Są silne, inspirujące, nie boją się sięgać wysoko. Marzą, po czym niezwłocznie wcielają te marzenia w życie. Rozwijają skrzydła, a ich historie mogą być tematem odrębnej książki. Kiedy postanowiłam napisać ten artykuł, nie zdawałam sobie nawet sprawy jak trudne technicznie zadanie mnie czeka.
Jedna akurat wraca z Tanzanii, druga trenuje na Gran Canarii, trzecia mieszka w Dolomitach i dopiero co wróciła ze wspinania, a czwarta odbiera telefon, na rękach trzymając płaczące dziecko. Z pozostałymi kontakt jest ograniczony ze względu na aktualne wyjazdy. Na co dzień są matkami, żonami, pięknymi dziewczynami, sportowcami, bizneswoman. Jest ich wszędzie pełno i takimi też je znam. To kobiety o sile huraganu i mocy wody pędzącej z Wodogrzmotów Mickiewicza. Oto panie, których historie dowodzą, iż outdoor jest kobietą!
Martę Sokołowską poznałam na warsztatach jogi w Beskidzie Małym, które prowadziła jako instruktorka. Piękny ośrodek z ogromnym tarasem i wielkimi przeszklonymi oknami sprzyjał klimatycznym zajęciom i długim rozmowom. Widok roztaczający się z okna napełniał zaś spokojem i jednoczył z naturą. I taką ją właśnie pamiętam – świadomą swojego ciała, myśli, decyzji. Dziś ta sama Marta jest jedną z trzech Polek skaczących skoki B.A.S.E. i pierwszą Polką uprawiającą wspinaczkę górską i skoki B.A.S.E. Sport absolutnie niszowy, który w całej Polsce praktykuje zaledwie garstka osób.
Amatorek skoków z samolotu jest stosunkowo niewiele, sport ten zdominowany jest wciąż przez mężczyzn. W skokach B.A.S.E. pań jest jeszcze mniej. Skaczące kobiety dzielą się na dwie grupy: w pierwszej są te, które to robią ponieważ ich partnerzy skaczą (najczęściej kończy się to porzuceniem pasji przez oboje) w drugiej te, które naprawdę tego chcą. Base jumpingiem zajmuje się już tylko promil z tej liczby. Marta wybierając taką właśnie pasję, pogodziła miłość do gór, którą wyniosła ze wspinania, z wolnością, którą daje jej latanie.
Absolutne skupienie. Wszelkie myśli, które zaprzątają moją głowę kończą się wraz z podejściem. Kiedy jestem na górze i przygotowuję sprzęt, odczuwam spokój i jestem w pełni skupiona. Będąc na krawędzi nie mogę się już zastanawiać. Muszę być pewna – że mój kask jest dobrze zapięty, podobnie klamry od uprzęży, a cały sprzęt nienagannie przygotowany. Od tego zależy moje życie. Kiedy zaczynam odliczać 3…2…1… do skoku to świat wokół nie istnieje. Zawęża się pole widzenia. Jest tu i teraz. Mocno odpycham się stopami od skały – dopiero po chwili do mózgu dociera impuls, że jestem w powietrzu. To bardzo intensywny moment.
Tak! I liczę się za każdym razem z tym odczuciem. Jeśli mimo dobrej pogody, sprzyjających warunków odczuwam wewnętrzny niepokój, potrafię zawrócić z podejścia. To działa podobnie jak intuicja. Mam też taką osobistą refleksję dotyczącą strachu… uważam, że dziś zbyt wiele – zwłaszcza kobiet – obawia się czegoś… Obawia się wyjścia na zajęcia jogi – bo sobie nie poradzi, bo źle wygląda, bo jest nierozciągnięta. Obawia się, co powiedzą inni – jak ją odbiorą. Kobiety nie robią wielu rzeczy, ponieważ się boją. Ale ten strach trzeba poznać, oswoić i przezwyciężyć. Poradzić sobie z nim wewnątrz siebie nie patrząc na innych. Bo tylko silne i świadome siebie jesteśmy w stanie pokonać bariery.
Trudno jest powiedzieć jednoznacznie w jaki sposób skoki kobiet różnią się od skoków mężczyzn. Na pewno jest tak, że kobiety częściej bywają zachowawcze. Ale nie wszystkie oczywiście. Myślę, że kobiety ogólnie słuchają swojej intuicji zdecydowanie częściej. Mniej poddają się wpływowi grupy i chęci udowodnienia komuś czegoś. Choć oczywiście są odstępstwa od tej reguły. Zarówno wśród kobiet jak i wśród mężczyzn można znaleźć brawurowe osoby.
Zdecydowanie wolność. To, że ja sama podejmuje decyzje. Nie jestem od nikogo zależna. W skydivingu obowiązuje prawo lotnicze, jest organizator skoków. To kiedy oddam skok nie zależy do końca ode mnie. Na klifach jest inaczej – ja sama jestem odpowiedzialna za swoje decyzje. W B.A.S.E. pociąga mnie jeszcze przestrzeń i… ta świadomość, że w nią lecę. Samo uczucie podczas lotu w wingsuicie jest niesamowicie magiczne.
Uziemieniem, ale w takim bardzo pozytywnym znaczeniu. Wtedy moje stopy stoją w całości na ziemi. Codziennym, powtarzającym się rytuałem, który daje mi poczucie stabilizacji i twardego stąpania po ziemi. Jest równowagą dla mojego wspinania i latania. Ale z drugiej strony zauważyłam, że ten sam spokój ogarnia mnie w trakcie praktykowania asan, wspinaczki czy skoku. Czuję, że w każdym z tych momentów jestem uczciwa sama ze sobą, świadoma swojego ciała. Jogą zatem może być wszystko co robisz ze stanem umysłu pod tytułem „joga”. Praktyka asan, wspinanie po skale, skok z klifu, gotowanie obiadu… Jesteś w tym momencie w pełni i całą sobą zaangażowana w to, co robisz. Żyjesz tu i teraz.
W kinie Sokół na ulicy Orkana 2, mimo widocznego brzuszka zaawansowanej już ciąży, Magda Ziaja-Żebracka rączo biega pomiędzy prelegentami, dziennikarzami i gośćmi specjalnymi zakopiańskich Spotkań z Filmem Górskim. Atmosfera jest jak w ulu. Nie znamy się, ale jej optymizm, pogodny uśmiech i wigor sprawiają, że jest to osoba, do której od razu pała się sympatią. Magda jest mamą 14-miesięcznej Zosi i 3-letniego Jędrusia. Wtedy była w swojej pierwszej ciąży, a edycja rzeczonego festiwalu XII. Magda związana jest z nim od VI edycji, czyli już prawie 10 lat. Można powiedzieć, że to jej pierwsze dziecko, bowiem prace nad kolejnymi festiwalami trwają okrągły rok. Już w listopadzie zaczyna się rozliczanie wniosków, a następnie pisanie nowych o dofinansowanie i start w kolejnych konkursach. W międzyczasie jeszcze poszukiwania sponsorów, prelegentów, wielkich nazwisk z zagranicy, które przyciągną festiwalowiczów. A to nie jedyne zajęcie Magdy…
Kluczowe w tym wszystkim są: dobra organizacja pracy oraz regularność. Bywają takie dni, kiedy praca pochłania mnie bez reszty. Ale wiem, że ten ciężki okres minie i będę mogła poświęcić więcej czasu i uwagi rodzinie. To bardzo ważne, by wypośrodkować te proporcje, znaleźć priorytety. Dla mnie na pierwszym miejscu jest rodzina, a dopiero potem praca. Jeśli natomiast chodzi o aktywność fizyczną, to staram się ją wykonywać z dziećmi. I tak na przykład, jak wybieram się na wycieczkę skiturową, w przyczepce z płozami ciągnę za sobą Zosię i Jędrusia. Wspólnie spędzamy czas, a ja dodatkowo trenuję.
Owszem. Najbardziej odczuwam dotkliwy brak czasu. Zdaję sobie sprawę, że nie realizuję wszystkiego, co bym chciała. Mam świadomość, że sporo tematów muszę odpuścić, innych z kolei nie ma sensu zaczynać, bo doba ma zbyt mało godzin. Bardzo ważne jest zdrowe podejście do tego. Wiem, że nie wszystko mogę zrealizować tak, jakbym chciała. Mam w sobie dużą pokorę i jednocześnie optymizm.
Urodziłam się w Zakopanem, ale moi rodzice nie pochodzą stąd. Samo to wyklucza mnie z bycia „góralem”. Góralem nie można się mianować, to ma się we krwi przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Jednak mieszkając tu, przez całe swoje życie nasiąkałam góralszczyzną. Górale są twardzi i charakterni. Ja też odnajduje te cechy w sobie.
Kto bywa na festiwalach górskich ten wie, że najciekawsze rozmowy i życie towarzyskie kwitnie na stoiskach. Gospodarze urządzają zagadki kulinarne, polewają cuda-cudeńka, raczą zupami, daniami głównymi i deserami z zakątków tego świata. Jest gwarno, tłoczno, jest muzyka. Jest i główna sprawczyni zamieszania – Laura Godek – Miąsik, która jednak stroni od grania pierwszych skrzypiec. Spokojna, uśmiechnięta, otwarta i serdeczna. Kobieta, która w 2016 roku znalazła się w ranking „Forbesa” na najbardziej utalentowaną osobę przed trzydziestką w kategorii „przemysł”. To za sprawą marki LYOFOOD, produkującej liofilizowane dania o minimalnej wadze i maksymalnych wartościach odżywczych. Na polskim rynku marka istnieje od 2009 roku. Dziś w fabryce LYOFOOD pracuje 13 osób, a wśród ambasadorów marki można spotkać takie nazwiska, jak: Simone Moro, Ines Papert, Kilian Jornet, Adam Bielecki, Aleksander Doba, Piotr Hercog czy Roman Paszke.
Inspirujemy się własnymi podróżami po całym świecie. Sporo też podpowiadają nam nasi ambasadorzy. Na przykład w 2017 roku wypuściliśmy danie – zielone curry z pokrzywą – na które przepis zaproponował Sean Villanueva O’Driscoll. Sos na bazie mleka kokosowego, soku z limonki z zielonym curry, kolendrą, trawą cytrynową i pokrzywą. Do tego warzywa i ryż. Połączenie petarda! Sporo podpowiedzi daje nam też rynek – ostatnio poszerzyliśmy linię produktów wegańskich i wegetariańskich, a także bezglutenowych.
Mój tata w 1992 roku założył firmę, która zajmuje się liofilizacją, a on sam projektuje i buduje maszyny do tego procesu. Na terenie jego zakładu mamy wyodrębnione miejsce dla siebie, gdzie stoi maszyna do liofilizacji i gdzie mieści się nasza kuchnia. To tam wspólnie próbujemy nowych przepisów – najpierw gotujemy, a następnie poddajemy gotowe potrawy procesowi liofilizacji. Nie wszystko jednak łatwo poddaje się tej technologii. Obecny kształt firmy to wypadkowa ostatnich 10 lat. Wszystko toczyło się naturalnie i swoim tempem. Praca przenikała się z pasją. Co ciekawe, to LYOFOOD sprawił, że zaczęłyśmy się z siostrą wspinać i chodzić po górach.
Tego jeszcze nie wiem. Ale z całą pewnością dobra atmosfera oraz to, że z siostrą Wiolettą i przyjacielem, z którymi prowadzimy tę firmę, wzajemnie się wspieramy. Ponadto warto robić to, co się lubi. Wówczas praca przenika się z życiem, zainteresowaniami i czerpie się z tego ogromną satysfakcję.
Kobieta bardziej niż mężczyzna polega na intuicji. Wydaje mi się też, że łatwiej podejmuje się realizacji ryzykownych i szalonych pomysłów. Wnosi też dobre fluidy do zespołu, buduje rodzinną atmosferę.
Drobniutka, szczuplutka dziewczyna, która jest chodzącym wulkanem energii! Ten typ człowieka, który jakby nie miał uszu, to jego uśmiech sięgałby dookoła głowy. Natalię Tomasiak znam już od kilku lat i nie mogę wyjść z podziwu dla jej determinacji i konsekwencji w treningach oraz w realizacji założonych planów. Może to ta nutka góralskiej krwi, o której wspominała Magda Ziaja-Żerebecka? Największym osiągnięciem Natalki jest IV miejsce w Mistrzostwach Świata Skyrunning Ultra – Glen Coe w Szkocji w ubiegłym roku. Ale to nie wszystko – lista podiów jest bardzo długa, a są tam nie tylko biegi, ale również zawody skiturowe. W zeszłym roku Natalia wydała swoją drugą książkę pt. „Babskie” góry – kobiecy sposób na trekking, bieganie, skitury oraz rower. I o tej właśnie książce chcę z nią porozmawiać.
Złożyło się na to kilka wypadkowych. Po pierwsze rok temu, podczas wyjazdu skiturowego do Kanady, gdzie byli sami mężczyźni, często pojawiał się wątek nowinek technologicznych i sprzętowych. Drugie – pracuję w branży outdoorowej, prowadzę szkolenia sprzętowe dla sprzedawców, więc z tematyką jestem na bieżąco. Po trzecie aktywnie tego sprzętu używam. Jestem członkiem Salomon Suunto Team i posiadam sporą wiedzę w tym zakresie. To był impuls. Już w samolocie miałam wstępny zarys – o czym mogłaby być ta książka. Wydawnictwo Bezdroża niezwłocznie podjęło temat i zgodziło się na publikację. Dlaczego targetem są kobiety? Bo to one chcą się szkolić, zdobywać wiedzę. Może technicznie nie są tak “mocne” jak mężczyźni, stąd pomysł by w książce tej przytoczyć wiele ciekawych, życiowych i technicznych porad outdoorowych. Co nie znaczy, że mężczyźni jej nie czytają. Książka skierowana jest dla zaczynających swoją przygodę z outdoorem.
Z roku na rok ilość kobiet startujących w tego typu biegach się zwiększa. Moim zdaniem mają one fantastyczne predyspozycje do tego sportu. Między innymi są bardziej wytrzymałe psychicznie w porównaniu do mężczyzn. Są odporne na stres i głową są w stanie naprawdę wiele zdziałać. Przekonałam się, że niejednokrotnie są również bardziej odporne fizycznie, zwłaszcza jeśli chodzi o urazy i kontuzje. Gdy mężczyźni schodzą z trasy, one się nie poddają.
Tak! Coś w tym jest. Ja rozumiem te słowa w ten sposób, że outdoor jednoczy kobiety. Na zawodach, trekkingach, wyjazdach… Moja “babska” ekipa ma takie swoje wyjazdy górskie – zimą skiturowe, latem trekkingowe – to cudowny czas aktywności sportowej, długich rozmów, pysznych posiłków i… “strojenia się”. Bo wiadomo, każda kobieta chce wyglądać dobrze, nieważne czy jest w mieście, czy w górach!
Z Kasią Turzańską poznaję się na wyjeździe kanioningowym w Słowenii. Poza akcjami w wartkiej, zimnej, rwącej alpejskiej wodzie jest też czas by poleżeć w słońcu na polanie i porozmawiać. Kasia jest lekarzem – anestezjologiem w zakopiańskim szpitalu. Kocha góry i oprócz sportów „oczywistych” nurkuje… w jaskiniach. Nie mogę wyjść z podziwu dla jej podwodnych akcji. Gdy następnym razem widzimy się przypadkiem w Tatrach, jest już ratowniczką TOPR-u – obecnie jedną z trzech kobiet w tej organizacji.
Właściwie oba określenia są równie często używane. Ja nie mam z tym problemu jeśli ktoś nazwie mnie ratownikiem, lub lekarzem i odwrotnie. Dla porównania przytoczę taki przykład z Niemiec, gdzie studiowałam w ramach programu Erasmus. Niemcy zwracają ogromną uwagę na rozróżnienie damskich i męskich zawodów, jak na przykład arzt i ärztin (niem. lekarz i lekarka).
Nurkujących kobiet jest wiele, jednak w tatrzańskich podziemiach, a raczej syfonach już tylko garstka, do policzenia na jednej ręce. To ciężki sport i by zacząć się nim zajmować najpierw trzeba przejść przez szkolenie jaskiniowe, nurkowe i dopiero potem połączyć obie te pasje. Sprzęt bardzo dużo waży i już samo podejście z nim pod otwór jaskini jest wyzwaniem.
Zgadza się, choć ja jestem daleka od wprowadzania rozróżnienia na płeć. Działamy jako jeden zespół w celu niesienia pomocy potrzebującym w górach. Każdy ma swoje przydzielone zadania w zespole i zajmuje się tym, na czym zna się najlepiej, bądź do czego zostanie oddelegowany przez kierownika. Ze względu na to, iż jestem anestezjologiem, służę wsparciem medycznym w akcjach ratunkowych. A poza tym w czasie akcji zajmuję się tym, czym inni ratownicy.
Na co dzień pracuję w szpitalu w Zakopanem. Często trafiali do mnie ludzie, którzy odnieśli jakieś obrażenia w górach – turyści, wspinacze, grotołazi. Miałam stały kontakt z ratownikami TOPR. Z resztą Zakopane celowo wybrałam na staż, ze względu na moją miłość do gór oraz aktywnego wypoczynku: skiturów, wspinania, jaskiń, biegów górskich. Siłą rzeczy znałam to środowisko. I tak, po kilku latach i wielokrotnie powtarzanych przez kolegów sugestiach by wstąpić w szeregi TOPR, zdecydowałam, że złożę papiery i przy odrobinie szczęścia dostanę się na dwuletni kurs kandydacki.
Na warsztatach odbywających się w ramach ISPO Academy w Monachium usłyszałam piękne określenie, że outdoor jest kobietą. Z punktu marketingowego to racja. Kobieta bowiem „ubiera” – zazwyczaj modnie i z gustem – nie tylko siebie ale i dzieci, męża. Trafiając w gusta kobiety, trafiasz w gusta rodziny. Ja to zdanie rozumiem również jako ogół zainteresowań kobiet gór. Są tu ich pasje, pomysły, inicjatywy. Energia, która przenika się podczas wyjazdów, wypraw, festiwali, a która skutkuje dobrem dla tego wielkiego-małego środowiska górskiego. Dziękuję rozmówczyniom za poświęcenie mi chwili i gratuluję Wam dziewczyny z całego serca: pasji, marzeń i osiągnięć!
[W jednym z naszych poprzednich artykułów przyglądamy się sprzętowi outdoorowemu dla kobiet. Warto również przeczytać nasz kolejny tekst o niesamowitych kobietach – Cholitas Escaladoras]
Strona wykorzystuje pliki cookies w celach wyłącznie statystycznych. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były instalowane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na wykorzystanie plików cookies. Dowiedz się więcej.