20.09.2016

Letnia wyprawa na K2 2016 – wywiad z Jarosławem Botorem

Wśród 14 ośmiotysięczników niezdobytych zimą pozostał tylko jeden - K2, góra gór. O letniej wyprawie unifikacyjnej w ramach programu Polski Himalaizm Zimowy 2016-2020 im. Artura Hajzera, która miała za cel przygotować działania Polaków do zimowej próby zdobycia drugiego szczytu świata, rozmawiamy z jednym z członków wyprawy - Jarosławem Botorem.

                       

Letnia wyprawa na K2 2016, miała miejsce w dniach 15.06.2016 – 23.07.2016. W skład zespołu, oprócz Jarosława Botora weszli: Jerzy Natkański (szef wyprawy), Marek Chmielarski, Paweł Michalski oraz Piotr Tomala. Wyprawę zimową zaplanowano na grudzień 2016 roku. Wyprawą mieli pokierować: Krzysztof Wielicki (pierwszy zimowy zdobywca Everestu) oraz nasz redakcyjny kolega Janusz Gołąb – który ma za sobą pierwsze zimowe wejście na Gaszerbrum I wraz z Adamem Bieleckim, a na K2 stanął w roku 2014. Niestety, tuż przed publikacją tego wywiadu dowiedzieliśmy się, iż Ministerstwo Sportu wycofało się z obiecanego dofinansowania zimowej wyprawy na K2. Polscy himalaiści, w nadchodzącej zimie, nie podejmą próby zdobycia K2 zimą.

K2 to góra marzeń dla wielu alpinistów, jakie były Twoje motywacje aby zmierzyć się z górą gór?

Jarosław Botor: Tak to faktycznie góra marzeń. Od kilku lat realizuję projekt, który zakłada wspinanie na jedne z najpiękniejszych szczytów świata, K2 niewątpliwie do nich należy. Oczywiście wyprawa na K2 ma dla mnie również wymiar  osobisty, to możliwość realizacji mojej wieloletniej pasji wspinaczkowej. Zaczynając swoją przygodę z górami w latach 80-90, K2 bardzo często przewijało się w różnych publikacjach i fotoreportażach alpinistycznych, w rozmowach i prelekcjach w Klubie Wysokogórskim Gliwice, a to za sprawą niesamowitych sukcesów i zarazem tragedii naszych Polskich Himalaistów tamtych czasów. Wreszcie przyszedł czas, aby sprawdzić to wszystko, co o K2 słyszałem, na własnej skórze i byłem do tego gotowy.

Nie bez znaczenia była również aprobata i akceptacja mojej osoby przez Zespół: Jurek Natkański, Marek Chmielarski, Piotrek Tomala i Paweł Michalski, który w tym roku był wyselekcjonowany przez PZA do wspinania na K2. Wszystkich uczestników miałem przyjemność poznać już wcześniej na wyjazdach i szkoleniach organizowanych przez PHZ w Tatrach – wiedziałem, że to bardzo doświadczeni Polscy wspinacze. Każdy stał na szczycie kilku ośmiotysięczników. Zostałem pozytywnie zaakceptowany a to zobowiązywało.

Na K2 prowadzi kilka znanych dróg, którą wybraliście i co się z tym wiązało?

Jarosław Botor: Wybraliśmy drogę przez Żebro Abruzzi. Jest to droga pierwszych zdobywców i zarazem  najpopularniejsza droga na szczyt K2. Dołączyłem do składu wyprawy w marcu i droga była już wtedy wybrana, a wiązało się to z projektem Polskiego Himalaizmu Zimowego im. Artura Hajzera. Jej celem była unifikacja Zespołu i ewentualne zapoznanie uczestników wyprawy letniej z drogą wejścia przed planowaną zimową wyprawą na ten szczyt – niezdobyty do tej pory zimą, ostatni ośmiotysięcznik Świata.

Czy pomimo tego iż szczytu nie udało się zdobyć, założenia wyprawy i rozpoznanie drogi przed próbą zimową choć w części zostały zrealizowane?

Jarosław Botor: Oczywiście. Głównym założeniem wyprawy było zdobycie szczytu, ale wiele doświadczeń i założeń zostało zrealizowanych. W temacie zapoznania zespołu z drogą wydaje się, że podczas zimowych działań na K2 należy rozważyć wejście Drogą Cesena (w 2012 roku, zimą wspinali się nią Rosjanie) – wprawdzie jest nieco trudniejsza technicznie, ale wydaje się być bardziej osłonięta od silnych, zimowych wiatrów wiejących od strony Chińskiej, jest znacznie krótsza i położona bliżej bazy, wyprowadza do obozu czwartego znacznie bliżej szczytu, o około 150 metrów w pionie. Warto rozważyć ten wariant.

W związku z panującą w tym sezonie w Karakorum aurą pogodową mieliśmy okazję działać w uciążliwych warunkach, które ograniczały nam możliwość działania na górze, co skutkowało wieloma dniami, które musieliśmy spędzić w bazie. To dla osób aktywnych i zmotywowanych na działanie w ścianie czas niełatwy – tu chyba góra najbardziej nas doświadczała, uczyła pokory i cierpliwości. Czekanie jest znamienne dla wspinaczki zimowej na ośmiotysięcznikach, gdzie oczekiwanie na okno pogodowe trwa nawet tygodniami. Krótki okres dobrej pogody wymaga dynamicznego działania, gdzie wspinacz musi być gotowy nie tylko pod względem wydolności fizycznej ale przede wszystkim w wymiarze psychicznym.

letnia wyprawa na K2 (fot. Jarosław Botor)

Z jedynki 1000 m w pionie nad lodowcem (fot. Jarosław Botor)

Wynieśliśmy również wnioski z doświadczeń aklimatyzacyjnych, na własnej skórze odczuwając wyniszczenia organizmu, który przebywa na wysokości powyżej 5000 m n.p.m. Brak regeneracji, trudności w leczeniu nawet najprostszych skaleczeń, już nie mówiąc o poważniejszych infekcjach np. układu oddechowego – jakże kluczowego w górach wysokich –  z tymi problemami można się nauczyć radzić tylko w praktyce. Dzięki wyprawie każdy z nas mógł określić wysokość, od której organizm indywidualnie tracił możliwości regeneracyjne.

Wydaje się, że warto do Pakistanu przyjechać już zaaklimatyzowanym – oczywiście, że może tej aklimatyzacji nie wystarczyć na długi okres czasu, ale nawet zakładanie pierwszych dwóch obozów będzie dużo sprawniejsze i bezpieczniejsze. Jeśli pogoda pozwoli, jest wówczas szansa na szybsze działanie na dużych wysokościach już na początku wyprawy. Jest jeszcze kilka innych wartościowych przemyśleń dotyczących np. jedzenia, ubrań, logistyki zaopatrywania obozów, warunków bytowania w bazie itp.

Sporo się słyszy ostatnio o wyprawach komercyjnych na K2, czy faktycznie było aż tak tłoczno na BC? Czy komercja zbliża się dużymi krokami do tego drugiego pod względem wysokości szczytu świata?

Jarosław Botor: W sezonie 2016 na K2 wydano 112 permitów, w tym dużą ilość zezwoleń dla Szerpów. Z tego 1/3 to tzw. wyprawy sportowe, które wspinały się bez korzystania z  tlenu i bez wsparcia Szerpów. Myślę, że w dobie oblegania Everestu, K2 stanie się dla wielu bardzo atrakcyjną alternatywą na zaistnienie we „wspinaczkowym świecie”. Komercję można było odczuć w bazie, jak i czasami w ścianie. Były osoby, które miały pierwszy raz raki na nogach, a to zagrażało nie tylko ich zdrowiu i życiu, ale również ludziom poruszającym się w tym czasie w ścianie. Niestety były takie epizody…

Jak wyglądały relacje pomiędzy poszczególnymi zespołami? Czy można mówić o współpracy międzynarodowych teamów, czy raczej wyprawa na K2 2016 to brutalna rywalizacja?

Jarosław Botor: Temat bardzo zróżnicowany. W ścianie, z Szerpami, w sumie współpracowało się bardzo dobrze, nie było żadnej wzajemnej niechęci. Natomiast w bazie były różnego rodzaju rozgrywki finansowe oraz strategiczne – kto, kiedy za ile. W sumie czy chcieliśmy czy nie, to byliśmy w temat uwikłani. Zaproponowano nam – trzeciego dnia po przyjściu do bazy – zaporęczowanie dojścia do obozu czwartego, co z góry było skazane na porażkę. Wiadomo było, że nie mieliśmy wtedy aklimatyzacji do “jedynki”, a co dopiero do czwórki – taki trochę szach. Wtedy zaproponowano nam po 200 $ od osoby za poręcze. Byliśmy przygotowani na poręczowanie więc daliśmy im nasze liny i w sumie na tym się skończyło. Jak wiadomo lin nie położyli, bo wszystko zakończyło się w tym sezonie w obozie trzecim. Niestety lin już nie chcieli oddać pod pretekstem, że je spieniężą, a pieniądze przeznaczą na szkołę w Nepalu. Jakoś trudno mi w to uwierzyć…

Jak wiemy z relacji mediów, pogoda w tym roku nie dopisała. Schodziły lawiny, wśród nich ta, która zmiotła C3. Gdzie wtedy byliście?

Jarosław Botor: Tak, w tym sezonie pogoda była bardzo kapryśna w całym Karakorum, na co wskazuje ogólna ilość wejść na szczyty ośmiotysięczne (w sumie 13 osób), a i na niższych szczytach nie było lepiej.

Długotrwałe załamania pogody (5 – 8 dni w ciągu) i krótkie okna pogodowe sprawiały, że działania na górze były bardzo utrudnione. Padający śnieg powodował zagrożenie lawinowe, a wiejący powyżej 6500 metrów wiatr uniemożliwiał działanie i zakładanie kolejnych obozów. Śnieg był słabo związany z podłożem, a powyżej obozu drugiego było go tak dużo, że utrudniał poruszanie się po linach poręczowych, które systematycznie zasypywał i pokrywał warstwą lodu. W takich warunkach szybkie poruszanie się po górze było bardzo trudne, a i zdobyta wcześniej aklimatyzacja po dziewięciu dniach w bazie pozostawiała wiele do życzenia.

Chcąc wejść na szczyt bez tlenu musieliśmy się liczyć z dwoma, a nawet trzema noclegami powyżej 7400, czyli w obozie trzecim. Z takim planem wyszliśmy 22 lipca w górę, chcąc wejść do obozu drugiego w jednym podejściu. W nocy przez lodowiec szliśmy w opadzie śniegu, a miała być piękna, gwieździsta noc. Warunki tego dnia nie zmieniły się do wieczora. Marek Chmielarski i Piotrek Tomala mimo to weszli do dwójki i tam w bardzo silnym wietrze przespali noc. Rano dotarła do nas wiadomość, że w nocy przez obóz trzeci przetoczyła się duża lawina zabierając ze sobą praktycznie wszystko, co dotychczas udało się do trójki wnieść Szerpom – namioty, śpiwory, butle z tlenem i gazem, jedzenie, i jeszcze kilka innych istotnych gadżetów, które pozwalają nam istnieć na takich wysokościach. Dobrze, że w trójce tej nocy nie było ludzi, bo w planach miało tam spać nawet do 50 osób – wszyscy byli gotowi do atakowania szczytu na tlenie – to miało być kluczowe okno pogodowe w tym sezonie.

Wtedy było już wiadomo, że obozu trzeciego, nawet z pomocą wypraw komercyjnych, już nie odbudujemy. Rano 23 lipca, około 10:00 Jurek ogłosił zakończenie naszej wyprawy, tym bardziej, że po jednym dniu ładnej pogody opady śniegu wróciły znowu na stoki K2 i trwały przez kolejnych kilka dni. Kilku uczestników komercyjnych wypraw wraz z Szerpami próbowało jeszcze wejść na szczyt w stylu alpejskim korzystając z kilkunastu butli z tlenem, które były jeszcze w obozach poniżej trójki. Jak się okazało pogoda szybko zweryfikowała plany i pozwoliła podejść jedynie do obozu pierwszego. Kilku Szerpów doszło do dwójki, zebrali resztki sprzętu i 03 sierpnia oficjalnie zakończono sezon 2016 na K2.

Podejście do C1 (fot. Jarosław Botor)

Podejście do C1 (fot. Jarosław Botor)

W sumie w ścianie spędziliśmy tylko siedem dni (na prawie 30 spędzonych w bazie), dochodząc do 7000 metrów n.p.m. To zbyt mało aby myśleć o wejściu bez tlenu na tak wysoki szczyt jakim jest K2. Potrzebowalibyśmy jeszcze co najmniej dwóch wyjść, w tym ostatnie do ataku szczytowego. W każdym przynajmniej po 3-4 dni dobrej pogody, żeby się zaaklimatyzować i zaatakować szczyt – rozsądek kazał wracać do domu. Trochę szkoda, bo czuliśmy się bardzo dobrze, w sumie nie mieliśmy dotychczas żadnych większych kłopotów aklimatyzacyjnych, sprzętowych i żywieniowych. Byliśmy z pewnością jednym z bardziej sprawnych zespołów poruszającym się po żebrze Abruzzich, ale jak widać tym razem to nie wystarczyło.

Co, poza zmiennymi warunkami pogodowymi, stanowiło w tym roku największe wyzwanie?

Jarosław Botor: K2 to wyzwanie samo w sobie na każdym etapie wyprawy – logistyki dotarcia do bazy, wspinania i etapu wyczekiwania na szansę jak i powrotu do Askole. 120 km schodziliśmy 2,5 dnia, ten ekstremalny „spacer” na długo pozostanie w naszej pamięci :-).  

Niemal 2,5 miesiąca pod K2 to bardzo długo, czego najbardziej Wam brakowało podczas tego czasu?

Jarosław Botor: Chyba najbardziej brakowało nam możliwości działania – uziemienie w bazie dla każdego z nas było destrukcyjne pod względem psychicznym, ale i pod względem fizycznym też nie było bez znaczenia. 5000 – 5200 to wysokość, na której organizm traci swoje możliwości regeneracyjne. Traciliśmy na masie mięśniowej a co za tym idzie również na sile. No i oczywiście każdy z nas tęsknił za domem, ale z tym liczyliśmy się już przed wyjazdem i każdy na swój sposób sobie z tym radził – raz bardziej, raz mniej skutecznie, ale jakoś do przodu.

Czy mieliście w bazie jakąś wyjątkową sytuację: dobrą lub złą, która na długo pozostanie Wam w pamięci? Co to było?

Jarosław Botor: W okresach przesiadywania w bazie chodziliśmy z nudów po lodowcu i raz z Piotrkiem Tomalą znaleźliśmy oddalone od siebie o 20 minut drogi ludzkie szczątki – dwóch różnych ludzi, a dokładniej podudzia z butami (plastikowe, fioletowe Koflachy, bardzo popularne 10-15 lat temu). Po powrocie do bazy zgłosiliśmy to naszemu Kierownikowi, on Oficerowi Łącznikowemu, ten Oficerowi całej bazy pod K2 no i musieli zareagować. Po dwóch dniach przyszli do nas w towarzystwie młodej Amerykanki i Ekwadorskiego przewodnika. Zapytali czy doprowadzimy ich do tych miejsc, czy je odnajdziemy na lodowcu. Oczywiście podjęliśmy się wyzwania i kilka minut później z Piotrem szliśmy już na poszukiwania. Pierwsze szczątki znaleźliśmy dosyć sprawnie, oficerowie wraz z Amerykanką pobrali próbki do oznaczenia DNA, następnie złożyli  szczątki do szczeliny lodowej i zasypali kamieniami. Ruszyliśmy w kierunku drugiego miejsca – tu było gorzej z odnalezieniem bo lodowiec jest ogromny, ale po 30 minutach znaleźliśmy drugie miejsce ze szczątkami. Znowu pobraliśmy próbki a resztki pochowaliśmy w pobliskiej lodowej szczelinie i zasypaliśmy kamieniami. Do dzisiaj nie wiem, co miało na celu zebranie próbek na DNA bo pewnie zainteresowane rodziny od dawna wiedzą, że Ci ludzie nie żyją, a pochowanie resztek w szczelinie całkowicie przekreśla temat dostarczenia rodzinie chociażby skremowanych cząstek tych ludzi, żeby mogli je godnie pochować na swoim cmentarzu i zapalać im świeczkę raz na jakiś czas – no ale temat został załatwiony tak jak został. Ludzie mówili, że i tak dobrze, bo mogli z tym nie zrobić nic.

K2 chyba bardziej, niż inne ośmiotysięczniki, uczy pokory. To tzw. „okrutna góra”, która rokrocznie zbiera żniwo. Czy w tym roku miały miejsce jakieś poważne wypadki podczas wspinaczki?

Jarosław Botor: K2 wcale nie jest okrutne – po prostu jest takie, jak każda inna góra, tylko dużo bardziej wymagające i to pod bardzo wieloma względami, a co za tym idzie trudne. Człowiek jeśli chce się z nią zmierzyć, musi sobie z tymi trudami poradzić, być na nie nastawiony optymistycznie i się ich spodziewać, nie mogą go zniechęcać. Im dłużej jest w stanie utrzymać taki stan ducha, tym ma większe szanse na wejście na K2, no i oczywiście w tym wszystkim trochę szczęścia też jest bardzo przydatne. Z informacji, które posiadam, to podczas naszego pobytu w Karakorum zginął jeden porter, który został zasypany lawiną kamienną a raczej ogromnym osuwiskiem skalnym, ale nie na K2 a na dojściu trekkingowym, przed lodowcem  Baltoro niedaleko Paju. Znaleziono również jakieś ciało pod K2, ale trudno było ustalić, kto to, a co za tym idzie nie wiadomo w jakim sezonie wydarzył się ten wypadek. Nie wyklucza się również sezonu 2016, z tym że musiałby to być jakiś solista, bo żadna z działających wypraw nie zgłosiła takiego incydentu. Było kilka ostrych chorób wysokościowych, jeden obrzęk płuc i zatorowość w kończynach dolnych pod Broad Peakiem oraz upadek Amerykanina na Czarnej Piramidzie w drodze do obozu trzeciego na K2 – wszyscy bezpiecznie zostali ewakuowani śmigłowcami do szpitala w Skardu.

Jarosław Botor – uczestnik wyprawy na K2 – lato 2016 zorganizowanej w ramach programu Polski Himalaizm Zimowy. Organizator kilkunastu wypraw w Andy, Góry Alaski i Kaukazu oraz Himalaje. Wszedł m.in. na Ama Dablam – solo, Alpamayo (Diretissimą Francuską), południową ścianą Artensoraju w 2015 z Jackiem Czechem i Adamem Bieleckim, Mt. McKinley, trzykrotnie wchodził na Aconcaguę, zdobył też Ojos del Salado, Cotopaxi, Chimborazo, Mount Blanc, Monte Rosse /trawers z Nordena na Duforspitze północną ścianą/, Elbrus, Matterhorn, Dente del Gigante, i Piz Badile drogą Cassina. Jest ratownikiem medycznym Lotniczego Pogotowia Ratunkowego – HEMS oraz  starszym ratownikiem GOPR. Mieszka w Zabrzu, prowadzi Agencję Eventową More Then Explore, należy do Klubu Wysokogórskiego Gliwice.

                 

Udostępnij

Strona wykorzystuje pliki cookies w celach wyłącznie statystycznych. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były instalowane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na wykorzystanie plików cookies. Dowiedz się więcej.