06.02.2016

Sail and ski,  czyli o potencjale norweskich fiordów

Tegoroczna zima w Polsce nie rozpieszcza, w Alpach też nie jest lepiej – narzekają głównie skiturowcy oraz miłośnicy narciarstwa pozatrasowego. W tym wypadku jest ratunek – kierunek północ! W Norwegii sezon zimowy dopiero się zaczyna!

                       

Sail and ski – to nic innego jak połączenie jachtu (domu, ostoi, środka transportu) z narciarstwem skiturowym. Brzmi trochę dziwnie o ile rozpatrujemy te sporty w kategoriach polskich – żeglarstwo i związane z nim morze czy Mazury na północy, a góry i narciarstwo na południu. Jako, że Norwegia ze swoimi fiordami to połączenie morza i gór, zostawiamy nasze krajowe przyzwyczajenia w domu i pakujemy sprzęt. Za cel obieramy Alpy Sunnmøre. To spektakularny masyw górski wyrastający wprost z norweskich fiordów, strzelający ponad 1500 metrów w górę, często pionowymi ścianami. Jak opisać bywalcowi Beskidów czy Tatr krajobraz Norwegii widziany z pokładu? Wyobraźmy sobie żeglowanie po Morskim Oku albo Czarnym Stawie w Tatrach… Mamy? Ok, to jeszcze wyobraźmy sobie że dopłynęliśmy tam jachtem wprost z najbliższego lotniska czyli z Popradu 🙂 Brzmi dobrze? No to wracamy na ziemię…i wodę.

Gdzie i kiedy na skitury?

Od stycznia do czerwca Alpy Sunnmøre są celem miłośników freeride’u oraz skituringu. Dla miłośników innych zimowych aktywności są tu także tereny o łagodniejszym ukształtowaniu, idealne do pieszych wędrówek czy narciarstwa biegowego, jak wiadomo narodowego sportu Skandynawów. Z kolei okoliczne fiordy, rzeki i jeziora to znakomite miejsce dla wędkarzy.

Góry i woda. Sail and ski - recepta na niezapomniane wakacje (fot. Maciej Sokołowski)

Góry i woda. Sail and ski – recepta na niezapomniane wakacje (fot. Maciej Sokołowski)

Na termin wyjazdu wybieramy koniec marca, bo właśnie marzec i kwiecień to najpopularniejsze miesiące na sail and ski – dni są już dłuższe, temperatury nie dają tak w kość, a śnieg ciągle sięga brzegów fiordu, dając możliwość skorzystania z nart w zasadzie zaraz po wyjściu z jachtu. Wystarczy szybki “desant” łódką w wybranym miejscu, podejście na wybrany szczyt, a następnie przez radio zawiadamiamy załogę gdzie mamy zamiar zjechać i po ekscytującym freeridzie dajemy się zabrać pontonem na pokład naszego pływającego domu. Przynajmniej tak to wygląda w teorii i to w wariancie idealnym…

Sail – czyli czym pływaliśmy

Nasz jacht – “Hi Ocean One” czeka zacumowany w przeuroczej miejscowości Ålesund, gdzie lądujemy samolotem linii Wizzair z Gdańska. Już sam lot jest widowiskowy, zwłaszcza podejście do lądowania daje przedsmak przygody, gdy za oknem w niewielkiej odległości mijamy dziesiątki zaśnieżonych szczytów poprzecinanych głęboko wchodzącymi w ląd fiordami. “Hi Ocean One” to liczący niewiele ponad 20 metrów długości, przepiękny jacht z wszelkimi udogodnieniami czyniącymi rejsy po wodach północy komfortowymi. Brak wiatru – proszę bardzo – jest silnik 300KM; zimno – nie pod pokładem – potrójny system ogrzewania zadba o to, byśmy mieli się gdzie wysuszyć; do tego 17 koi, 3 prysznice i wygodna mesa – tak przez najbliższy tydzień będzie wyglądać nasz dom i środek transportu po fiordach, które chcemy odwiedzić: Storfjord, Geirangerfjord oraz Hiorundfjord.

Hi Ocean One na kei w Alesund (fot. Maciej Sokołowski)

Hi Ocean One na kei w Alesund (fot. Maciej Sokołowski)

…and Ski – czyli gdzie jeździliśmy

Fiordy są symbolem Norwegii. Robią wrażenie o każdej porze roku – oglądane zarówno z wody, jak i z lądu. Jednym z najpiękniejszych jest wąski i stromy Geirangerfjord. I właśnie przez niego płyniemy, niestety brak śniegu w tym rejonie pozwolił nam tylko na wycieczkę na górujący nad Geiranger – Flydalsjuvet – taras widokowy z przewieszoną skałą, z którego panoramę fiordu podziwiała kiedyś norweska królowa Sonja. Flydalsjuvet wraz z Kierag, Trolltunga i Preikestolen oraz rozciągające się z nich panoramy to jedne z „must see” podczas wizyty w Norwegii. Geirangerfjord to również urzekające wodospady spadające z pionowych kilkusetmetrowych urwisk – De Syv Søstre (Siedem Sióstr). O tej porze roku zamienione w cienkie strużki lodu niestety nie są tak widowiskowe.

Czas na kolejne przygody. Z Geirangerfjord płyniemy do Hiorundfjorden. Ze wszech stron otoczony wysokimi górami, z których żlebów śnieg sięga po taflę lekko zmąconej ruchem jachtu wody. Brzmi niewyobrażalnie? – wystarczy spojrzeć na zdjęcia – góry odbijają się w tafli wody, a nasz jacht jest gdzieś pomiędzy. W takiej scenerii dobijamy do miejscowości Saebo, gdzie otoczona górami przystań staje się naszym domem na następne 2 dni imprezy “sail and ski”. Niestety pierwszego dnia następuje załamanie pogody, które uniemożliwia prowadzenie jakichkolwiek akcji.

Raz po raz zza mgieł i chmur wynurzają się szczyty, przy innej niż aktualna pogoda z pewnością  idealne do freeridu. Łagodne stoki, niskie piętro, w miarę rzadkiej roślinności, bliskość szczytów od tafli wody, po której sunie jacht oraz szybkie zdobywanie wysokości – to zalety tych gór. Nie trzeba robić dalekobieżnych eskapad, by zaliczyć fajną turę z efektownym zjazdem.

Drugi dzień postoju w Saebo zaczyna się atrakcją – w ciągu zaledwie doby dopadało pół metra śniegu. Można wpiąć się w narty bezpośrednio po zejściu z jachtu – jeszcze na kei! Udajemy się do jednej z dolin niedaleko wioski – niestety świeży opad i mocno operujące słońce szybko zwiększają zagrożenie lawinowe i nie pozwalają nam na realizacje naszych planów. Jedno jest pewne – warto tu wrócić, przynajmniej po to by zdobyć zdobyć leżący po drugiej stronie fiordu, ponad miejscowością Oye najpopularniejszy szczyt w okolicy – Slogen 1564 m n.p.m.

Wczytuję galerię

Podczas naszej wyprawy docieramy również do Storfjord z ośrodkiem narciarskim – Stranda, znanym wśród miłośników off-piste. Strandafjellet dysponuje 7 wyciągami, w tym gondolą oraz 17 trasami zjazdowymi i szerokim wachlarzem freeridów. Cena 10-wjazdowego karnetu jest iście „norweska” – bagatela 350 złotych! (cieszymy się, że mamy ze sobą narty skiturowe). Mimo to wyciąg można wykorzystać na jednorazowe zdobycie wysokości, a tym samym zaoszczędzenie sobie nudnego podejścia po trasie zjazdowej.

Poza strefą wyciągów znajdujemy dla siebie kilometry wolnej przestrzeni oraz kilka szczytów, które jeden po drugim posłużą nam za tereny zjazdowe. Pomimo braku świeżego opadu w nocy, pierwszy dzień diametralnie różni się od następnego. Silny wiatr pierwszego dnia w połączeniu z północnym stokiem sprawiają nam spore trudności w poruszaniu się. Poza łachami nawianego śniegu, mnóstwo tu lodu, na którym narty rozjeżdżają się, kije nie wbijają. Mam wrażenie, że nic nie trzyma, a ponadto gdzieś kątem oka widzę fjord w dole i mam wrażenie, że jeśli ujedzie mi narta w trzy sekundy znajdę się u podstawy góry. Żałujemy, że nie wzięliśmy ze sobą harszli, nadałyby się tu idealnie. W ten dzień szybko odpuszczamy i z nosem zwieszonym na kwintę, w jako takim stylu docieramy do jachtu myśląc sobie, iż zbyt optymistycznie podeszliśmy do tematu.

Wystarczyło wybrać tylko południowe stoki, oddalone od wody, gdzieś w głębi lądu, by następnego dnia swoje zdanie zmienić diametralnie. Tereny wokół Strandy, osłonięte od fiordów to idealny poligon dla początkujących jak i bardziej zaawansowanych. Są niemalże pionowe ściany – po których zjeżdżają lokalni śmiałkowie – są też delikatne, bezdrzewne, łagodne stoki, po których zjazdy sprawiają nam dziką radość. Jest też mnóstwo puchu. I choć mijamy sporo innych wycieczek na turach na prawdę łatwo jest znaleźć dla siebie jakieś miejsce nietknięte do tej pory nartą.

Marina w Strandzie. Opłacając postój na zasadach - wrzuć do puszki ile uważasz korzystamy z wszelkich dogodności mariny (fot. Maciej Sokołowski)

Marina w Strandzie. Opłacając postój na zasadach – wrzuć do puszki ile uważasz korzystamy z wszelkich dogodności mariny (fot. Maciej Sokołowski)

Niestety powoli nasz pobyt dobiega końca, czas znowu zawinąć do Alesund, które było naszym portem startu, a będzie również i mety.

Jacht podczas wyprawy sail and ski jest dla nas stołówką, hotelem, środkiem transportu, oraz miejscem gdzie w niepogodę wspólnie spędzamy czas. Norwegia o tej porze roku zaskakuje zmienną pogodą – od ciepłych dni po naprawdę chłodne i przenikające wilgocią. Mimo wszystko to właśnie śnieg, wczesna wiosna i absolutny brak turystów podkreślają niedostępność, odosobnienie i piękno odwiedzanych przez nas miejsc.

Jak podsumować Sail and Ski?

Zacznijmy od samego wyjazdu – widokowo było świetnie, narciarsko i pogodowo nieźle, nie do końca udała nam się pogoda i warunki śniegowe ale z tym loteria jest wszędzie…no może poza sztucznym stokiem w Dubaju. Natomiast idea Sail and Ski to rozwiązanie dla tych, którzy nie lubią stać w kolejkach do wyciągów za to uwielbiają otwarte przestrzenie, zjazd w dziewiczym śniegu i piękne widoki  (podane w zestawie z żeglarstwem). Sail and Ski przyciąga do Norwegii amatorów białego szaleństwa z całego świata, którzy w miarę upływającego sezonu przenoszą się coraz dalej na północ, aż w okolice Lyngen i Nordkapp, gdzie nawet znajduje się polska baza turystyczna, a potem… Islandia i Grenlandia zachodnia gdzie możemy się cieszyć zjazdami nawet w sierpniu. Słowem, nie ważne na kiedy zaplanowałeś swój Sail and Ski, ważne jaką gotówką dysponujesz.

Stoki wynurzają się wprost z fiordów (fot. Maciej Sokołowski)

Stoki wynurzają się wprost z fiordów (fot. Maciej Sokołowski)

Sail and Ski – informacje praktyczne

Termin wyjazdu
przełom marca i kwietnia

Lot
Linia Wizzair z Gdańska do Alesund. Jako, że Norwegia jest drogim krajem można w Polsce zaopatrzyć się w zapasy żywnościowe – na pewno dokupienie dodatkowej torby podróżnej wyjdzie znacznie taniej, niż robienie zapasów na miejscu.

Jednostkowy koszt
Lot linią Wizzair na trasie Gdańsk -Alesund można kupić już nawet za 40 zł. Górna granica sięga nawet do tysiąca złotych. Ważne by trzymać rękę na pulsie i śledzić aktualne ceny. My na osobę zamknęliśmy się w cenie 450 zł wraz z bagażem oraz sprzętem sportowym.
Czarter jachtu – korzystaliśmy z oferty firmy www.hiocean.pl, a koszt zamknął się w cenie 2400 zł na osobę.
Zrzuta na jedzenie 200 zł
Łącznie wypad nieznacznie przekroczył więc 3000 zł.

Ekwipunek
Ekwipunek, który musimy ze sobą zabrać właściwie niczym nie różni się od tego, który bierzemy ze sobą choćby na alpejskie wycieczki. Na jachcie panują komfortowe warunki i pokojowa temperatura, stąd nie trzeba brać śpiworów puchowych, tym bardziej iż puch jest stosunkowo wrażliwy na wilgoć.

Warto, by prócz standardowego zestawu skiturowego, zaopatrzyć się także w harszle. Zdecydowanie pomogą w pokonaniu trudnego, lodowego terenu. W plecaku powinno znaleźć się bezwzględnie ABC lawinowe – w przypadku sytuacji kryzysowej na takim odludziu bezzwłocznie można przystąpić do akcji, a nie biernie oczekiwać na przybycie służb. Warto również zaopatrzyć się w nawigację (lub choćby kompas, który przy odrobinie umiejętności nawigacyjnych może uratować nam skórę) – pogoda jest tutaj bardzo zmienna, stąd w przypadku nagłej mgły i spadku widoczności lepiej się zabezpieczyć. W kwestii ubezpieczenia mieliśmy ze sobą karty EKUZ oraz ubezpieczenie PZU-PZA.

[Chcecie przeczytać więcej podobnych treści? Zapraszamy do lektury artykułu: Lofoty – gdzie i kiedy jechać?]

                 

Udostępnij

Strona wykorzystuje pliki cookies w celach wyłącznie statystycznych. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były instalowane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na wykorzystanie plików cookies. Dowiedz się więcej.