26.05.2023

Liofilizaty – jedzenie dla każdego na każdą okazję!

Wybierając się na szlak, wcale nie musimy rezygnować ze smacznych i zdrowych posiłków. Chcąc jeść jak w domu, wystarczy, że wybierzemy interesujące nas potrawy i w momencie, gdy dopadnie nas głód na szlaku, zalejemy je odpowiednią ilością wody.

                       

Przygotowując się na kilkudniowy trekking, dbamy o to, by zabrać ze sobą odpowiedni zestaw ubrań, jak najlepszy sprzęt, ciepły śpiwór puchowy, czy też wygodne buty. Należy również pamiętać, że niezwykle ważna jest kwestia jedzenia, które będziemy spożywać podczas naszej wyprawy. Powinno ono zapewnić nam odpowiednią kaloryczność, dostarczyć niezbędnych składników odżywczych, nie nadwyrężać naszych pleców zbędnym ciężarem oraz być po prostu smaczne, abyśmy zdobycie kolejnego szczytu mogli uczcić pysznym, ciepłym posiłkiem. Wszystkie te kryteria spełniają liofilizaty, które obecnie są powszechnie dostępne na rynku outdoorowym.

Razem z chłopakiem (który w niniejszej recenzji był testerem produktów glutenowych) od dłuższego czasu wybierając się na szlak, decydujemy się na dania liofilizowane. Są one doskonałym urozmaiceniem codziennej diety w trakcie długich trekkingów. W końcu, dlaczego mielibyśmy rezygnować z bogatego w wartości odżywcze posiłku po lub wręcz w trakcie intensywnej aktywności? Dodatkowo mając w plecaku paczkę z gotowym daniem, jesteśmy pewni, że zawsze zjemy ciepły posiłek. Niezależnie od pory dnia i miejsca, do którego zawędrujemy. A przecież często chcąc zobaczyć te najpiękniejsze krajobrazy, potrafimy znaleźć się w bardzo odludnych zakątkach.

Liofilizaty to najlepszy sposób na dobre jedzenie w podróży (fot. Martyna Grzelińska)

Liofilizaty, czyli obiady „suszone mrozem”

W pierwszej kolejności należałoby wyjaśnić, czym są liofilizaty. Jak można łatwo zauważyć na sklepowych półkach, są to porcje gotowych dań, zapakowane w szczelne opakowania. Zajmują niewiele miejsca, a do tego są bardzo lekkie. Po dodaniu odpowiedniej porcji wody do torebki z sypkim produktem otrzymujemy pełnowartościowy posiłek. Sam proces liofilizacji został opracowany na potrzeby armii USA podczas II wojny światowej. Po to by żołnierze mieli dostęp do lekkich i odżywczych racji żywnościowych. W kolejnych latach do szybkiego rozwoju tej technologii przyczyniło się NASA, patentując jedzenie, które można zabrać w przestrzeń kosmiczną. Po pewnym czasie zalety tego procesu dostrzegł rynek spożywczy i produkty tego typu zaczęły masowo pojawiać się na półkach sklepowych. Zapewne nie każdy wie, ale wiele kaw „rozpuszczalnych”, to tak naprawdę produkty liofilizowane.

Suszone mrozem

Liofilizacja nazywana jest potocznie „suszeniem mrozem”, co świetnie oddaje istotę tego procesu. Polega on na sublimacji, czyli odparowaniu wody z zamrożonego produktu, bezpośrednio ze stanu stałego do gazowego, z pominięciem stanu ciekłego. Pierwszym etapem suszenia sublimacyjnego jest zamrożenie produktu w bardzo niskiej temperaturze. Dzięki temu powstające kryształki lodu są bardzo małe i nie naruszają struktury produktu. To przekłada się na zachowanie oryginalnej konsystencji naszego przyszłego dania. Kolejnym krokiem jest odparowanie zamrożonej wody w niskiej temperaturze i przy zastosowaniu niskiego ciśnienia. Jest to pierwszy etap dwustopniowego suszenia. Następnie w podwyższonej temperaturze odbywa się odparowanie wody, która nie została związana w postaci lodu. Ostateczna zawartość wody w produkcie końcowym to około 1-4%.

Cały proces odbywa się w specjalnych urządzeniach — liofilizatorach — i może trwać nawet kilka dni. Jest to czaso- i energochłonna metoda utrwalania żywności. To właśnie dzięki niej otrzymujemy produkt, który jest lekki, zabezpieczony przed zepsuciem oraz pełen wartości odżywczych, a dodatkowo niepozbawiony walorów smakowych. Warto podkreślić, że liofilizacja przebiega w niskiej temperaturze, a to wpływa na zachowanie wszystkich wartości odżywczych i witamin wrażliwych na temperaturę. Podczas omawianego procesu w produkcie pozostaje nawet do 97% składników odżywczych. Co również istotne, niska zawartość wody w pełni zabezpiecza produkt przed zepsuciem mikrobiologicznym i niekorzystnymi przemianami biochemicznymi. Dzięki temu w naszym posiłku nie jest konieczna obecność konserwantów i polepszaczy. Możemy być pewni, że nawet podczas wielotygodniowych ekspedycji nasz prowiant zachowa wszystkie swoje wartości i będziemy mogli bezpiecznie go spożyć.

Podczas procesu liofilizacji w produkcie pozostaje nawet do 97% składników odżywczych (fot. Martyna Grzelińska)

Czym NIE JEST liofilizacja?

Wielu osobom dania liofilizowane mogą kojarzyć się z tzw. zupkami instant, które wystarczy zalać wodą i są gotowe do spożycia. Pomimo że proces przygotowania jest podobny, są to zupełnie różne kategorie produktów. W liofilizatach otrzymujemy naturalne składniki utrwalone metodą, która pozwala zachować jak najwięcej wartości odżywczych i walorów smakowych. Natomiast wspomniane wyżej dania ekspres, aby były zdatne do spożycia przez długi czas, wypełnione są konserwantami, a także sztucznymi dodatkami, które mają imitować smak wybranej zupy, ale mają niewiele wspólnego z oryginałem.

Liofilizacja nie jest także tradycyjnym suszeniem. Podczas tego procesu jesteśmy w stanie usunąć około 80-90% zawartości wody, w zależności od surowca. Przekłada się to na większą wagę i mniejszą trwałość produktu końcowego w stosunku do dań liofilizowanych, z których jesteśmy w stanie usunąć 96-99% wody. Tradycyjne suszenie, poprzez zastosowanie bardzo wysokiej temperatury wpływa również na degradację większej ilości składników odżywczych i witamin. W takim procesie otrzymujemy jedynie 50% cennych składników, natomiast reszta zostaje utracona.

W liofilizatach otrzymujemy naturalne składniki utrwalone metodą, która pozwala zachować jak najwięcej wartości odżywczych i walorów smakowych (fot. Martyna Grzelińska)

Szaleństwo smaków, czyli bogaty wybór marek oferujących dania liofilizowane

Na szczególną uwagę zasługuje fakt, że oferta liofilizatów na polskim rynku jest naprawdę bardzo zróżnicowana. Ciekawe propozycje dla siebie znajdą zarówno mięsożercy, jak i wegetarianie, czy też weganie. Jako osoba dotknięta nietolerancją, doceniam również fakt, że niektórzy producenci w swojej ofercie mają dania odpowiednie dla tych, którzy muszą wykluczyć z diety gluten czy laktozę. Przykładowo wiele produktów marki LyoFood oznaczone jest licencjonowanym znakiem przekreślonego kłosa. Dzięki temu osoby nietolerujące glutenu również mogą cieszyć się smakiem ciepłego dania po całym dniu wędrówki. Wszystkie posiłki są również doskonale zbilansowane pod kątem wartości odżywczych i kaloryczności. Zatem nie musimy się martwić, że w trakcie dnia zabraknie nam sił na dalszą drogę.

Mając do dyspozycji tak szeroką gamę produktów liofilizowanych od różnych producentów, przetestowaliśmy w terenie niektóre z nich. Skupiliśmy się na kilku popularnych i cenionych markach dostępnych na rynku: LyoFood, Firepot, Tactical Foodpack i Real Turmat. Wniosek jest jeden: liofilizaty do najlepszy sposób na smaczne jedzenie w górach.

Oferta liofilizatów jest naprawdę bogata – każdy znajdzie swoje smaki (fot. Martyna Grzelińska)

Liofilizaty Lyofood – dobre, bo polskie.

Pierwsza z marek, które postanowiliśmy przetestować, czyli LyoFood, to polska firma założona w latach 90., która zaczęła dynamicznie się rozwijać od 2010 roku wraz z wprowadzeniem linii dań wyprawowych. Firma podkreśla, że do produkcji liofilizatów korzysta tylko z naturalnych składników, a niektóre z nich uprawia na własnych polach. Dania przed liofilizacją przygotowywane są w tradycyjny sposób, bez korzystania z przemysłowych procesów. Na opakowaniu producent wyraźnie deklaruje czy w wybranym daniu znajdziemy gluten, laktozę oraz czy posiłek jest przyjazny dla wegan. Z tyłu umieszczono z kolei instrukcję przygotowania naszego obiadu. W tym podaną określoną objętość wody, jaką należ dodać oraz czas oczekiwania (zwykle jest to 9 minut). Wewnątrz opakowania widoczne są 3 linie pomocnicze, które w znacznym stopniu ułatwiają dodanie odpowiedniej ilości wody. Gdy zaczynamy jeść, możemy oderwać górną część opakowania, aby uzyskać jeszcze wygodniejszy dostęp do posiłku. A jak produkty tej firmy sprawdziły się w praktyce?

Śniadanie

Na pierwsze śniadanie na szlaku wybrałam bezglutenową owsiankę z jabłkiem i żurawiną. Osobiście jestem zachwycona tą propozycją. Przede wszystkim ze względu na to, że do jej stworzenia został użyty owies niezawierający pozostałości glutenu. Dzięki temu cały produkt jest certyfikowany licencjonowanym znakiem przekreślonego kłosa. Dodatkowo owsianka nie zawiera laktozy i zaspokoi gusta wegan. Warto zaznaczyć, że bezglutenowe produkty na bazie płatków owsianych są rzadko spotykane na sklepowych półkach. Dlatego tym bardziej doceniam starania firmy LyoFood. Ciekawym pomysłem jest też dodanie do naszej owsianki liofilizowanych owoców. Moje śniadanie idealnie komponowało się z mieszanką liofilizowanych owoców leśnych, w której znajdują się maliny, jagody oraz jeżyny.

Lyofood – na śniadanie może owsianka? (fot. Martyna Grzelińska)

Obiad

Po pysznym śniadaniu przyszedł czas na lekkie zupy. Ja zaczęłam od bezglutenowej zupy krem z pora i cebuli z pecorino oraz z ciecierzycą, również oznaczonej znakiem przekreślonego kłosa. Przyznam szczerze, że nie jest to pierwszy raz, gdy zdecydowałam się na ten posiłek. Bardzo często zabieram go ze sobą na górskie wyjazdy i lubię wracać do tego ciekawego smaku.

Kolejną propozycją obiadową od polskiej firmy było zielone curry z pokrzywą i ryżem. Jest to kolejne danie pozbawione glutenu, laktozy oraz odpowiednie dla wegan. Znajdziemy w nim mnóstwo warzyw oraz ryż w lekkim sosie. Niewątpliwie jest to zaskakująca w smaku, odświeżająca propozycja, która potrafi zaspokoić głód na wiele godzin.

Największym pozytywnym zaskoczeniem kulinarnym podczas naszych testów okazał się jednak bigos marki LyoFood. Zawsze pomijaliśmy to danie, uważając je za zbyt pospolite, co okazało się całkowicie niesłusznym założeniem. Obiad dorównuje smakiem temu, który jest gotowany przez nasze babcie, więc tym bardziej może konkurować z podawanym w schroniskach. Po dodaniu wody otrzymujemy dużą porcję klasycznego polskiego dania, które zadowoli gusta smakowe najbardziej wybrednych. Jestem pewna, że od tej pory będziemy regularnie zabierać ten rozgrzewający posiłek na nasze wyprawy.

Bigos marki Lyofood skradł nasze serca (fot. Martyna Grzelińska)

A może deserek?

Jeżeli natomiast planujemy uczcić zdobycie kolejnego szczytu w szczególny sposób, to świetnie sprawdzą się desery marki Lyofood. Pierwszy z nich może zastąpić nam najpopularniejszy górski deser – szarlotkę. Jeżeli akurat nie jesteśmy w pobliżu schroniska, to możemy sięgnąć do plecaka po kruszonkę z jabłkiem. W opakowaniu znajdziemy świetnie doprawione cynamonem jabłka oraz ciasto, które pomimo dodania wody wciąż pozostaje kruche! Ten deser jest dla nas numerem jeden, jeżeli chodzi o liofilizowane słodycze. Ja, ze względu na moją bezglutenową dietę, przy której przed kilkoma miesiącami musiałam zrezygnować z kruszonki, zdecydowałam się na krem kataloński. Tu także przebija się aromat cynamonu, ale również skórki pomarańczowej, a całość ma konsystencję gęstego budyniu. Ogólnie jest to bardzo przyjemna propozycja, gdy macie ochotę na „coś słodkiego”.

Lyofood plusy:

  • Bardzo ciekawe i wyjątkowe kompozycje smakowe
  • Clean label (produkty nie zawierają konserwantów i sztucznych dodatków)
  • Wiele produktów oznaczone jako bez glutenu, bez laktozy, odpowiednie dla wegan, czy też wegetarian
  • Certyfikowane licencjonowanym symbolem przekreślonego kłosa nadawanym według AOECS (Europejskie Zrzeszenie Stowarzyszeń Osób z Celiakią)
  • Linie ułatwiające uzupełnianie wody wewnątrz opakowania

Lyofood minusy:

  • Opakowania o największej objętości w stosunku do innych marek

Kruszonka z jabłkiem marki Lyofood to jak domowy deser (fot. Martyna Grzelińska)

Dehydraty Firepot — młoda marka z ogromnym potencjałem

Kolejna testowana marka, Firepot, to stosunkowa nowość na rynku żywności outdorowej, firma powstała bowiem w 2017 roku. Jej założyciel, w trakcie ekspedycji na Grenlandię, wpadł na pomysł stworzenia wysokiej jakości jedzenia na wyprawy. Od tej pory firma stale się rozrasta, oferując ciekawe kompozycje dań bezglutenowych, bezlaktozowych, wegańskich, bez dodatku oleju palmowego i sztucznych dodatków i konserwantów. Przyznam szczerze, że żółte opakowania wyglądają bardzo pogodnie i aż zachęcają, żeby po nie sięgnąć. Na odwrocie torebki znajdziemy podany sposób przygotowania dania. Ilość wody, którą należy dodać, podaną zarówno w mililitrach, jak i w odniesieniu do linii pomocniczych. Zaznaczono je niestety tylko na zewnętrznej stronie opakowania, co może nieco utrudniać prawidłowe odmierzenie płynu.

Dania od marki Firepot powstają poprzez dehydratację, a nie liofilizację, jak większość testowanych przez nas propozycji. Proces ten oparty jest na tradycyjnym suszeniu, ale został dopracowany przez producenta tak, aby zachować jak najwięcej smaku i wartości odżywczych w jedzeniu przygotowanym ze składników od lokalnych dostawców.  Jednocześnie firma postarała się, aby swoją produkcją wywierać jak najmniejszy wpływ na środowisko, a to wszystko dzięki samodzielnie, pieczołowicie dopracowanej metodzie,

Dużym plusem posiłków tej firmy jest niewielka ilość miejsca zajmowanego w naszym plecaku. Torebki są naprawdę płaskie, co pozwala upchnąć je pomiędzy ubraniami, czy też wszędzie tam, gdzie znajdziemy odrobinę niewykorzystanej przestrzeni w naszym bagażu. Ze względu na zastosowanie innego procesu czas oczekiwania na uwodnienie dania jest najdłuższy, bo wynosi aż 15 minut, jednak zdecydowanie warto czekać, o czym sami przekonaliśmy się w trakcie testów.

W przypadku marki Firepot czas oczekiwania na uwodnienie dania jest najdłuższy, bo wynosi aż 15 minut. Ale warto poczekać! (fot. Martyna Grzelińska)

Co dzisiaj w menu?

Pierwszą propozycją marki Firepot, po którą sięgnęliśmy była owsianka z pieczonymi bananami. To danie okazało się bardzo smaczne, ale przede wszystkim sycące. Porcja dostarcza aż 525 kcal, dzięki czemu dorosły mężczyzna będzie najedzony i nie odczuje głodu przez długi czas.

Następnie przetestowaliśmy dwa dania obiadowe. Pierwsze z nich to paella z wędzonymi pomidorami. Wspomniane pomidory użyte w tym posiłku z całą pewnością były wędzone. Ich intensywny aromat unosił się już po otwarciu opakowania, a po dodaniu wody, tylko zyskał na sile. Drugi obiad to dal z ryżem i szpinakiem, który osobiście podbił moje podniebienie bogatym smakiem. Był świetnym pocieszeniem podczas deszczowego i pochmurnego dnia na szlaku. Co dla mnie ważne, oby dwie propozycje były pozbawione glutenu oraz laktozy, a także przyjazne weganom. Bazą tych posiłków jest ryż, ale pozostałych dodatków też jest stosunkowo dużo. Dzięki temu możemy smacznie najeść się do syta. Dzięki testom marki Firepot wiemy również, że z pewnością zabierzemy ze sobą ich dania na nasz wakacyjny urlop. To dlatego, że na równi liczą się dla nas smak potraw, czysty skład, a także ilość zajmowanego przez nie miejsca w naszych plecakach.

Firepot plusy:

  • Ciekawe i oryginalne kompozycje smakowe
  • Wiele produktów oznaczone jako bez glutenu, bez laktozy, bez oleju palmowego, odpowiednie dla wegan, czy też wegetarian
  • Clean label (produkty nie zawierają konserwantów i sztucznych dodatków)
  • Płaskie opakowania, które zajmują niewiele miejsca w plecaku

Firepot minusy:

  • Najdłuższy czas oczekiwania na danie po uwodnieniu (15 minut)
  • Linie pomocnicze do uzupełniania wody na zewnątrz opakowania, co utrudnia dozowanie

Liofilizaty Firepot są naprawdę płaskie, co pozwala wygodnie upchnąć je w plecaku (fot. Martyna Grzelińska)

Liofilizaty Tactical Foodpack — od estońskich Sił Operacji Specjalnych aż po nasze plecaki

Następna duża marka liofilizatów, Tactical Foodpack, wywodzi się z Estonii, a swoje początki ma jako żywność dla estońskich Sił Operacji Specjalnych. Idea, która przyświeca firmie, to tworzenie posiłków dla ciała i dla duszy. Firma oferuje bardzo różnorodne propozycje w płaskich opakowaniach, które zajmują niewiele miejsca. W składzie dań nie znajdziemy sztucznych dodatków, a jedynie naturalne składniki, tak jakby jedzenie naprawdę było przygotowane w domu. Na opakowaniu nie ma linii pomocniczych, które ułatwią nam dolanie wody, dlatego konieczne jest posiadanie kubka z miarką, aby móc prawidłowo przygotować posiłek.

Pierwsze zjedzone przez nas danie tej marki, czyli shakshuka, zadowoli osoby, które nie są fanami śniadań na słodko. W składzie znajdziemy takie składniki jak ryż, ciecierzyca, pomidory, papryka jajka i feta. Ich połączenie sprawia, że nasycimy nasz organizm na kilka godzin. Całość jest też bardzo ciekawie przyprawiona i oddaje śródziemnomorski klimat dania.

Tactical Foodpack to marka, która produkowała żywność dla estońskich Sił Operacji Specjalnych (fot. Martyna Grzelińska)

Feta czy curry?

Kolejna propozycja przypadnie do gustu wielbicielom barszczyku. Chodzi o zupę buraczkową z fetą, która ma postać gęstego kremu o jednorodnej konsystencji. Smak fety jest delikatnie wyczuwalny, natomiast intensywnie przebija się aromat buraczków i przypraw, które na myśl przywołują wigilijny barszczyk. Może to być idealna zupa dla osób, które postanowią spędzić zimowe święta pośród górskich szczytów.

Jako główne dania obiadowe wybraliśmy meksykańską potrawkę z wołowiną, makaron z woka z warzywami oraz rybne curry. Bazę posiłków, w zależności od dania, stanowią ryż lub makaron oraz warzywa. Ciekawostką smakową było rybne curry, które rzeczywiście zawierało w sobie sporo kawałków ryby, a także było odpowiednio doprawione. Wszystkie trzy propozycje okazały się naprawdę smaczne oraz sycące.

Marka Tactical Foodpack ma w swojej ofercie szeroką gamę produktów. Oprócz standardowych posiłków, które mieliśmy okazję przetestować, znajdziemy również napoje białkowe, słodkie i słone przekąski oraz specjalną linię dań i smakołyków adresowaną dla dzieci. Tak bogata różnorodność oferowanych produktów skłania, żeby zainteresować się tą marką podczas kompletowania wyżywienia na kolejne wyprawy.

Tym, co dodatkowo wyróżnia ofertę firmy Tactical Foodpack, jest możliwość przygotowania ich posiłków na trzy różne sposoby: klasycznie, poprzez zastosowanie ciepłej wody, wlewając do opakowania zimną wodę, następnie całość podgrzewając na ogniu (w Internecie można znaleźć filmik instruktażowy), a także dolewając zimnej wody i korzystając ze specjalnych podgrzewaczy dostępnych w ofercie marki.

Tactical Foodpack plusy:

  • Bardzo duży wybór różnorodnie skomponowanych dań
  • Dość cienkie opakowanie, co zmniejsza ogólną wagę
  • Clean label (produkty nie zawierają konserwantów i sztucznych dodatków)
  • Obszerne opakowaniu, co po dodaniu wody do produktu ułatwia jedzenie

Tactical Foodpack minusy:

  • Przewaga jednego, podstawowego składnika w daniu (ryż, makaron)
  • Brak linii pomocniczych do uzupełniania wody

Oprócz standardowych posiłków, Tactical Foodpack oferuje napoje białkowe, słodkie i słone przekąski oraz specjalną linię dań i smakołyków adresowaną dla dzieci (fot. Martyna Grzelińska)

Liofilizaty Real Turmat – „egzotyka” prosto ze Skandynawii

Ostatnia z testowanych marek – Real Turmat – to skandynawski producent, który oferuje swoje potrawy od 1989 roku. Twórca tej marki za wszelką cenę chciał zachować smak pysznych dań przygotowanych przez swoją żonę, aby móc cieszyć się nimi w outdoorze. W ten sposób narodził się pomysł na założenie firmy specjalizującej się w liofilizacji. Trzeba przyznać, że smak domowych dań został naprawdę zachowany w produktach od Real Turmat. Niewielkim minusem dla nas było to, że opakowania nie są tutaj tak płaskie, jak w przypadku pozostałych marek. To może nieco utrudniać spakowanie posiłku do plecaka.

Pierwszą pozycją w naszym menu od Real Turmat, a jednocześnie najbardziej niecodzienną podczas całego testu był bidos, czyli zupa z mięsa renifera. Jest to tradycyjna potrawa przyrządzana na północy Półwyspu Skandynawskiego. Danie jest bogate w mięso, a co za tym idzie sycące. Niewątpliwie była to największa ciekawostka kulinarna w trakcie naszego wyjazdu.

Kolejną mięsną propozycją od marki Real Turmat był gulasz kebab. Tak jak w przypadku zupy, tutaj również mięso było zdecydowanie widoczne. Dodatkowo całe danie zostało smacznie doprawione, a konsystencja w niczym nie odbiegała od standardowego gulaszu przygotowanego w domowej kuchni. Producent deklaruje również na opakowaniu, że produkt ten jest bezglutenowy. To wszystko sprawiło, że mieliśmy ochotę na dokładkę tego pysznego gulaszu.

Real Turmat plusy:

  • Możliwość spróbowania niecodziennych dań (np. zupa z renifera)
  • Wiele produktów oznaczone jako bez glutenu, bez laktozy, odpowiednie dla wegan, czy też wegetarian

Real Turmat minusy:

  • Niekształtne opakowanie zajmujące dużo miejsca
  • Linie pomocnicze do uzupełniania wody na zewnątrz opakowania
  • W składzie obecne dodatki do żywności

Najbardziej niecodzienną podczas całego testu był bidos, czyli zupa z mięsa renifera marki Real Turmat (fot. Martyna Grzelińska)

Liofilizaty – każdy znajdzie coś dla siebie

Podsumowując cały test, chcemy podkreślić, że liofilizaty zdecydowanie spełniły oczekiwania, jakie wobec nich stawialiśmy. Byliśmy w stanie skomponować z nich dzienne racje żywnościowe, które w pełni zaspokajały nasze potrzeby kaloryczne. A te były zdecydowanie zwiększone podczas pokonywania około 30 km tras każdego dnia. Dodatkowo obydwoje byliśmy w stanie wybrać dla siebie odpowiednie propozycje z portfolio każdej marki. Również ja, jako osoba na diecie bezglutenowej, nie miałam najmniejszego problemu z dostępnością produktów odpowiadających moim potrzebom. Co najważniejsze wszystkie posiłki bardzo nam smakowały i mogliśmy spróbować dań, które nie są codziennością w naszym jadłospisie.

Osobiście, dla mnie jako mikrobiologa, istotny jest fakt, że jest to żywność bardzo trwała. Nie ma ryzyka, że nosząc ją w plecaku przez wiele dni, nawet tych upalnych, ulegnie ona zepsuciu i doprowadzi do kłopotów z układem pokarmowym. Na pochwałę zasługuje fakt, że liofilizaty to pełnowartościowe dania, które przygotujemy w bardzo krótkim czasie. Wystarczy palnik turystyczny na którym zagotujemy wodę lub wrzątek przyniesiony w termosie. Zagotowaną wodę należy dodać do potrawy, zamknąć opakowanie i odczekać wyznaczony czas, by później cieszyć się wyśmienitym smakiem. Po intensywnym, całodniowym wysiłku możemy skupić się na odpoczynku, a nie na długotrwałym przygotowaniu posiłku ze składników, które w innej sytuacji nosilibyśmy w plecaku w ciężkich słoikach, czy też w puszkach.

Liofilizaty to obecnie nie tylko niezbędnik dla wspinaczy w Himalajach, czy dla badaczy podczas arktycznych wypraw. Świetnie sprawdzą się w trakcie górskich trekkingów, rowerowych eskapad, na żaglach, kajakach, ale też na zwykłej wycieczce poza miasto. Możemy zabrać je ze sobą w każdej sytuacji, gdy ogranicza nas miejsce lub po prostu nie chcemy tracić czasu na gotowanie.

Smacznego!

Tekst przygotowała dla Was Martyna Grzelińska.

                 

Udostępnij

W Temacie

Strona wykorzystuje pliki cookies w celach wyłącznie statystycznych. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były instalowane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na wykorzystanie plików cookies. Dowiedz się więcej.