Znajdujący się w Azji Centralnej Kirgistan wciśnięty jest w potężne masywy Tienszanu oraz Pamiru. Średnia wysokość na jakiej położony jest kraj to 2750 metrów, co znaczy, że osoby z problemami ciśnieniowymi już na lotnisku w Osz mogą odczuwać problemy ze zdrowiem. Pik Lenina, leżący w paśmie Pamiru, to szczyt zdecydowanie zarezerwowany dla nielicznych.
Mimo, iż uznawany za najłatwiejszy w porównaniu do pozostałych szczytów należących do Śnieżnej Pantery, zdecydowanie nie jest górą łatwą, a od chcących ją zdobyć wymaga sprawności fizycznej, znajomości technik, cierpliwości i pokory. O szczycie zrobiło się głośniej w tym roku, za sprawą wygranej Piotra Hercoga w zawodach biegowych Sky Race oraz fantastycznym projekcie Snow Leopard Jędrka Bargiela.
Mianem Śnieżnej Pantery, z którą mierzył się w tym roku zakopiańczyk, określa się tytuł, jakim honorowany jest śmiałek, który zdobył pięć najwyższych szczytów byłego Związku Radzieckiego. Są to kolejno: Pik Lenina (7134 m n.p.m.), Komunizma (7495 m n.p.m.) i Korżeniewskiej (7105 m n.p.m.) w paśmie Pamiru na pograniczu Kirgistanu i Tadżykistanu; oraz Pik Pobiedy (7439 m n.p.m.) i Chan Tengri (7010 m n.p.m.) w Tienszanie na pograniczu Chin, Kirgistanu i Kazachstanu.
Góry Pamiru (fot. autorka)
Ja bynajmniej nie pretenduję do tytułu Śnieżnej Pantery. Powiem nawet więcej – nie do końca jestem zainteresowana zdobyciem Piku Lenina. Oczywiście czytając tak śmiałe wyznanie z mojej strony na portalu poświęconym od początku do końca górom, może wydawać się to bluźnierstwem, ale są dwa powody, dla których skutecznie oddalam w myślach wizję o wyjściu w wyższe partie. Po pierwsze do bazy pod Leninem docieram wraz ze schyłkiem lata, a tym samym panującego tu sezonu. Pogoda jest coraz bardziej kapryśna, dni krótsze, a namiot po namiocie zwijają się kolejne wyprawy. Drugi natomiast powód jest taki, że moja obecność podyktowana jest supportowaniem, wraz z kilkoma innymi osobami, Piotra Hercoga, który przybył tu z początkiem sierpnia, by powalczyć w jednych z najbardziej ekstremalnych górskich zawodach biegowych świata – Lenin Race.
Obecna baza, na której w szczycie sezonu stoją różnokolorowe namioty poszczególnych agencji organizujących trekkingi, znajduje się poniżej Polany Ługowej (Cebulowej) – miejsca kultowego, znanego jeszcze starszemu pokoleniu wspinaczy, którzy przyjeżdżali w latach 80 na podbój Pamiru. Ze względu na lepszy dostęp do wody i dogodniejsze położenie obecna baza znajduje się poniżej, na wysokości 3600 m n.p.m. Dociera się tu zwykle autem terenowym z oddalonej o około trzy godziny jazdy stepem miejscowości Kara Kavak. Ale cóż to jest za przeprawa! W lusterku wstecznym widać tylko tumany kurzu, podczas gdy przed nami rozpościera się widok na ośnieżone pasmo Pamiru, z daleka wydające się być namalowanym na podobieństwo kiczowatego obrazu – suche trawy, gdzieniegdzie trochę zielonego, białe szczyty i niebieskie niebo. Raz po raz po drodze mija się koczownicze kolonie mieszkające w jurtach, które wypasają stada koni, jaków i owiec. Aż dziw jak ludzie funkcjonują pośrodku pustki – bezdrzewnej, jałowej i mało przyjaznej dla człowieka. Zaraz potem mój wzrok kieruję na wypasające się zwierzaki i znów nie dowierzam – co one wyjadają z tych suchorośli? Przecież to już dawno przestało być zielone! Po kilku dniach przyzwyczajam się, że jaki są powszechnie spotykane na wysokości 4000 metrów, a śpiącą w nocy bazę opanowują konie, które szukają resztek pożywienia po ludzkiej bytności (niejednokrotnie w nocy zrywając kopytami odciągi od namiotów).
Wjeżdżających w Pamir do bazy pod Pik Lenina czeka takie przywitanie (fot. autorka)
Basecamp świeci pustkami. Żółte namioty naszej agencji wyprawowej ustawione są równo w rzędzie i ponumerowane niczym domy, by przez przypadek nie wtargnąć nikomu jako nieproszony gość do środka. W centralnym miejscu znajduje się mesa, w której toczy się życie obozowe, serwowane są posiłki oraz codziennie uaktualniana jest prognoza pogody na najbliższe dni. Jurta wymoszczona jest dywanami, zachęcającymi do odpoczynku, a w środku znajdują się również obiekty sanitarne – kontener z prysznicami oraz latryny (pod koniec sezonu nie trzeba chyba wspominać jak wyglądają). Korzystanie z wszystkich wymienionych dobrodziejstw jest możliwe przy wykupieniu trekkingu w jednej z wielu agencji wyprawowych działających zarówno w Kirgistanie jak i za granicą. Nasza – Aksai Travel jest jednocześnie organizatorem wyścigu Lenin Race, więc nie mieliśmy wpływu na jej wybór. Na “luksusy” w górach jednak nikt nie narzeka, bo czy nie miło jest się choć raz na kilka dni wykąpać w ciepłej wodzie, czy podładować telefon w gniazdku znajdującym się w namiocie?
Korzystanie z agencji wyprawowej ma jeszcze plusy w postaci namiotów rozłożonych w basecampie oraz w obozie pierwszym, a także gwarancję wyżywienia, czyli trzech ciepłych posiłków w ciągu dnia. Opcja jest szczególnie przydatna, jeśli ktoś spędza tu polecane trzy tygodnie i więcej w celu odpowiedniej aklimatyzacji. W tym czasie nawet najlepsze liofilizaty mogą wyjść bokiem. Menu kuchni obozowej natomiast jest zróżnicowane – to znaczy co trzeci dzień wraca do dania pierwszego i tak w kółko, ale miło po całodniowej akcji górskiej dostać na stół przygotowany, ciepły posiłek.
Trzoda wypasa się na wysokości 4000 m n.p.m. (fot autorka)
Zgodnie z wcześniejszymi założeniami na miejscu mam całe trzy dni, przy czym pierwszy polega na “teleportowaniu” się do basecampu i uświadomieniu sobie o istnieniu dolegliwości związanych z wysokością. Drugi dzień to rozwijanie w sobie sztuki afirmacji i przekonywania, że jeśli chcę zobaczyć poza bazą coś więcej, to mam na to jeden, jedyny dzień – właśnie teraz i właśnie teraz czuję się świeżo, rześko i energicznie! Trzeci z kolei dzień, to odpoczynek i pakowanie dobytku przed powrotem w niziny.
Drugiego dnia zatem do plecaka pakuję tylko ciepłe ubrania, w tym kurtkę puchową, czapkę, rękawiczki oraz wodoodporne spodnie, wodę, szturm jedzenie i z kompanem ruszam w górę. Droga do obozu pierwszego mieszczącego się na wysokości 4400 metrów wiedzie przez Przełęcz Podróżników – charakteryzującą się stromym, piarżystym podejściem oraz długim spacerem, to wznosząc się, to opadając trawersując cały czas morenę boczną lodowca Lenina. Podejście nie jest skomplikowane – ewidentnie wydeptana ścieżka, spora liczba osób, a nawet koni i osłów, bowiem jak się okazuje do wysokości pierwszego obozu można nawet wynająć zwierzę, które przetransportuje ciężki bagaż. Na tym 12-kilometrowym odcinku właściwie nie ma trudności technicznych, niepotrzebne są zatem ani raki, ani nawet wyższe buty. Jedynym momentem, który może zaskoczyć jest przekraczanie rwącej lodowcowej rzeki. W zależności od opadów oraz temperatury rzeczka może okazać się wątłym strumykiem lub gnającym z zawrotną prędkością i siłą żywiołem, będącym w stanie podciąć wartkim nurtem nogi i powalić pieszego do lodowato zimnej, burej wody.
Tragarze demontujący obóz pierwszy – znak, że zbliża się schyłek sezonu (fot. autorka)
Po kilku godzinach docieramy do obozu pierwszego na wysokości 4400 metrów. Roztacza się stąd cudowny widok na wznoszący się teraz ostro w górę lodowiec, okoliczne szczyty oraz ten najważniejszy, sprawcę całego zamieszania – Pik Lenina. W obozie widać, że w porównaniu z “wysokim sezonem” ostało się zaledwie kilka namiotów. Reszta na zimę jest rozbierana i z pomocą karawan przetransportowywana na dół. Panuje tu swoista melancholia – z jednej strony czuć ducha gór i jego potęgę, z drugiej natomiast wiatr dmie po bezludnych, złowrogich szczytach.
Z “jedynki” jak na dłoni maluje się kolejny odcinek – do obozu drugiego znajdującego się na wysokości 5300 m. n.p.m. Droga do dwójki przekracza najpierw lodowiec, by stromo w górę wyprowadzić do wysokości pięciu tysięcy metrów. Skąd następuje trawers północnej ściany Lenina do grzędy skalnej. Tutaj już tylko 200 metrów podejścia dzieli nas od obozu drugiego. Krótki, bo zaledwie siedmiokilometrowy odcinek pokonuje się już znacznie wolniej – po pierwsze ze względu na wysokość, która dokucza coraz mocniej, po drugie ze względu na techniczne aspekty wspinaczki – liczne szczeliny, spore nachylenie stoku oraz momentami oblodzenie.
Ścieżka trawersująca po morenie bocznej do obozu pierwszego (fot. autorka)
W drodze do obozu trzeciego wyrasta przeszkoda, którą trzeba pokonać – Pik Razdzielna 6104 m n.p.m., z którego pierwszy raz mamy możliwość zobaczenia co rozpościera się po drugiej stronie grani. Póki co widoki te były skutecznie zasłaniane przez wysoki mur skał i lodu. Nocleg na tej wysokości jest już dość męczący, głównie ze względu na wysokość, niską temperaturę oraz często dmący wiatr. Idealne warunki do zrestowania przed ostatnią, najważniejszą akcją szczytową.
Wielu, którym udało się zdobyć Pik Lenina przeklinają po dziś dzień niekończącą się, mozolną, siedmiokilometrową grań przedszczytową. Częstokroć wieje tu silny, boczny wiatr, który zdaje się być kumulacją wszystkich wiatrów wiejących nad doliną Ałajską. Szczyt jest zwieńczeniem trudnej wędrówki – podobno, bo niestety nie dane nam było stanąć na jego wierzchołku. Rozpościerają się z niego obłędne widoki na morze skalistych, ośnieżonych szczytów ciągnących się jak okiem sięgnąć po horyzont.
Kirgistan sam w sobie jest krajem urzekającym nie tylko pięknymi górskimi widokami, lecz również gościnnością miejscowych ludzi i wyborną kuchnią. To tutaj też znajduje się drugie co do wielkości wysokogórskie jezioro świata Issyk Kul, od którego większe jest tylko leżące na pograniczu Peru i Boliwii jezioro Titicaca. Łączna powierzchnia Issyk Kul, leżącego na wysokości naszej karkonoskiej Śnieżki i otoczonego ze wszystkich stron czterotysięcznymi ośnieżonymi szczytami, przekracza kilkunastokrotnie powierzchnię Wielkich Jezior Mazurskich. Po akcji górskiej można zatem pomyśleć, by dla odpoczynku wybrać się właśnie tutaj.
Surowy lodowiec Lenina przybiera finezyjne barwy i kształty (fot. autorka)
Strona wykorzystuje pliki cookies w celach wyłącznie statystycznych. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były instalowane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na wykorzystanie plików cookies. Dowiedz się więcej.