18.05.2018

Czy są granice wspinaczkowe w polskich skałach?

W erze kiedy internet był, ale nie wszyscy go widzieli, przy KW Gliwice wydawana była gazetka, nazwana „Łojant”. W roku 2000 ukazał się w nim tekst Rafała Moucki. Były to lata, kiedy w Polsce nie było jeszcze żadnej drogi VI.8. Pierwszą drogę o tej trudności poprowadził właśnie Rafał, jesienią 2001 roku –  Pandemonum na Gołębniku. Był to okres gorących sporów na temat wycen, przeliczników na skalę francuską, Nikt po prostu nie wiedział, ile to jest 9a na skalę Kurtki, czy VI.8 na skalę francuską…

                       

Spór nie miał tylko jednej płaszczyzny. Niektóre głosy dopuszczały jeszcze w tym czasie kucie, czy powiększanie istniejących chwytów. W każdym razie zaproponowanie przez Rafała stopnia VI.8, kiedy w tle toczyły się zażarte dyskusje, było kontrowersyjne. Szczególnie, że Rafał był „gościem znikąd” – jakiś koleś z Wodzisławia Śląskiego… Sytuację zaostrzał fakt, że Rafał lubił dyskutować. Nie każdy musiał się z nim zgadzać, ale moim zdaniem trudno było Rafałowi odmówić prawa do swojego punktu widzenia, zawsze popartego argumentami. Ogólnie wrzało, a miało być jeszcze goręcej. W tym tekście jednak nie chciałem zająć się wycenami, a zwrócić uwagę na inne tematy poruszone przez Rafała.

Zacznijmy może od tekstu Rafała:

Czy są granice wspinaczkowe w polskich skałach?

“Łojant”, w którym pojawił się artykuł Rafała (fot.8a)

Oryginalny tekst z gazetki “Łojant” z 2000 roku
Rafał Moucka

Zrobienie drogi, takiej naprawdę trudnej drogi, stawia człowieka na rozdrożu. I co dalej? Co teraz? To typowe pytania człowieka niewiedzącego dokąd się udać. I taka właśnie sytuacja skłoniła mnie do przemyślenia tematu. Czy w naszych skałach (Jura Zawierciańska) są jeszcze jakieś możliwości dalszego rozwoju? Czy można jeszcze dalej pchnąć barierę niemożliwego?

Dla każdego, kto wciąż dąży do pokonywania coraz większych trudności w skale sytuacja taka nie jest zapewne obca. Ileż to razy po zrobieniu jakiejś szczególnie trudnej drogi drapiemy się po głowie i zastanawiamy się co dalej. Sytuacja ta w zasadzie nie zmienia się czy to, gdy po zrobieniu Vl.3 szukamy drogi Vl.3+, która mogłaby nam “przypasować”, czy to gdy następnego lata robimy swoje pierwsze VI.5 i tęsknie spoglądamy na trudniejsze drogi nie wiedząc, którą wybrać. Niezależnie od tego, co lubimy najbardziej: onsajty, buldery, nowe drogi, czy tylko chcemy powtórzyć RP lub coś trudnego, sytuacja zawsze jest taka sama. Z jednym wyjątkiem. Kiedy w pewnym momencie rozwoju dochodzimy do sytuacji, w której osiągamy maksymalny pułap. Nie, nie swój własny limit, bo przy odpowiednim podejściu do treningu i jeszcze kilku spraw, każdy z nas może się rozwijać przez całe życie, ale… No właśnie….

Vl.7. Bariera niemożliwego. Nieprzekraczalnego. Absolutny limit.

No właśnie. Czy możliwe jest w Polskich skałach poprowadzenie jeszcze trudniejszych dróg? Czy nasza Jura oferuje takie możliwości? Wielu twierdzi, że nie. Ale czy tak jest w rzeczywistości? Czy “nie da się” naprawdę znaczy, że się nie da? Szczerze mówiąc: nie wydaje mi się. Gdy kilkadziesiąt lat temu, w czasach gdy o skali Kurtyki nikt jeszcze nie słyszał, prowadzono pierwsze drogi odważnie wyceniane w skali UIAA na VI, niektórzy nie dawali wiary, inni powątpiewali. Długo uważano jednak, że tego stopnia przekroczyć się nie da. No cóż. Nikomu chyba tłumaczyć nie trzeba, ile razy owe magiczne VI zostało już przekroczone. Moim zdaniem, sytuacja taka nigdy się nie zmieni. Zawsze znajdzie się ktoś, kto pchnie jeszcze dalej granicę uważaną do tej pory za nieprzekraczalną. Nie ma sensu przytaczać tutaj przykładów z innych sportów. Dość powiedzieć, że nawet w wysoko rozwiniętych dziedzinach takich jak np. lekkoatletyka wciąż bite są rekordy świata.

Jak to więc jest, że taki np. biegacz, otaczany od małego przez całe grono specjalistów, lekarzy, masażystów, trenerów i innych “opiekunów” wciąż może rozwijać swe umiejętności? Jednak wspinacz, jak twierdzą niektórzy, dbający samemu o własny trening, ćwiczący wg własnego widzimisię, trenujący na kiepskim sprzęcie i w kiepskich warunkach, oszczędza na aminokwasach (bo to przecież kosztuje), lekarza widzi tylko kiedy jest chory na grypę, a masażystę na obrazkach, do tego wszystkiego musi jeszcze ciężko pracować, by zarobić na chleb (np. pisaniem artykułów) – jak taki wpinacz nie może pchnąć swojej dyscypliny ku dalszemu rozwojowi? Jak to jest, że wspinacz taki uważa, iż jego rozwój w tym sporcie się zakończył? Jak to jest, że nie widzi on dla siebie dalszych możliwości rozwoju? Dziwne, nieprawdaż? Przecież to właśnie ktoś, kto trenował do tej pory nieodpowiednio (a przekonany jestem, że my wszyscy tak właśnie postępujemy), nieodpowiednio się odżywiał i nieodpowiednio suplementował swoją dietę – ten właśnie dopiero ma wiele do zrobienia! O wiele więcej niż ci wszyscy lekkoatleci od małego otaczani przez ścisłe reguły rządzące danym sportem. Jednak nie chciałbym tutaj wnikać w specyfikę treningu wspinaczkowego w polskich warunkach.

Szara rzeczywistość jest taka, jaką każdy widzi. To jednak powoli się zmienia. Oczywiście na lepsze. Najważniejsza jest motywacja! Wystarczy tylko mocno chcieć…

wspinanie w Polsce - Rafael Moucka na Arachnofobii VI.7+

Rafael Moucka na Arachnofobii VI.7+ (fot. Piotr Czmoch)

Zajmijmy się więc tym, na co wpływu mieć nie możemy. Skały.

Wracający z “westu” rodacy zwykle zachwyceni są jakością “obcej” skały. Te okapy! Wywieszenia! Kaloryfery! A czy u nas trudniej już się nie da? Ależ oczywiście! Zapewniam Was: VI.7 to tylko okres przejściowy. Trzeba tylko uwierzyć! Dowody? Już przedstawiam.

Jest w naszych skałach kilka znanych projektów do pokonania. Wiekowych projektów. Jakoś nikt nie kwestionuje ich potencjalnych trudności. Jednak zdobywcy ciągle brak… Na przykład? Środek Kapy w Podzamczu. Każdy, kto choć raz widział zażarte, kilkuletnie już boje Mateusza Kilarskiego z tym projektem wie, o co chodzi. Dwa skoki do dziurek na pojedyncze palce doprowadzają do kluczowego miejsca polegającego na dwóch dalekich strzałach połączonych z wyjazdem nóg w powietrze. Potencjalne trudności? Około VI.8. A taki np. Heavy Metal w Podlesicach? Dwadzieścia ekstremalnie trudnych ruchów w 50-stopniowym przewieszeniu? Projekt oferuje 3 miejsca około Vl.7, a do tego bardzo trudne wpinki i całkowity brak miejsc odpoczynkowych. Przewidywane trudności: co najmniej VI.8.

To tylko dwa przykłady. A jest ich więcej. Ot, chociażby prostowanie Porozmawiajmy o kobietach (trzy trudne bulderowe ruchy) czy połączenie Pijanych Trójkątów z Power of love (niesamowity ciąg trudności). A więc co? Nie da się??? Jak to? Wystarczy tylko przyłożyć odpowiednio dużo mocy i… zadać. To, że chwilowo brakuje nam siły do ich pokonania, nie znaczy, że za rok, dwa, nie przyjdzie ktoś, kto napakowany poprowadzi “nasze niemożliwe” i sprowadzi ekstremalizm do granicy standardu.

Jaki wniosek? Panowie! Odłóżcie dłuta! Pamiętajcie, że kucie unicestwia. To nie tylko pusty slogan. Każda wykuta czy poprawiona dziurka niszczy problemy i możliwości naszego dalszego rozwoju wspinaczkowego. Nie możesz zadać? Nie widzisz możliwości przejścia? Wróć na ściankę, dopakuj trochę albo… zostaw problem komuś lepszemu. Przykładem niech będzie chociażby Kuba Rozbicki. Ach ta motywacja… Ale jakie ona przynosi efekty! I to całkowicie naturalne. To nie sztuka wykuć kilka chwytów i w ten sposób “rozwiązać” problem. Cóż, drogi spreparowane jakoś specjalnie nie robią na mnie wrażenia. Każdy może w ten sposób stworzyć trudną drogę… Dziurki na dokładną grubość palców, maksymalne wysięgi, dobrze opracowane na ściance przechwyty, “pasująca” formacja… Jeśli w ten sposób mają powstawać trudności to ja dziękuję. Jeśli w ten sposób ZNISZCZYMY nasze skały, to naprawdę nikt już nigdy nie poprowadzi trudniejszej drogi… Po prostu nie będzie gdzie! A tak na marginesie, to czy ktoś z was zastanawiał się nad tym, jak wyglądałyby dziś nasze skały, gdyby w czasach mitycznego VI ktoś wpadł na to, że jeśli się nie da, to można skałę do wspinania “uzdatnić”?…

Rafał Moucka

Jak sprawa ma się dzisiaj

Kiedy po 18 latach ponownie przeczytałem ten tekst, z perspektywy czasu mogłem go ocenić. Po pierwsze: kucie. Obecnie kucie jest uznane za negatywne, jednak w tamtych latach problem nie był jeszcze rozwiązany: kuć, czy nie kuć? Między innymi stąd wzięła się wspomniana przeze mnie na początku, awantura w polskim światku wspinaczkowym.

Chodzi o Tysiąc Kotletów (Rożnów) z roku 2000, która co prawda otrzymała wycenę VI.8, ale sama droga była kwestionowana w tym sensie, iż wielu wątpiło czy droga w ogóle istnieje. Nie dość, że była to droga mocno sztuczna, to jeszcze po wybranych chwytach. Część wspinaczy twierdziła więc, iż droga w ogóle nie istnieje. Kotlety to projekt Jacka Jurkowskiego, który mówi o niej: „Pomijając fakt, że Rożnów to kamieniołom, to droga jest sztuczna w tym sensie, iż ma ograniczniki. Dwa dolne ograniczniki są logiczne, trzeci to była namalowana linia, która jest już niewidoczna. Dodatkowo nie wolno korzystać z dużej klamy na dole. Sztuczność chwytów polega na tym, że dwa chwyty które mogły odpaść, są podklejone – uformowałem je wg własnej wizji. Co do zaproponowanej przez Tomka wyceny, była to wg mnie prowokacja. Droga na pewno nie ma VI.8. Jeżeli ktoś chce tę drogę zrobić, to musi się śpieszyć, ponieważ droga z każdym rokiem robi się łatwiejsza. Z góry spada woda z piaskiem, która powoduje wypłukiwanie piaskowca. Obłe chwyty to gęstszy materiał, który powoduje, że chwyty stają się coraz wyraźniejsze”.

Sam Tomek, pytany o to, czy wycena VI.8 była prowokacją, z uśmiechem odpowiada, że było to propozycja. Wszystko zależy od tego, czy VI.8 przyjąć jako 8c+ czy 9a. „Ja zawsze twierdziłem, że Kotlety to 8c/c+” – mówi Tomek Oleksy.

wspinanie Łukasz Dudek

Łukasz Dudek na Moce Piekielne VI.6+ (fot. DH Climbing)

Ciekawy w tym kontekście jest przypadek wspomnianego przez Rafała problemu na Kapie. Mateusz Kilarski podejmował tam próby chyba przez 15 lat, w najlepszych próbach spadając na czwartym ruchu. Rafał: „(…) próbowałem tego swego czasu, (…) po kilku dniach spadałem na trzecim ruchu, więc niewiele niżej. Jak Mateusz się o tym dowiedział, wziął motek, i ubił wszystko czego nie używał na nogi, a potem zakleił dziurki betonem pod swoje palce (startowa 2ka została fakerem etc.). To mi się wtedy nie podobało, i więcej tam nie poszedłem. Uznałem, że to nie ma sensu.”

Przez te niespełna dwadzieścia lat, w Polsce nie zmieniło się wiele w temacie oferowanych najtrudniejszych dróg. Przybyło oczywiście dróg w stopniu VI.8, nawet pojawiła się „ósemka z plusem”, lecz patrząc na wzrost ilości wspinaczy, ścianek wspinaczkowych, wiedzy treningowej, to zapytani 20 lat wcześniej o przyszłość wspinania w Polsce, chyba mielibyśmy większe oczekiwania. Postanowiłem więc zapytać osoby będące autorytetami w polskim środowisku wspinaczkowym o dwie kwestie: dlaczego w Polsce nie powstają nowe, trudne drogi, oraz o trening wspinaczkowy.

Łukasz Dudek
Powtórzył wszystkie trudne drogi Rafała Moucki jako pierwszy. Pierwszy Polak, który zrobił 9a poza Polską (pokonał ich sporo).

Dlaczego obecnie wspinanie po najtrudniejszych drogach na Jurze nie jest tak popularne jak kilkanaście lat temu?Powodów widzę co najmniej trzy, i każdy z tych powodów, pojedynczo, wpływa na tę sytuację. Dla przykładu, ścianki wspinaczkowe oferują styl wspinania i treningu zbliżony do tego, co możemy spotkać w skałach na Zachodzie. A bardzo trudno trenować jednocześnie pod palczaste drogi w Polsce, jak i wytrzymałościowe, biegnące w przewieszeniu drogi np. w Hiszpanii.

Jaka jest specyfika wspinania na Jurze?
Wspinanie na Jurze po trudnych drogach – umówmy się – nie jest przyjemne. Często to jest po prostu wiszenie na wędce, próbowanie jednego, dwóch, trzech przechwytów. Nie możemy się utrzymać na chwytach. Przyjeżdżamy kolejny, i kolejny raz. Kiedy wreszcie udaje się przywisnąć na chwytach, można próbować wykonać ruchy. Jak wykonujemy ruchy, możemy zacząć je łączyć. Przez to przyrost progresu na danej drodze jest praktycznie niezauważalny. Spotkamy tu głównie formacje pionowe, lekko przewieszone, połogie. Chwyty są bardzo małe, palczaste, przez co łatwo o kontuzję. Sam doświadczyłem tego, gdy wspinałem się na Pandemonium. Przez pierwsze 2-3 dni wydawało mi się, że sukces jest w zasięgu ręki. Mocniejsze pociągnięcie z chwytu na 1 palec – z fakera, no i wszystko to rozmyło się na kolejne 6 miesięcy. Naciągnąłem sobie ścięgno, które długo dawało mi znać o sobie.

A jak to wygląda na Zachodzie?
Tamtejsze drogi mają ugruntowaną w swojej klasie wycenę. Ludzie wolą więc jechać tam i mierzyć się z klasykami. Do tego w rejonach Zachodniej Europy spotkać można najlepszych wspinaczy świata, jest więc okazja do konfrontacji. Jeszcze 20 czy 30 lat temu wielkim problemem było dotarcie do rejonów w Europie Zachodniej. Trzeba było mieć dużo wolnego czasu, żeby się tam dostać, a najlepiej było tam zamieszkać. Dziś nasza siła nabywcza jest większa, a przez to zachodnie rejony bardziej dostępne. Do tej swoistej rewolucji we wspinaniu przyczyniły się tanie linie lotnicze. Obecnie wolimy na 5 dni udać się do Hiszpanii, ewentualnie samochodem wyskoczyć w 8 godzin do Ospu, niż “ślizgać się” na naszej Jurze.

Reprezentacja we wspinaczce

Maciek Oczko na zgrupowaniu kadry (z Piotrem Schabem) (fot. archiwum Macieja Oczko)

Maciej Oczko założyciel MotionLab
Trener najlepszych polskich wspinaczy, sam pokonuje drogi do 8c+

Na pewno przez te ostatnie  dwadzieścia lat we wspinaniu wszystko kompletnie się zmieniło.  Teraz jest to taka sama dyscyplina sportu, jak choćby lekkoatletyka. Jest to sport olimpijski, ale także dyscyplina sportowa, która jest uznawana za najbardziej perspektywiczną na rynku outdoorowym. Wiążą się z tym większe pieniądze, możliwości, ale i presja na ciągłe podnoszenie poprzeczki – przełamywanie nowych granic ludzkich możliwości. Dla wspinaczy sportowych zarówno zawodników, jak i wspinaczy skalnych, wspinanie stało się pracą (niespełnione marzenie ludzi mojego pokolenia :-), a nie sposobem na życie. Owszem, zostało pozbawione romantyzmu kosztem „kurwy-sławy”, określenia stworzonego przez Wojtka Kurtykę, według mnie bardzo trafnie przedstawiającego ewolucję wspinania, ale coś za coś…

Tak więc współcześni wspinacze są pod stałą opieką trenerów, fizjoterapeutów, specjalistów od przygotowania motorycznego. Za tym idą badania naukowe, fachowcy od psychologii, antropomotoryki, fizjologii czy biochemii. Wspinanie jest teraz profesjonalnym sportem, co skutkuje nieprawdopodobnym wzrostem poziomu wspinania w ostatnich piętnastu latach. Drogi, które stosunkowo niedawno były maksem RP, teraz Ondra zaczyna robić OS. Do tego ogromnie wzrósł poziom na zawodach. Wobec tego, aby można było efektywnie trenować, bez kontuzji, takie holistyczne podejście do sportu jest bardzo istotne. Jest to naturalna kolej rzeczy, która czeka każdą dyscyplinę sportu, w którą są zaangażowane duże pieniądze

Stara szkoła treningu wspinaczkowego mówiła, że aby mieć wynik należy zwiększyć obciążenie: robić więcej ruchów, robić trudniejsze ruchy, dołożyć ciężaru na campusie. Okazało się jednak, że to  błędna zasada, która przynosi efekty tylko do pewnego momentu. Trening lekkoatlety czy kolarza nie polega na tym, że musi on trenować jeszcze więcej i jeszcze mocniej. Teraz np. w kolarstwie (sporo jeżdżę, więc się tym interesuję) mocy, którą generuje kolarz, szuka się zupełnie gdzie indziej, a nie  tylko w zwiększeniu przejechanych kilometrów. W oparciu o badania naukowe i analizę planów treningowych, wysiłek stał się krótszy, ale intensywniejszy, a przede wszystkim w 100 % monitorowany. Mocy szuka się też w całym aparacie ruchu.

Tak samo jest we wspinaniu. Jak patrzę na swoje zapiski treningowe sprzed 15 lat, to nóż w kieszeni się otwiera…Trening wspinaczkowy, który wtedy sobie zapodawaliśmy, powodował wiele dysfunkcji, które upośledzały nasz aparat ruchu. Teraz okazuje się, że aby zrobić 9b+ nie wystarczy mieć silne plecy i silne przedramiona, ale trzeba być ogólnie turbosprawnym, turbozdrowym, i dobrze odżywionym gościem.

Tak więc wszystko wygląda teraz inaczej. Ja jednak widzę dużo plusów :-). Na pewno młodzi ludzie dużo bardziej profesjonalnie podchodzą do swojego wspinania niż 15 lat temu i rozumieją złożoność procesu jakim jest trening. Ja z kolei nie jestem sam, tylko tworzę team z innymi fachowcami jak choćby z Magdą Terlecką, z którą założyliśmy MotionLab.

                 

Udostępnij

Strona wykorzystuje pliki cookies w celach wyłącznie statystycznych. Jeśli nie chcesz, by pliki cookies były instalowane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na wykorzystanie plików cookies. Dowiedz się więcej.