Himalaizm jest zwykle synonimem największego zaawansowania w sztuce eksploracji gór. Choć jest to pewne uproszczenie, to rzeczywiście działalność w górach najwyższych wymaga od alpinisty najwyższego stopnia wiedzy i doświadczenia. Na przykład w zakresie niebezpieczeństw obiektywnych, przygotowania sprzętowego czy aklimatyzacji.
Himalaizmem nazywamy alpinizm uprawiany w Himalajach, Karakorum i innych górach Wysokiej Azji: Pamirze, Hindukuszu czy Tien-Szanie. W związku z tym, że zazwyczaj wiąże się z działaniem na wysokości przekraczającej 6000 metrów, niezbędny jest dłuższy proces aklimatyzacji. Konieczne jest też dobranie właściwej taktyki wyprawowej. Z reguły największy rozgłos zyskuje działalność na szczytach przekraczających 8000 metrów. Nieprzypadkowo więc najsłynniejszymi himalaistami w historii byli zawsze wspinacze, którzy odnieśli sukcesy powyżej tej magicznej granicy.
W uproszczeniu można stwierdzić, że eksploracja gór najwyższych miała ten sam schemat, co niższych gór typu alpejskiego. W kolebce wspinaczki wysokogórskiej – Alpach, najpierw zdobywano szczyty, potem poszczególne ściany, a następnie wytyczano coraz trudniejsze drogi na tych ścianach. Niejako osobnym torem szła eksploracja zimowa.
Pierwszym zdobytym siedmiotysięcznikiem był Trisul, na który w 1907 roku wszedł Tom Longstaff z przewodnikami i tragarzem. Ważną datą było także wejście na Nanda Devi West 7816 m, którą w 1936 roku zdobyła ekspedycja brytyjsko-amerykańska.
Masową wyobraźnię jednak najbardziej zawsze rozpalały szczyty ośmiotysięczne, których jest 14, a wszystkie znajdują się w Himalajach i Karakorum. Pierwszą zdobytą górą o wysokości przekraczającej 8000 była Annapurna (pokonana w 1950 roku), ostatnią – Shisha Pangma (1964). Ten okres zdobywczy nazwano „Złotą Erą Himalaizmu”. Ciekawa jest też statystyka narodowości, które zatknęły swoje flagi na najwyższych wierzchołkach globu. Prym wiedli Austriacy (4 szczyty), po dwa zapisali na swoje konto Brytyjczycy, Szwajcarzy i Niemcy. Po jednym zaś: Amerykanie, Włosi, Chińczycy i Japończycy.
W cieniu wyścigu po ośmiotysięczniki trwała eksploracja dziewiczych siedmiotysięczników, które często były trudniejsze technicznie. Przykładowe ważne daty zdobycia wybitnych gór siedmiotysięcznych: Gaszerbrum IV (1958), Muztagh Tower (1956) w Karakorum oraz Nuptse i Pumori (1961) w Himalajach.
Era zdobywania ścian i prowadzenia nowych dróg na himalajskich gigantach zaczęła się już w latach sześćdziesiątych. W 1960 roku chińsko-tybetański zespół wszedł na Mount Everest, a już 2 lata później Kinshofer i towarzysze wytyczyli nową drogę na Nanga Parbat. Za pierwszą prawdziwie modernistyczną drogę biegnącą ogromną ścianą na ośmiotysięcznik uważana jest południowa Annapurny pokonana przez Brytyjczyków w 1970 roku. Rok później padły imponujące: zachodni filar Makalu oraz zachodnia grań Manaslu. W trakcie lat osiemdziesiątych zdobywano zaś prawdziwe „szklane góry” wśród sześciotysięczników, na których nawet najprostsze drogi oferowały ogromne trudności. Warto wymienić: Shivling i Changabang (1974), Trango Nameless Tower (1976), Latok 1 i Ogre (1977).
Polscy himalaiści nie „załapali się” na podbój ośmiotysięczników. Choć zaczęło się obiecująco, bo już w 1939 roku Jakub Bujak i Janusz Klarner jako pierwsi weszli na Nanda Devi East. Jednak za kolejne równie ważne osiągnięcie trzeba uznać dopiero pierwsze wejście na Kunyang Chish z 1971 roku. Pierwszymi Polakami, którzy stanęli na głównym szczycie ośmiotysięcznika byli Leszek Cichy, Janusz Onyszkiewicz i Krzysztof Zdzitowiecki, którzy weszli nową drogą na Gaszerbrum II w 1975 roku. Podczas tej samej ekspedycji Onyszkiewicz i Zdzitowiecki wraz z dwójką kobiet – Wandą Rutkiewicz i Alison Chadwick-Onyszkiewicz stanęli na najwyższym wówczas dziewiczym szczycie świata: Gaszerbrum III. Zaledwie dwa tygodnie wcześniej uczestnicy wrocławskiej wyprawy dokonali pierwszego wejścia na Broad Peak Middle, co jednak zostało okupione tragedią.
O Wandzie Rutkiewicz i innych znakomitych polskich himalaistkach piszemy w tym artykule.
Były to już zwiastuny dominującej roli, jaką mieli odegrać Polacy w światowym alpinizmie końca lat siedemdziesiątych oraz ósmej dekady XX wieku. Ten okres często nazywany jest „Złotą Erą Polskiego Himalaizmu”, a nazwiska takich himalaistów jak Jerzy Kukuczka, Wanda Rutkiewicz, Krzysztof Wielicki czy Wojtek Kurtyka weszły do panteonu światowych gwiazd wspinaczki wysokościowej. Równocześnie długa była lista polskich himalaistów, których śmiało można zaliczyć do ówczesnej internacjonalnej ekstraklasy. Wymieńmy tu Jacka Berbekę, Leszka Cichego, Eugeniusza Chrobaka, Andrzeja Czoka, Ryszarda Gajewskiego, Artura Hajzera, Zygmunta Heinricha, Aleksandra Lwowa, Jerzego Piotrowskiego, Wojciecha Wróża, choć listę tę można by spokojnie wydłużyć.
Więcej o najsłynniejszych polskich himalaistach przeczytacie w tym artykule.
Niestety, polską dominację na scenie wysokogórskiej zakończyła śmierć większości czołowych himalaistów. Dość powiedzieć, że dziewięciu z czternastu wymienionych w powyższym akapicie wspinaczy zginęło w górach najwyższych.
W jednym z pierwszych podcastów 8a gościem był Krzysztof Wielicki i polecamy wam przeczytanie zapisu tej niezwykle interesującej rozmowy z jednym z największych himalaistów wszechczasów.
Czołowi himalaiści zawsze zyskiwali sławę w swoich krajach, a niektórzy stali się międzynarodowymi osobistościami medialnymi. W erze zdobywczej – Hermann Buhl w Austrii czy przede wszystkim Maurice Herzog we Francji (wielokrotnie na okładce „Paris Match”).
Później w Wielkiej Brytanii szczególną pozycję zyskał Chris Bonington, którego uhonorowano tytułem szlacheckim. Jednak największym fenomenem można śmiało nazwać Reinholda Messnera – Tyrolczyk zyskał międzynarodową sławę na przełomie lat osiemdziesiątych. Nieprzypadkowo. Dokonywał przełomowych wyczynów jak pierwsze wejście bez wspomagania tlenowego na Everest czy solowe wejście na ośmiotysięcznik (Nanga Parbat). A przy tym pisał książki, występował w telewizji, dawał wykłady i prelekcje, a przede wszystkim prezentował niezwykłą charyzmę. Do dzisiaj można go śmiało nazwać najsłynniejszym himalaistą w historii.
Apogeum jego popularności przypadło na czas rywalizacji z Polakiem, Jerzym Kukuczką, o tak zwaną Koronę Himalajów i Karakorum. Ten wyścig o pierwszeństwo zdobycia wszystkich czternastu głównych wierzchołków ośmiotysięcznych zaczął się w 1983 roku. Polak miał wtedy sześć takich zdobytych szczytów, zaś Messner – dziewięć, więc szanse Polaka były iluzoryczne. I rzeczywiście Tyrolczyk wygrał tę rywalizację w 1986 roku. Jednak styl, w jakim rok później skompletował swoją kolekcję Kukuczka był bezprecedensowy. Na 9 ośmiotysięczników wszedł nowymi drogami, w tym na jeden samotnie. Cztery szczyty ośmiotysięczne zdobył zimą (3 z nich były pierwszymi takimi wejściami).
W Polsce Kukuczka również był gwiazdą w ówczesnych, PRL-owskich mediach. Dość powiedzieć, że w 1987 roku zajął 2 miejsce w prestiżowym plebiscycie na sportowca roku organizowanym przez „Przegląd Sportowy”. Równie wielką sławę zyskała Wanda Rutkiewicz, która łączyła charyzmę i „medialną” aparycję z fantastycznym poziomem sportowym. W 1978 roku „Pierwsza Lady himalaizmu” – jak nazwał ją Wojtek Kurtyka – jako pierwsza Europejka weszła na Everest. Do zaginięcia w 1992 roku na Kangchenjundze Wanda była ulubienicą dziennikarzy i kibiców himalaizmu. W momencie śmierci weszła na osiem ośmiotysięczników. Dopiero w 2012 roku ten wynik udało się wyrównać innej Polce – Kindze Baranowskiej.
Już w okresie zdobywczym wyprawy wypracowały do dzisiaj najczęściej wykorzystywany styl wchodzenia na sześcio-, siedmio-, a przede wszystkim ośmiotysięczniki. Jest to tak zwany styl oblężniczy (ang. siege style). Polega na stopniowym wytyczaniu kolejnych odcinków drogi, zakładaniu obozów i ubezpieczaniu kolejnych partii ściany za pomocą poręczówek. Himalaiści wyposażają kolejne obozy w zapasy żywności, gazu oraz butli tlenowych (jeśli są używane). Bardzo często w tym procesie pomagają lokalni tragarze wysokościowi. Kursy tam i z powrotem z bazy do kolejnych obozów oraz noclegi w wysoko rozstawionych namiotach pozwalają himalaistom na stopniową aklimatyzację.
Innym i najwyżej cenionym jest styl alpejski, który – jak sama nazwa wskazuje – jest podobny do najbardziej naturalnego sposobu zdobycia góry. Niewielki zwykle zespół, najczęściej dwu- lub trzyosobowy, pokonuje drogę bez jej wcześniejszego rozpoznania i zakładania lin poręczowych. Kolejne biwaki są zakładane i likwidowane w trakcie przejścia.
W górach najwyższych wymaga to najwyższego opanowania sztuki wspinaczki wysokogórskiej. Himalaiści zwykle aklimatyzują się przed taką akcją. Muszą świetnie znać swój organizm, potrafić wspinać się z dużym obciążeniem i być absolutnie samodzielnymi. Jednym z najwybitniejszych pionierów wspinaczki w górach najwyższych w stylu alpejskim był Wojtek Kurtyka. Jego przejście zachodniej ściany Gaszerbruma IV z Robertem Schauerem było powszechnie uważane za najwybitniejsze dokonanie XX wieku. Łącznie Kurtyka wytyczył 12 nowych dróg w stylu alpejskim w górach najwyższych, w tym 6 na ośmiotysięcznikach.
Samotna wspinaczka to w zasadzie osobny styl. Niewielu było wybitnych solistów w historii himalaizmu, a z pewnością jednym z nich był Krzysztof Wielicki. Działanie samotne wymusza wykorzystanie czystego stylu alpejskiego i ze względu na znacznie zmniejszone możliwości asekuracji jest skrajnie niebezpieczne. Wielicki w takim stylu zdobył Lhotse, dokonując przy tym pierwszego wejścia zimowego, a także wytyczył nowe linie na Dhaulagiri (własny wariant) i Szisza Pangmie. Swoją wydolność wykorzystał także na Broad Peaku – był pierwszym człowiekiem, który wszedł i zszedł z ośmiotysięcznika w ciągu jednego dnia.
Szerzej o zawiłościach różnych stylów zdobywania gór najwyższych pisze w tym artykule Janusz Gołąb.
Takim terminem Wojtek Kurtyka określił wspinaczkę zimą w Himalajach i Karakorum. W XX wieku zdecydowany prym wiedli w niej Polacy. To właśnie polska wyprawa pod kierownictwem Andrzeja Zawady weszła w 1980 roku na Mount Everest, rozpoczynając tym mocnym akcentem zimowy podbój ośmiotysięczników. Wyczyn Leszka Cichego i Krzysztofa Wielickiego jest prawdopodobnie najszerzej opisany w historii naszego himalaizmu. Później kolejno za sprawą polskich „lodowych wojowników” padło o tej porze roku sześć szczytów. Były to: Manaslu (1984), Dhaulagiri (1985), Czo Oju (1985), Kangchenjunga (1986), Annapurna (1987), Lhotse (1988).
Potem, częściowo w wyniku luki pokoleniowej, nastąpiła „posucha” w dokonaniach z gatunku sztuki cierpienia, która trwała aż do 2005 roku. Wtedy Piotr Morawski i Simone Moro weszli na Szisza Pangmę, a Włoch stał się pierwszym nie-Polakiem, który zapisał się na listę pierwszych zimowych pogromców gór ośmiotysięcznych. Himalaizm zimowy przypadł mu do gustu i poszedł za ciosem, biorąc udział w dwóch kolejnych wejściach: Makalu (2009) i Gasherbrum II.
Zainicjowany przez Artura Hajzera program Polski Himalaizm Zimowy zaowocował dwoma sukcesami – na Gaszerbumie I (2012) i Broad Peaku (2013). Niestety, ten drugi wyczyn został okupiony tragedią. W 2016 roku Simone Moro, wchodząc z Alexem Txikonem i Muhamadem Alim na Nanga Parbat zapisał na swoje konto czwarte takie wejście (bijąc tym samym „wyniki” Kukuczki i Wielickiego, którzy mieli po trzy). A w 2021 roku dziesięciu Nepalczyków postawiło kropkę nad i, zdobywając zimą K2.
Już w latach 90 XX wieku zaczął się trend tak zwanej komercjalizacji himalaizmu. Wyspecjalizowane agencje, początkowo głównie amerykańskie lub z krajów zachodniej Europy, zaczęło organizować wyprawy komercyjne. Ich działalność polegała na kompleksowym zaporęczowaniu góry, dobrym zaopatrzeniu bazy i obozów, aby móc sprzedawać usługę wprowadzenia klientów na najbardziej popularne góry w Himalajach i Karakorum. Od początku szczególnym powodzeniem cieszył się Everest (i to z obu stron: nepalskiej i tybetańskiej). Popularne było też zdobywanie uważanego wówczas za najłatwiejszy Cho Oju, a także na niższe, ale wyjątkowo atrakcyjne szczyty (np. Ama Dablam). Klient takiej ekspedycji zwykle nie musiał mieć dużych umiejętności technicznych ani wybitnej wydolności i zdolności aklimatyzacyjnych. Pierwszą kwestię „oszukiwano” za pomocą kompletu lin poręczowych, drugą – dzięki dostatkowi butli z tlenem. Powszechnie uważa się, że używając dodatkowego tlenu z butli, subiektywnie można „obniżyć” wysokość nawet o około 2000 metrów.
Wraz z postępującym wzrostem poziomu przygotowania poszczególnych szczytów, coraz trudniej było odróżnić prawdziwego himalaistę od tzw. turysty wysokościowego. Granica ta stawała się coraz bardziej płynna. Czasem klienci komercyjnych agencji zdobywali szczyty we względnie dobrym stylu. Z kolei nierzadko wyprawy lansujące się jako sportowe, korzystały ze wszelkich – oczywiście płatnych – udogodnień i pomocy szerpów wysokościowych.
Te patologie jeszcze pogłębiły się w XXI wieku, wraz z coraz większą popularnością turystyki wysokościowej. Coraz więcej ośmiotysięczników zaczęło być przygotowywanych przez prężnie działające miejscowe agencje. Symboliczny był moment, kiedy w 2012 roku kompleksowo „przygotowana” została K2, uważana wcześniej za najbardziej wymagający ośmiotysięcznik.
Dziś doszło do tego, że próba jakiegokolwiek „sportowego” podejścia do wejść na ośmiotysięczniki najłatwiejszymi drogami i z najpopularniejszych baz jest w zasadzie niemożliwa. Miejscowe agencje wymuszają na każdym himalaiście działającym na górze od zagospodarowanej przez nich strony spore opłaty za korzystanie z udogodnień. Niezależnie od tego, czy ich oni potrzebują, czy też nie. Sportowy himalaizm przeniósł się więc na szczyty sześcio- lub siedmiotysięczne.
Popularność i relatywnie łatwa – przynajmniej w porównaniu z tym co robili pierwsi zdobywcy – droga na ośmiotysięczniki musiała wywołać pościg za rekordami. Niektóre z nich nie są wcale wydumanymi sposobami na zyskanie medialnej atencji, ale mierzeniem się z legendami. Pierwsze wejście i zejście z ośmiotysięcznika, Krzysztofa Wielickiego na Broad Peaku, jest do dzisiaj inspiracją dla młodszego pokolenia himalaistów. Kiedy Messner i Kukuczka zaczynali kompletować wszystkie 14 najwyższych szczytów na globie, temat “wyścigu po rekord” niemal nie istniał. Dopiero na finiszu zyskał medialny rozgłos. Na listach rekordzistów są nazwiska, które tworzyły, bądź nadal tworzą historię zdobywania gór najwyższych jak Ueli Steck czy Andrzej Bargiel.
Nieproporcjonalnie łatwa dostępność najwyższych szczytów świata pozwala jednak obecnie na bicie rekordów, które nawet kilkanaście lat temu nikomu nie przyszłyby do głowy. Wystarczy przypomnieć zainteresowanie, które wywołał w 2019 Nirmal “Nims” Purja zdobywając wszystkie ośmiotysięczniki w 6 miesięcy i 6 dni. 4 lata później padł jeszcze bardziej nieprawdopodobny wynik w szybkości zdobywania Korony Himalajów i Karakorum. W ciągu 92 dni dokonali tego Norweżka Kristin Harila i Tenjen Lama Sherpa.
W Polsce popularność tematyki himalaistycznej znacząco spadła w latach dziewięćdziesiątych XX wieku. Ten impas utrzymywał się w zasadzie przez całą pierwszą dekadę XXI wieku (z małymi wyjątkami typu fenomen zimowej wyprawy na K2 2002/2003). Renesans popularności kibicowania wspinaczom wysokościowym przypadł na początek drugiej dekady. Miało to związek głównie z wyścigiem o zimowe zdobycie ostatnich ośmiotysięczników, przede wszystkim K2. Były też inne „impulsy”, jak chociażby niepodważalne osiągnięcia Andrzeja Bargiela na niwie ski-himalaizmu (z epokowym zjazdem z K2 na czele).
Zapis podcastu z Andrzejem Bargielem, w którym mówi o swoich zjazdach z ośmiotysięczników i możecie znaleźć tutaj.
Smutnym paradoksem jest fakt, że do wzrostu tej popularności bardziej przyczyniły się tragedie czy akcje ratunkowe niż triumfy polskich himalaistów. Koronnymi przykładami są dramatyczne wydarzenia na Broad Peaku w marcu 2013 roku lub akcja ratunkowa na Nanga Parbat w 2018 roku. Ten nieco sztuczny boom spowodował, że tematyka himalaizmu znalazła się na pierwszych stronach gazet. Wałkowały ją dzienniki telewizyjne, a liczba górskich książek i ich nakłady były rekordowe na skalę światową. Nagle i niespodziewanie w latach 2013-2019 przeciętny Polak „znał się” na himalaizmie niemal równie dobrze, jak na piłce nożnej.
Ku radości prawdziwych miłośników tej dyscypliny ten nieproporcjonalny szał powoli mija. Wraz ze zdobyciem K2 zakończono program Polski Himalaizm Zimowy, a powstał nowy – Polski Himalaizm Sportowy. I trudno polemizować, że trend, jaki on lansuje, czyli przejść w stylu alpejskim, jest znacznie bardziej rozwojowy i na czasie. Wszak takie właśnie wyczyny – sportowe, szybkie i techniczne wejścia w górach najwyższych – otrzymują najważniejsze nagrody, Złote Czekany. Patrząc na coraz lepsze wyniki naszych młodych himalaistów, można liczyć, że wkrótce nawiążą oni do najwybitniejszych osiągnięć Kurtyki czy Wielickiego.
Strona wykorzystuje pliki cookies w celach wyłącznie statystycznych. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były instalowane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na wykorzystanie plików cookies. Dowiedz się więcej.