Żółta legitymacja IVBV to są te uprawnienia, których przewodnik górski tam potrzebuje.
P. Cz.: Jak zostać przewodnikiem IVBV?
M. C.: To jest niestety dosyć długa droga. Trzeba mieć skompletowany wykaz wspinaczkowy, który być może nie jest imponujący pod względem pokonywanych trudności technicznych, ale trudno go zrobić. To ponad 30 dróg o różnym stopniu trudności, powagi i charakterze. To są drogi zimowe i letnie powyżej 800 metrów, powyżej 600 metrów, jest to dokładnie opisane. Poza tym trzeba mieć wykaz skiturowy o sporym przewyższeniu. Dobrze widziane są trudniejsze zjazdy narciarskie.
Jeśli zdobędzie się taki wykaz, składa się podanie i dostaje się zaproszenie na trzy egzaminy. Jeden narciarski, dwudniowy na dosyć wysokim poziomie, jest tam jazda na stoku i w terenie. Drugi dotyczy wspinania lodowego, a trzeci wspinania skalnego.
Wtedy można przystąpić do kursu, który trwa ok. 90 dni. Jest on podzielony na bloki, a każdy kończy się zaliczeniem. Później są egzaminy aspiranckie, również trzy, czyli narciarski, skalny i lodowy. Zostaje się aspirantem i zaczynają się praktyki. Pierwsze, obserwowane, pod bezpośrednim nadzorem instruktora przewodnictwa. Potem praktyki już bez bezpośredniego nadzoru, ale nadal pod kimś. Gdy aspirant zbierze odpowiednią ilość praktyk, może przystąpić do trzech egzaminów końcowych. Dla mnie to było jak drugie studia.
Dlaczego to tak wygląda? Założenie jest takie, że musimy być kilka klas wyżej niż prowadzimy. Ktoś może powiedzieć, dlaczego przy wejściu na III-kową drogę ktoś musi mieć takie doświadczenie. Jeżeli warunki nagle się popsują to trzeba mieć duży zapas. Przewodnik górski wpierw musi mieć ogromne swoje doświadczenie i dopiero takie osoby uczymy fachu.
Podstawowe działanie z ludźmi, czyli krótka lina, mimo dużego doświadczenia, wydaje się na początku abstrakcyjne. Bardzo dużo praktyki, trenowania, uczenia się tego od lepszych sprawia, że zaczynamy rozumieć jak ta metoda działa.
Ponadto na kursie nie uczymy, jak się wspinać czy jeździć na nartach, to wszystko trzeba już umieć. Uczymy jak działać z ludźmi, żeby to było bezpieczne. Naszym głównym mottem jest: najpierw bezpieczeństwo, potem dobra zabawa, a na koniec realizacja celu. Najważniejsze jest, żeby bezpiecznie wrócić i być zadowolonym.
P. Cz.: Z tego, co wiem chodzisz z klientami na bardzo ambitne drogi, które nawet dla wspinaczy są wyzwaniami. Kim są Twoi klienci?
M. C.: Każdy, coś chciał robić jak zostawał przewodnikiem. Ja zawsze chciałem się wspinać w pracy. Każdy z moich kolegów ma jakąś działkę, część lubi wchodzić na fajne granie, część lubi wprowadzać ludzi na najwyższe szczyty. Ja wybrałem taką działkę wspinaczkową i zawsze do tego dążyłem.
Co więcej, kiedyś w Polsce było takie myślenie, że jak idzie z Tobą przewodnik górski to jest gorzej, wręcz nie wypada. Teraz to się zmienia. Osoby, z którymi pracuję mają mało czasu, wykonują bardzo dużą pracę. Trenują, chodzą na sekcję, wspinają się ze znajomymi w skałach, ale mają mało wolnego czasu. One wolą pomoc przewodnicką kogoś, kto jest na miejscu, zna warunki i wie jaka jest sytuacja w danym rejonie. To z takimi ludźmi udaje mi się robić trudniejsze rzeczy. Często jest to też realizacja moich wspinaczkowych marzeń. Udaje mi się łączyć pracę, z czymś, co sam chciałem zrobić.
P. Cz.: Czy są to stałe osoby czy raczej cały czas nowe?
M. C.: Głównie pracuję ze stałymi osobami. Jestem zwolennikiem naszego wspólnego rozwoju. Nie wyobrażam sobie, że ktoś do mnie przychodzi i idziemy na trudną drogę. Dobry przewodnik górski nie wybiera celu pod siebie, ale patrzy przez pryzmat osoby, z którą ma się wspinać.
Ona może być dobra, ale musisz ją sprawdzić małymi kroczkami. Jak ktoś przyjeżdża na pierwszy wyjazd w Alpy, to nie idę z nim na poważną, długą drogę z trudnym zejściem. Idę na trudną drogę, ale z której w każdej chwili można się wycofać. Widzę, jak ona reaguje, fajnie jak mamy czasem jakiś mały kłopot. Kiedy jest gorsza pogoda, widzę jak ktoś reaguje w stresie.
Potem można pójść na duże alpejskie ściany, które nie są trudne technicznie, ale podejście i zejście oraz kwestia wycofu odgrywają istotną rolę. U mnie jest to stały rozwój, bardzo często te osoby wykonują kawał dobrej roboty. Przez cały sezon trenują, żeby za rok zrobić coś trudniejszego.
P. Cz.: Z tego, co mówisz to bardziej partnerstwo niż relacja przewodnik-klient.
M. C.: To jest nasza praca, czasami jest wręcz trudno, kiedy przeżywa się super wspólne chwile w górach, a potem trzeba się na koniec rozliczyć. Wybrałem taki zawód, staram się go wykonywać jak najlepiej, ale jest ryzykowny. Nie może być to układ partnerski, bo jedna osoba płaci drugiej, ale zasady są klarowne. Ta osoba z góry wie, ile ma zapłacić i to jest jej decyzja, aby skorzystać z mojej oferty. W międzyczasie często się zaprzyjaźniamy, znamy się i spędzamy ze sobą dużo czasu.
Bardzo zależy mi na rozwoju tych ludzi i nie ma żadnych przeciwwskazań, żeby robili jak najwięcej kursów i stawali się coraz bardziej samodzielni. Wtedy zaczynają się wspinać ze znajomymi, a dla mnie to jest o tyle fajne, że czuję się z nimi bezpiecznie. Mają podstawy, których wcześniej im brakowało, lepiej asekurują, a do mnie i tak przychodzą na trudniejsze drogi, żeby pokonywać swoje bariery.
P. Cz.: Jak sobie radzisz z tym, że idziesz z kimś, kogo znasz słabo i oddajesz swoje życie w jego ręce?
M. C.: Tzw. krótka lina, czyli metoda asekuracji z ludźmi, którzy z nami chodzą jest najbardziej ryzykowna. Musimy bardzo zwracać uwagę na to, jak stawiają nogi, jak chodzą i to jest ten moment w pracy przewodnickiej, w którym zdarza się najwięcej wypadków. W trakcie wspinaczki jest kilka metod, na które coraz częściej przechodzimy. Na przykład nieco inny sposób asekuracji, który pozwala zwiększyć bezpieczeństwo.
Z tego powodu mówię o rozwoju, bo nie pójdę z kimś do kogo nie mam zaufania na bardzo trudną rzecz. Tak samo nie pójdę na drogę, gdzie jest trudne zejście, jeżeli wiem, że ktoś ma słabe doświadczenie z chodzeniem w rakach. To jest clue naszej pracy, że musimy na to patrzeć z różnych stron. To nie jest tylko aspekt przejścia trudności, ale też to jak wygląda zejście, pogoda, co możemy zrobić w razie załamania pogody.
Są na przykład osoby, które są słabe techniczne, ale mocne psychicznie i wiesz, że z taką osobą możesz zrobić naprawdę trudne rzeczy. Wiesz, że w razie załamania pogody, nie będą panikować i się stresować. Są osoby, które pokonują duże trudności, ale musisz mieć stuprocentową pewność, że w razie czego zaraz zjeżdżasz, bo będą bardzo zdenerwowane.
P. Cz.: Jesteś również instruktorem wspinaczki, wolisz pracę instruktora czy przewodnika?
M. C.: To są inne obciążenia psychiczne. W pracy instruktorskiej zwłaszcza w górach i podczas szkoleń zimowych, dochodzimy do sytuacji, kiedy nasz podopieczny wspina się sam. Nie jesteśmy w stanie ocenić z dołu, że jest w trudnym miejscu ze słabą asekuracją. Stres za Twojego podopiecznego jest ogromny. W pracy przewodnickiej ryzykujemy bardziej swoim lotem, to my jesteśmy w trudnościach. Osobiście wolę bardziej stresować się o siebie niż od kogoś. Mi pod tym względem bardziej pasuje praca przewodnicka.
Instruktorzy bardzo często działają na tych samych drogach, robią dzień w dzień to samo. Przewodnictwo ma ten plus, że jednego dnia mogę jeździć zimą na nartach, drugiego wspinać się lodowo, a trzeciego wchodzić na jakiś szczyt. Poznaje się też ciekawych ludzi i mi taka praca bardziej odpowiada.
P. Cz.: Czy podczas pracy przewodnickiej zdarzają się wypadki?
M. C.: Tak. Moim zdaniem, mówienie, że przewodnik górski zapewnia 100% bezpieczeństwa jest kłamstwem. To są jednak góry, zawsze zdarzają się sytuacje wyjątkowe, niezależne od nas. Część to błędy w sztuce, a część to rzeczy niezależne od nas, coś się może urwać czy spaść, może przyjść załamanie pogody. Poruszanie się za pomocą krótkiej liny też jest na swój sposób niebezpieczne.
Z jednej strony jest to super sposób na życie i jestem bardzo zadowolony, z drugiej zdaję sobie sprawę z ryzyka. Jestem matematykiem z wykształceniem i to jest statystyka. Jeżeli spędza się dużo czasu w górach, to może dojść do wypadku. Każdy, kto spędził 600 dni jako przewodnik górski miał jeden zero-jedynkowy wypadek. Dużo zależy od szczęścia. Ja tak miałem i dużo o tym opowiadam, bo chciałbym, żeby ktoś uniknął podobnego wypadku.
Niektórzy przewodnicy niepotrzebnie traktują to jak ujmę na honorze. Bardzo często to nie są błędy w sztuce, tylko zbieg pewnych okoliczności. Wypadki się zdarzają, pracujemy z różnymi ludźmi. Po swoich doświadczeniach staram się minimalizować grupy. Na niektóre cele można chodzić z dwoma osobami, jak tylko mogę staram się chodzić z jedną. Co roku te wypadki się zdarzają, część to błędy, a część to po prostu zdarzenia losowe.
P. Cz.: Chcesz powiedzieć więcej o swoim wypadku?
M. C.: Spadłem ze stałym stanowiskiem zjazdowym z dużego bloku skalnego. 10 dni wcześniej bardzo konkretnie go sprawdziłem, założyłem dodatkową pętle. Dzień wcześniej mój znajomy zjeżdżał z niego ze swoim gościem.
Byłem w kolejce, przede mną francuski przewodnik górski opuścił swojego klienta i zjechał. Ja byłem z dwójką, w tym dniu już nie sprawdzałem ponownie tego bloku, bo zauważyłem, że nadal jest tam moja taśma. Obawiałam się jej przetarcia, ale zobaczyłem, że ktoś zostawił karabinek. Dołożyłem frienda jako dodatkowe zabezpieczenie.
W momencie jak opuszczałem moich podopiecznych, byli tuż przy lodowcu, ok. 25 metrów niżej. Kiedy przejeżdżali przez szczelinę brzeżną, gdzie są największe naprężenia, cały ten blok runął. Miałem na tyle szczęście, że poleciałem w linii prostej, wypadłem z tego około 35-stopniowego stoku w miejscu, w którym szczelina była bardzo duża. Nie uderzyłem w twardy lód, tylko wpadłem do środka, gdzie zbierał się świeży śnieg. Wbiłem się po szyję i nic mi się nie stało. Śnieg całkowicie zamortyzował mój lot. W całej tej sytuacji spojrzenie na przewodnika, który przed chwilą z tego stanowiska zjechał i nic mu się nie stało, było bezcenne.
Ja uważam, że to mój błąd, być może blok miał gwarancję na 1000 zjazdów, a 1001 się nie udał. Teraz jestem przewrażliwiony na punkcie stanowisk z pętli na blokach, czasami aż nawet pedantycznie to sprawdzam i zmieniam. Zawsze mówiłem o tym, że wspinanie na poważnej alpejskiej ścianie jest niebezpieczne, ale powrót z niej jest jeszcze bardziej niebezpieczny. Trzeba też zwrócić uwagę na zmiany klimatyczne, te bloki się wytapiają i być może tu trzeba szukać przyczyny.
P. Cz.: Porozmawiajmy teraz o popularnych szczytach, na które wybierają się nasi słuchacze. Zacznijmy od Gerlacha, na który potrzebny jest przewodnik górski.
M. C.: Na Słowacji nie wolno chodzić poza szlakami chyba, że są to drogi wspinaczkowe. Jeżeli pójdziemy na Gerlach jakąś drogą wspinaczkową to nie ma żadnego problemu. Nie powinniśmy chodzić łatwiejszymi drogami nieoznakowanymi bez przewodnika. Miała pojawić się policja słowacka górska, która będzie tego pilnować. Nie chcę się wypowiadać czy słusznie.
Moim zdaniem wybór przewodnika powinien być dobrowolny. Słowackie prawo mówi, że prowadzić mogą tylko przewodnicy IVBV. Przewodnicy tatrzańscy uzyskali od polskiego ministerstwo pozwolenie na pracę na Słowacji.
P. Cz.: Teraz sytuacja jest taka, że nawet osoba bardzo doświadczona, która zdobyła ośmiotysięcznik nie może pójść sama na Gerlach najłatwiejszą drogą, musi iść wspinaczkową.
M. C.: Tak, ale muszę przyznać, że nie jestem częstym gościem na Gerlachu. Dotychczas było to zdroworozsądkowe, jeśli ktoś był sobie w stanie tam poradzić, sprawnie się poruszał i robił to dla siebie, to nikt nie robił mu problemu.
P. Cz.: Dużo bardziej poważna sytuacja dotyczy Mont Blanc, gdzie wprowadzono poważne ograniczenia.
M. C.: To jest dużo bardziej skomplikowane. Na Mont Blanc nie jest wymagany przewodnik górski. Drogą normalną można wejść samemu, a jeżeli chce się kogoś wprowadzić komercyjnie trzeba być przewodnikiem IVBV. Ograniczenia dotyczą ilości osób na tej drodze i są wprowadzone poprzez limity miejsc noclegowych w schroniskach. Dodatkowo ograniczyli miejsca na polu namiotowym, do korzystania tylko z namiotów, które są tam już rozstawione.
Pojawił się problem z rezerwacjami w schronisku. System opracował klub francuski, jest możliwość rezerwacji, ale zaliczka nie jest wysoka. Moim zdaniem to jest wyścig, jest też pula dla agencji francuskich. Są to często duże firmy, które z góry bookują określoną ilość noclegów. Potem jest taka sytuacja, że do 48 godzin wcześniej można zrezygnować, by odzyskać zaliczkę. Podejrzewam, że dla dużych firm zadatek nie jest za wysoki i z tych noclegów nie rezygnują.
Efekt jest taki, że w tym systemie schronisko jest w pełni zarezerwowane, a realnie jest prawie puste. Chatar, który się tym schroniskiem opiekuje też jest niezadowolony. Żyje tylko ze sprzedaży jedzenia, przygotowuje się na pełne obłożenie, a tu nie przychodzi 30%.
Mam nadzieję, że to zostanie ulepszone, może zaliczka się zwiększy. W tym roku nie byłem na Mont Blanc ani razu, ale wielu moich kolegów mówiło, że spało w schronisku, które było w 30% puste. To też efekt mody na „killianizm” jak to mówią w Chamonix, czyli na wbieganie na Mont Blanc. Generowało to wiele wypadków i pierwszym krokiem było postawienie strażnika, który sprawdzał czy mamy odpowiedni sprzęt.
P. Cz.: Czy dzikie przewodnictwo na Mont Blanc to duży problem?
M. C.: To jest ogromny problem i przede wszystkim sprowadza się to do ogromnego ryzyka. Moim zdaniem jeżeli ktoś byłby przewodnikiem bez uprawnień, ale robiłby to dobrze i zgodnie z regułami, czyli prowadził dwie osoby, miał sprzęt i robił wszystko jak najbliżej ideału to byłby mniejszy problem.
Natomiast wygląda to tak, że usługi takich przewodników są tańsze, dlatego często biorą oni ze sobą więcej osób. Czasem 3-4, a w skrajnych przypadkach 5-10. Uważam, że na Mont Blanc w niektórych momentach dwie osoby to jest dużo, z jedną osobą byłoby dobrze jak są złe warunki. Zdarzyło mi w początkowym sezonie odmówić dwóm osobom pójścia. Powiedziałem, że możemy iść tylko 1:1, bo jest zbyt niebezpiecznie.
W tym roku nie byłem ani razu na Mont Blanc. Za pierwszym razem jak podchodziliśmy, było tyle śniegu, że zasypana była trasa, po której w późniejszym czasie normalnie jeździ w kolejka. Podjąłem decyzję, że nie pójdę z dwoma osobami. Byliśmy w dwóch przewodników, po dwie osoby.
Dla mnie skończyło się to nieprzyjemnie. Te osoby miały do nas pretensje, a zrobiliśmy trzy fajne rzeczy, bardziej bezpieczne, ale trochę niższe. W momencie kiedy spotkaliśmy się z zarzutem, że nie spróbowaliśmy, dostałem wiadomość od mojego kolegi, że Słowak szedł 50 metrów za naszymi śladami, spadł.
Czasami też ludzie tego nie rozumieją, to przewodnik górski musi podjąć decyzję o ich bezpieczeństwie. Ja czasem nie jestem w stanie zapewnić bezpieczeństwa dwóm osobom, a jak ktoś prowadząc 12 jest w stanie to zrobić? To jest fizycznie niemożliwe. Bardzo często to odbywa się pod przykrywką wyjazdów partnerskich, ludzie podpisują, że nie biorą za nic odpowiedzialności. To nie jest tylko nasz problem, dużo jest też takich pseudo przewodników hiszpańskich czy z byłego bloku wschodniego.
Wiele razy była taka sytuacja, że idąc z moim ludźmi musiałem się zatrzymać i stanąć z boku. Jakikolwiek błąd prowadzonych przez takiego przewodnika ludzi, mógłby spowodować, że spadając, zagarnęli by też nas. Są połączeni razem liną i jak oni spadną, spadną wszyscy. Często takie grupy mają polskie flagi, rozmawiają po polsku i potem ludzie dookoła odbierają tak polskich turystów.
Na drodze normalnej między Gouter a Mont Blanc jest Vallot, czyli schron awaryjny dla tych osób, które skończyły trudną drogę od południa albo od wschodniej strony i schodzą ze szczytu i jest już późno. Tam nie wolno planować biwaku, a bardzo często ci ludzie z założenia planowali tam spanie, żeby było taniej.
Jak idziesz jako przewodnik górski na normalny atak szczytowy, jesteś tam ok. godziny 4.00 to wchodzisz do środka ze swoimi ludźmi, żeby się ogrzać i na przykład napić się herbaty. Tam jest teraz masa śmieci. Mnie zawsze zatrważało i było mi wstyd, że 40-50% tych śmieci jest w polskich napisach. W tym roku pierwszy raz Francuzi przylecieli tam śmigłowcem i dali wszystkim mandaty oraz zrobili akcję sprzątania tego miejsca.
Są dwie drogi: chcesz wejść na Mont Blanc i zrobić to z przewodnikiem albo robisz to samodzielnie. Uważam, że polskie szkolenia PZA są naprawdę bardzo dobre. Co więcej, jest masa dobrych kursów, gdzie można nauczyć się podstaw chodzenia w terenie lodowcowym czy pójść na kurs via ferratowy. Według mnie to, co mamy najbardziej cennego to nasze zdrowie i życie.
Musimy sami ocenić jak to wyceniamy i jak to chcemy zrobić. Czy chcemy zaufać komuś, kto jest profesjonalistą, to jest jego praca i spędził 3-4 lata na kursie i pół życia w górach, czy chcemy to zrobić z przypadkową osobą czy sami? Możemy się wcześniej przygotować i zrobić kursy, pochodzić na łatwiejsze góry lub zrobić to z marszu.
Z jakiś przyczyn powstała akcja Bezpieczny Kazbek. Okazało się, że tylu Polaków traktowało tę górę jako łatwą i tanią, co generowało wypadki. Bardzo często spotykałem ludzi, którzy mówili, że idą na Mont Blanc, ale będą się aklimatyzowali na wejściu, popełniali podstawowe błędy. Dużo rzeczy wynika z nieświadomości i niewiedzy.
Być może w takie osoby była wycelowana ta akcja Francuzów, ale te obostrzenia dotykają wszystkich. Jedyne, co mogę zauważyć to dzięki niej obniżyła się ilość pseudo przewodników na Mont Blanc, chodzą na inne góry. To zadziałało, ale z drugiej strony dwie kolejne najłatwiejsze drogi zaczęły być oblegane, a one są bardziej niebezpieczne.
P. Cz.: Aby uzmysłowić o czym rozmawiamy, w zeszłym roku z Maćkiem rozmawialiśmy o wypadku na Mont Blanc, dotyczącym osoby będącej uczestniczką tzw. wyprawy partnerskiej.
M. C.: To jest bardziej skomplikowana sprawa. Normalnie kolejka dojeżdża do końca, w tym momencie nie dojeżdżała i była ścieżka wzdłuż torów. Nadzorujący kolejkę postawił znak zakazujący przechodzenia, ale ponieważ to była najkrótsza ścieżka do bezpiecznej drogi, wszyscy tamtędy chodzili. To była łamanie przepisów, ale cały ruch tamtędy się odbywał.
Oficjalnie była wyznaczona droga bokiem przez przełęcz, na której o tej porze roku zalegał śnieg. Moim zdaniem ten człowiek nie sprawdził wcześniej warunków, nie wiedział, że są takie obostrzenia. Co więcej, możliwe, że jak zobaczył ten znak wystraszył się, że jest nielegalnym przewodnikiem i ktoś go złapie na tym zakazie i będzie miał podwójny problem.
Mimo że widział osoby idące łatwiejszą drogą, poszedł z tymi ludźmi wyznaczoną ścieżką w miejsce, w którym pewnie nigdy nie był i nie wiedział, że tam śnieg zalega. Okazało się, że ta jedna osoba, która miała iść tylko do schroniska Tete Rousse, gdzie normalnie raki nie są potrzebne, znalazła się w takim terenie.
Co więcej, to była sytuacja, w której miał ze sobą ok. 12 osób w grupie. Nie widział, co się dzieje na samym końcu. A tam właśnie szła dziewczyna, która sobie najmniej radziła. Nawet na szczyt nie planowała wejść i poślizgnęła się na płacie śniegu. Ten lider też wcześniej reklamował się na swojej stronie, że w ośmiu wejściach wprowadził na szczyt ponad 100 osób. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić jak można zapewnić bezpieczeństwo takiej grupie.
Do tej wysokości normalnie nic nie powinno się wydarzyć. Czasem są takie warunki, że na dojściu do Tete Rousse, na tej normalnej drodze jest dużo śniegu i trzeba się asekurować, ale o tamtej porze roku (byłem tam parę dni wcześniej), było super. Dopiero potem uświadomiłem sobie, że on poszedł z grupą bokiem, ale ja bym w tamtym miejscu wyciągnął linę i czekan, ubrał raki i kask, inaczej bym to pokonał.
P. Cz.: Czy jest tak, że polscy turyści bardziej ryzykują niż inne nacje?
M. C.: Często to jest kwestia fantazji połączonej z niewiedzą. Wydaje mi się, że jesteśmy na etapie dobrego sprzętu, ale niekoniecznie połączonego z wiedz,ą jak z niego korzystać. Lekceważymy potęgę gór i też to, że warunki mogą ulec zmianie. Parę lat temu byliśmy trzecią nacją ratowaną pod Mont Blanc po Francuzach i Brytyjczykach. Czy to oznaczało, że tak często mieliśmy tam wypadki czy, że tak dużo nas tam było, tego nie wiem.
P. Cz.: Ilu jest przewodników IVBV w Polsce?
M. C.: Około 35.
P. Cz.: A w Europie?
M. C.: Nie jestem pewien, ale na całym świecie jest to niecałe 7000.
P. Cz.: Jakie są koszty wynajęcia przewodnika na Gerlach?
M. C.: Generalnie jest taka zasada, że reguły wchodzenia na daną górę, ilość osób plus cenę podają miejscowi, czyli ci, do których ona należy. Na przykład na Matterhorn wchodzi się z jedną osobą, szwajcarscy i włoscy przewodnicy tak uznali.
Ja robię tak, że sprawdzam mniej więcej cenę miejscowych. Staramy się też nie psuć im rynku. Na Gerlach w tym roku, w zależności od ilości osób, a można wprowadzić na drodze normalnej 1-3, to była kwota ok. 1500 zł za przewodnika, a za jedną osobą 1200 zł.
P. Cz.: A Mont Blanc?
M. C.: Z roku na rok cena idzie do góry. Nigdy nie chodziłem na sam szczyt, zazwyczaj robiłem kurs z aklimatyzacją, który trwa sześć dni. Cena startuje od 2300 euro za dwie osoby.
P. Cz.: Dziękuję za rozmowę.
M. C.: Dzięki.
Zachęcamy do słuchania Podcastu Górskiego 8a.pl. Pełnej wersji rozmowy posłuchać można za pośrednictwem serwisów:
#robimywgórach
#robimywpodcastach
Strona wykorzystuje pliki cookies w celach wyłącznie statystycznych. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były instalowane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na wykorzystanie plików cookies. Dowiedz się więcej.