Nowy Rok to czas postanowień. Dla ludzi gór także. Wejdę na Rysy zimą, ukończę Koronę Gór Polski, sieknę moje pierwsze VI.3, przejdę swój pierwszy samotny szlak... niepotrzebne skreślić. Obiecujemy sobie zrobienie rzeczy, których dotychczas nie zrobiliśmy. A jak jest z dotrzymaniem tych postanowień? Wszyscy wiemy, niestety różnie z tym bywa...
Moje postanowienia noworoczne prawie nigdy nie są noworoczne. Podejmuję je cały czas i ciągle zmieniam. W sumie, to czemu by nie? Ostatecznie pewne w życiu są tylko podatki i śmierć. My zaś zmieniamy się stale. Dorastamy, dojrzewamy, zmieniamy pasję i życiowe priorytety. Nasze aspiracje i marzenia mają więc prawo zmieniać się wraz z nami. Nowe plany przykrywają te starsze, przychodzą do głowy w okolicznościach niekiedy niespodziewanych. Wiele moich pomysłów na wyprawy powstaje podczas… wypraw – jeszcze zanim skończę jakieś przejście, mam już pomysł na kilka kolejnych. Pomysł na ciekawe przedsięwzięcie może wpaść do głowy na spotkaniu lub festiwalu górskim, podczas kuluarowych spotkań z kumplami.
Przejście GSB – długo odkładana myśl doczekała się realizacji w roku 2016 (fot. autor)
Takie pomysły wpadają do głowy i wypadają z niej nieoczekiwanie. Nauczyłem się już, że muszę być gotowy na ich przyjęcie i zapisanie, inaczej uciekną. Czytam i oglądam ciekawe relacje znajomych i nieznajomych, a inspiracje notuję na bieżąco.
Zdecydowanie tak, czym byłoby życie bez marzeń i aspiracji? Sęk jednak w tym, by przekuć postanowienia w czyny. Sprawić, aby to, co dziś postanowione, za 12 miesięcy można było miło wspominać jako wyjątkową przygodę. Moje górskie postanowienia są kamieniami milowymi w poznawaniu świata i podwyższania sobie poprzeczki. „Coraz dalej i trudniej” nie mogą jednak wynikać z chęci imponowania komukolwiek. Znacznie bardziej wolę podejście, które mówi „bądź sobą, ale lepszym niż wczoraj”. Warto stawać się lepszym dla samego siebie i poczucia wewnętrznej siły, jaką to daje.
Pod koniec bardzo długiej podróży przez Azję, spojrzałem wstecz na tysiące miejsc, które przejechałem, a potem otworzyłem zeszyt i zapisałem tam listę miejsc, które chciałbym zobaczyć. Te pomysły zajęły niecałą stronę, wystarczyło ich jednak na wiele lat. Niewielki, postrzępiony notatnik z tamtej podróży mam do dzisiaj. Przeglądam go czasem. Na mojej liście sprzed sześciu lat widnieją dziś pomysły, które ostatecznie porzuciłem. W starym zeszycie, wiezionym przez 20 krajów Azji, wciąż mam zapisane wejść na siedmiotysięcznik – rzecz, o której wciąż myślę, ale do której nie przywiązuję już wagi. Wiele rzeczy po latach stało się jakby mniej istotnych. W ich miejscu znalazły się nowe, a i te zostały później zastąpione kolejnymi. Inne pamiętam i wciąż mam „z tyłu głowy”, choć bez dokładnych ram czasowych. To takie pomysły jak: wrócić w magiczne góry Pakistanu, nakręcić film w Indiach, przejść pustynię.
I są takie, którym nadałem priorytet oraz określiłem czas – za rok, za trzy lata. Kilka takich pomysłów z satysfakcją ,,zaliczyłem”, kończąc trudne wyprawy.
Koniec ,,przejścia Alp” (fot. autor)
Mam wiele pomysłów, ale tylko niektóre wchodzą choćby w fazę przygotowań. Zbieram je, ale wiem, że mogę je zmienić i tak właśnie robię. Każdego roku rodzą się świeże idee, otwierają nowe kierunki działania. Kiedyś chciałem robić świetne zdjęcia, ale w miarę jak moje fotografie nabierają barw, myślę też o filmowaniu. Chciałem pisać książki podróżnicze, ale gdy już to robię, przychodzi myśl, by pójść bardziej w kierunku reportażu. I tak dalej i tak dalej… Kiedyś zadałbym sobie pytanie co chcę zobaczyć i gdzie pojechać/wejść?. Teraz pytanie się zmieniło i brzmi raczej co jest dla mnie ważne i czego nowego chcę się nauczyć?
Na pomysł wpadam często spontanicznie, zazwyczaj gdy na chwilę uwolnię umysł od pracy. Niekiedy inspiracją jest zdjęcie, rzut oka na mapę, strzęp czyjejś opowieści, akapit artykułu. Impulsem do jego powstania może być wszystko, nawet poranne siedzenie w autobusie, który właśnie utknął w korku.
Myśli, które zjawiają się w taki sposób nie są uporządkowane. Na początek nie oceniam ich prawdopodobieństwa, wiem za to, że muszę je zanotować, by nie uciekły. Te spontaniczne impulsy zapisuję, a potem wracam do nich i przetrawiam. Czasem odrzucam, czasem zostawiam na liście. Lista pomysłów chroni je przed zapomnieniem i porządkuje, a zapisane pomysły stają się pewnymi drogowskazami. Gdy znajduję wolną chwilę w gonitwie dnia codziennego, rzut oka na taki „rejestr marzeń” pozwala zwolnić na chwilę i przypomnieć sobie to, co dla nas ważne.
Aby się jednak udały, pomysły muszą stać się planami. Czym jest PLAN? To nic innego jak POMYSŁ z datą jego realizacji.
Plany na rok 2017? To m. in. przejście łańcucha Alp, zakończone pomyślnie w październiku (fot. autor)
Postanowienia są super. Problem w tym, że nie wystarczą, abyśmy ruszyli z miejsca. Muszą być: konkretne, faktycznie osiągalne i mieć określony czas. Dopiero gdy ubierzemy je w konkretne słowa i nadamy ramy czasowe, stają się planem, który można zrealizować.
Idealnym przykładem jest praca pisarska. Znam dziesiątki ludzi, których marzeniem jest pisanie artykułów czy książek. Wszyscy oni poprzestają jednak na wzdychaniu i marzeniu pewnego dnia… Niestety, właściwy dzień nigdy nie nadchodzi, a nasze marzenia bankrutują, odkładane na nie wiadomo kiedy. Dlatego pierwszym krokiem jest powiedzenie sobie co dokładnie chcę zrobić i kiedy.
Z tego właśnie powodu przestałem mówić napiszę książkę. Zamiast tego mówię sobie po powrocie z zimowej wyprawy poświęcę się książce i skończę ją w połowie lata. Nie mówię sobie kiedyś przejdę Pacific Crest Trail (4300-km szlak w zachodnich USA). Zamiast tego mówię przez 2 lata przygotuję sprzęt i fundusze, a za 3 lata startuję. Tak sformułowany pomysł jest konkretny, ma ramy czasowe i da się zrobić. Jest więc PLANEM. Takich planów na każdy rok mam kilka i układają się one w krótką listę na najbliższych 12 miesięcy.
Koniec 76-dniowej wędrówki przez Iran był początkiem pracy pisarskiej, która rok później zaowocowała książką (fot. autor)
Planowanie i narzucanie sobie rzeczy i ram czasowych brzmi jak przeciwieństwo spontaniczności i myślenie rodem z korporacji. Nauczyłem się jednak, że jest przydatne. Nie, nie przydatne – jest niezbędne by osiągnąć sukces. Dzięki planowaniu nie rozpływam się w tysiącach rzeczy, okupujących moją uwagę, ale płynę wyznaczonym kursem. Zgoda, często ten kurs modyfikuję. Ale zawsze, w każdym momencie życia wiem, dokąd chcę płynąć dalej. Do każdego z moich zamierzeń dopisuję warianty alternatywne – na wypadek gdyby… A potem zadaje sobie pytanie co muszę zrobić, by to osiągnąć? Gdy to wiem, zabieram się, czasem opornie, ale jednak, do przygotowań.
A może jeden pomysł musi wynikać z drugiego? Zanim zabierzesz się do realizacji postanowienia wejdę na 5 tysięcy, najpierw powiedz sobie nauczę się posługiwać czekanem i liną.
Staram się zawsze mieć w zanadrzu plan „B”. A także „C” i może nawet „D”. Ogólnie – jestem gotowy na spontaniczność i otwarcie przyjmuję nieoczekiwane okazje. A jeśli są one początkiem czegoś niezwykłego? W tym roku takim zwrotem akcji była możliwość wyjazdu na Grenlandię i zobaczenie pięknego fragmentu Arktyki. Wymagało to przerwy w wyprawie przez Alpy, ale okazało się niską ceną za nowe doświadczenie.
Grenlandia – niespodziewana propozycja wyjazdu okazała się okazją do poznania przepięknego kawałka świata. Trzeba było tylko być otwartym na niespodzianki i zmiany (fot. autor)
I od czasu do czasu warto przypomnieć sobie te słowa: „Jeśli Twoje marzenia Cię nie przerażają, to znak, że nie są dość odważne”. Czuję onieśmielenie, myśląc aż o trzech z czterech planów na najbliższy rok. A jednak wiem, że chcę je zrealizować. Ostatecznie uczymy się właśnie dzięki robieniu nowych rzeczy, coraz trudniejszych rzeczy.
Powodzenia w realizacji waszych planów. Do zobaczenia na szlaku! (Zdjęcie z przejścia Alp; fot. autor)
Strona wykorzystuje pliki cookies w celach wyłącznie statystycznych. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były instalowane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na wykorzystanie plików cookies. Dowiedz się więcej.